[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zacząłem od tego, który był wysunięty nieco w bok, w stronę telewizora. To w nim dyżurujący
rzezimieszek miał spędzać najwięcej czasu! Powoli wsunąłem dłonie między oparcia a siedzenia i
przesunąłem wokół. Nic. Próbowałem podnieść siedzenie, ale się nie dało. Przewróciłem fotel do
góry nogami i potrząsnąłem nim. Też nic.
Zabrałem się za drugi fotel. Tu poszczęściło mi się lepiej, bo znalazłem niedopałek papierosa.
Trzeci fotel nie przyniósł nic nowego oprócz martwego pająka.
Zupełnie już bez nadziei zagłębiłem palce w szczeliny czwartego fotela...
Poczułem, że oblewa mnie fala gorąca. Lewa ręka natrafiła na sztywną krawędz jakby cienkiego
kartonika. Ostrożnie ująłem kartonik we wskazujący i serdeczny palec i wyciągnąłem znalezisko ze
szczeliny...
Oczom moim ukazał się fragment kolorowej błony fotograficznej. Oczyściłem ją z pajęczyny i
podniosłem ku lampie. Jakież było moje zdziwienie, gdy na sześciu klatkach, z jakich składał się
fragment filmu, rozpoznałem zamek w Niedzicy. A w zasadzie sześć razy powtórzoną jego
północno-wschodnią stronę.
Co to miało znaczyć? Który ze złodziei tak upodobał sobie zamek niedzicki, zwany niegdyś
Dunajec? I to w dodatku tylko jego jedną stronę?!
Zostawiłem jednak rozważania na ten temat na chwilę, gdy z fajeczką usiądę sobie na bujanej
ławce przed willą. I ożywiony zdobyczą (choć niezbyt imponującą) ruszyłem na dalszą penetrację
willi. Niestety, nie znalazłem już nic interesującego. To znaczy owszem, za kominkiem trafiła mi
się kulka zwiniętego papieru. Ucieszyłem się najpierw, bo zapisano na niej numer telefonu, ale
zaraz posmutniałem, bo pod numerem widniała data: 30.11.92. Mimo to nie wyrzuciłem karteczki.
Ją także pieczołowicie schowałem do portfela.
Zaprzestałem wreszcie poszukiwań i wyszedłem z willi na obiecywaną sobie fajeczkę. Rozsiadłem
się wygodnie na ławce i rozbujałem ją. Przez żywopłot widziałem, jak parka z passata przechadza
się objęta wpół.
Wpatrywałem się w krążące nisko jeżyki i nabiłem fajkę. Zapaliłem ją i próbowałem znalezć
sensowną odpowiedz. Dlaczego ktoś tyle razy pod rząd fotografował z tego samego miejsca
niedzicki zamek. A może na zdjęciach ukryto jakiś szyfr? A ja tylko spojrzałem pod światło i już
odłożyłem film! Nie chciało mi się wracać do willi. Przejrzę ujęcia jeszcze raz w domu, pod
lepszym oświetleniem i szkłem powiększającym.
Spokojnie dopaliłem fajeczkę, jeszcze raz odetchnąłem zapachem maciejki i wyszedłem na uliczkę
starannie zamykając furtkę.
Objęta parka stała przy Rosynancie nie zwracając na mnie uwagi.
Wkładałem właśnie kluczyk do zamka w drzwiach auta, gdy ogarnęła mnie ciemność...
Wracałem z niej długo, poprzez narastający ból głowy. Ogniste węże pulsowały pod powiekami.
Wreszcie przemogłem się i otworzyłem oczy. Leżałem w niebiesko-białej sali. Próbowałem
podnieść głowę. Zabolało. Opadłem na poduszkę z jękiem.
- Siostro! - wychrypiałem.
Przy łóżku stanęła kobieta w białym fartuchu. Raczej lekarka niż pielęgniarka.
- Gdzie jestem?
- Jest pan na pogotowiu. Proszę leżeć spokojnie.
- Co się ze mną stało?
- Zemdlał pan wsiadając czy wysiadając z samochodu. Padając uderzył pan głową o
hydrant. Może pan pamięta. Anin, Malinowa.
- Pamiętam - skrzywiłem się. - Tylko to nie było zemdlenie, a potraktowanie prądem.
Dałem się podejść jak szczeniak!...
Lekarka uśmiechnęła się wyrozumiale:
- To nie mógł być napad, proszę pana. Kluczyki samochodu znaleziono w jego otwartych
drzwiach.
- A moje dokumenty?!
- Niestety tych przy panu nie znaleziono. A co, czy miał pan przy sobie większą kwotę
pieniędzy, karty kredytowe?
Spróbowałem się uśmiechnąć:
- Może miałem naprawdę coś wartościowego. Niestety, tego nie wiem i chyba się nie
dowiem.
- Na razie niech pan leży spokojnie.
 Wyciągnęli portfel, gdy upadłem, i prysnęli passatem. Nie chcieli ryzykować dłuższych rewizji.
Malinowa, pusta uliczka, ale ktoś mógł nadejść. Zaraz, mamy dwie niewiadome. Pierwsza to ta,
skąd się wzięła ta parka na Malinowej? To, dla niezaprzątania sobie głowy można wyjaśnić
tymczasem, że ktoś z ludzi %7łuka cię śledzi. Druga niewiadoma, skąd to zainteresowanie
młodocianych opryszków wyłącznie portfelem? Czyżby rzeczywiście był to napad rabunkowy?
Bzdura. Dla jednego cienkiego portfela zajeżdżaliby passatem i czekali tak długo! Mam! - z jękiem
chwyciłem się za głowę, bo znów wyrżnąłem nią w poduszkę. - Willa ma duże okna, sięgające
prawie do podłogi, a ja bawiłem się w to przeszukiwanie foteli przy zapalonym świetle i
odsłoniętych storach. Pózniej podziwiałem ten kawałek kliszy przy lampie i wraz z papierkiem
chowałem do portfela. Jasne, że to wszystko było znakomicie widać z ulicy. Dlatego tę parkę
interesował tylko portfel!
Moje dokumenty znalazły się oczywiście następnego dnia wrzucone do skrzynki pocztowej w
Aninie.
Zgnębiony, z obolałą jeszcze głową, poczłapałem do Kowalczyka.
Przyjął mnie uprzejmie. A nawet podsunął pudło z tytoniem. Nabiłem fajeczkę, zapaliłem i nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl