[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swej stronie wierzchołka, wszedł na górę.
 Melduję się na rozkaz, panie komandorze  rzekł do Kensiego.
 %7ładnych sił z Zaprzyjaznionych za drzewami po drugiej stronie?
 Wszystkiego czterech ludzi, komandorze. Nasze termoskopy odbierają cie-
płotę ich ciała jasno i wyraznie. Nie próbują się ukrywać.
 Rozumiem.  Przerwał na chwilę.  Przodowniku roty!
 Tak jest, panie komadorze?
 Niech pan będzie uprzejmy zejść tam na łąkę i zapytać oficera z Zaprzy-
jaznionych, o co w tym wszystkim chodzi.
 Tak jest, panie komandorze.
Z naszego miejsca przyglądaliśmy się, jak przodownik roty na sztywnych no-
gach schodzi po stromym stoku między drzewami. Pokonał przestrzeń murawy
 wydawało się, że bardzo powoli  i podszedł do oficera z Zaprzyjaznionych.
Stanęli naprzeciw siebie. Rozmawiali, lecz było zbyt daleko, by usłyszeć ich
głosy. Flaga z cienkim czarnym krzyżem powiewała w podmuchach lekkiego wie-
trzyka. Wreszcie przodownik roty odwrócił się i wspiął z powrotem ku nam.
Stanął przed obliczem Kensiego i zasalutował.
 Panie komandorze  rzekł.  Komandor Oddziałów Wybrańców Bożych
spotka się z panem w polu celem wynegocjowania warunków kapitulacji.  Zro-
bił przerwę na zaczerpnięcie oddechu.  Jeśli będziecie, panowie, uprzejmi uka-
zać się jednocześnie na przeciwległych krańcach łąki; możecie również zbliżyć
się do stołu w tym samym czasie.
 Dziękuję panu, przodowniku roty  rzekł Kensie. Popatrzył na rozpoście-
rającą się za plecami swego oficera łąkę i ustawiony na niej stół.  Sądzę, że
powinienem pójść.
 On tego nie mówi poważnie  powiedziałem.
 Przodowniku roty  rzekł Graeme.  Niech pan sformuje swoich ludzi
w gotowości bojowej tuż pod osłoną grzbietu, tu, na przeciwległym stoku. Jeśli
złoży broń, mam zamiar nalegać, by natychmiast wrócił ze mną na naszą stronę.
191
 Tak jest, panie komandorze.
 Cała ta afera z brakiem formalnego wezwania do pertraktacji może mieć
miejsce dlatego, że woli wpierw się poddać, a potem zawiadomić o tym swoje od-
działy. Niech więc pan trzyma ludzi w pogotowiu. Jeśli Black ma zamiar postawić
swoich oficerów przed faktem dokonanym, nie możemy mu sprawić zawodu.
 On nie zamierza się poddać  oznajmiłem.
 Panie Olyn  rzekł Kensie, zwracając się do mnie.  Proponuję, by wrócił
pan pod osłonę grzbietu wzgórza. Przodownik roty dopilnuje, by zaopiekowano
się panem.
 Nie  odparłem.  Schodzę na dół. Jeżeli są to pertraktacje nad warun-
kami kapitulacji, nie ma obaw, że rozpoczną się walki i mam wszelkie prawo tam
się znajdować. Jeśli zaś nie. . . to po co pan tam idzie?
Kensie popatrzył na mnie przez chwilę dziwnym wzrokiem.
 W porządku  rzekł.  Chodzmy razem.
Odwróciliśmy się i zaczęliśmy schodzić po stoku. Podeszwy butów ślizgały
się, póki za każdym krokiem nie zaczęliśmy wbijać obcasów w ziemię. Mijając
krzaki bzów poczułem nikły, słodkawy zapach  niemal już wywietrzały  za-
pach więdnących kwiatów.
Po drugiej stronie łąki, dokładnie w jednej linii ze stołem, jednocześnie z nami
ruszyły do przodu cztery postacie w czerni. Jedną z nich był Jamethon Black.
Kensie i Jamethon zasalutowali.
 Witam, komendancie Black  rzekł Kensie.
 Do usług, komandorze Graeme. Czuję się zaszczycony, mogąc pana tutaj
spotkać  odparł Jamethon.
 To mój obowiązek i zarazem przyjemność, komendancie.
 Pragnąłbym omówić warunki kapitulacji.
 Mogę panu zaoferować  odrzekł Kensie  warunki zwyczajowo udzie-
lane oddziałom znajdującym się w waszej sytuacji na mocy Kodeksu Najemnika.
 yle mnie pan zrozumiał, komandorze  powiedział Jamethon.  Przyby-
łem tu, by omówić warunki waszej kapitulacji.
Flaga trzasnęła na wietrze jak z bicza.
Nagle ujrzałem mężczyzn w czerni mierzących pole, tak jak ich widziałem
poprzedniego dnia. Stali dokładnie w tym samym miejscu, gdzie znajdowaliśmy
się teraz.
 Obawiam się, że nieporozumienie jest obustronne, komendancie  od-
rzekł Kensie.  Zajmuję korzystniejszą taktycznie pozycję i pańska klęska jest
w zasadzie przesądzona. Nie jestem zmuszony do kapitulacji.
 Nie poddaje się pan?
 Nie  odrzekł z mocą Graeme.
W jednej chwili ujrzałem pięć palików na pozycjach, które zajmowali teraz
192
podoficerowie z Zaprzyjaznionych, oficerowie i Jamethon, a u ich stóp palik le-
żący na ziemi.
 Uważaj!  krzyknąłem do Kensiego.
Lecz było już o wiele za pózno.
Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Przodownik roty rzucił się do tyłu,
odsłaniając Jamethona, i pięć dłoni sięgnęło po broń boczną. Usłyszałem, jak po-
nownie flaga trzasnęła na wietrze i jej łopot zdawał się przez dłuższy czas nie
ucichać.
Po raz pierwszy ujrzałem wówczas człowieka z Dorsaj w działaniu. Reakcja
Kensiego nastąpiła tak szybko, że aż było to niepojęte; jak gdyby potrafił odczytać
zamysł Jamethona ułamek sekundy wcześniej, nim Zaprzyjaznieni zaczęli sięgać
do broni. Gdy palce ich dotknęły pistoletów, on już był w ruchu, przeskakując
przez stół z pistoletem w dłoni. Zdawał się lecieć wprost na przodownika roty
i obaj upadli razem, tylko że Kensie nadal był w ruchu. Przetoczył się przez przo-
downika roty, który teraz leżał nieruchomo na trawie. Wylądował na kolanach, dał
ognia i rzucił się szczupakiem do przodu, ponownie wykonując przewrót.
Grupowy po prawicy Jamethona osunął się na ziemię. Jamethon i pozostała
dwójka byli teraz niemal całkiem odwróceni, mając Kensiego przed sobą. Pró-
bowali go zatrzymać. Dwaj żołnierze rzucili się przed Jamethona, nie zdążywszy
jeszcze wycelować broni. Kensie zatrzymał się w rozpędzie, jak gdyby wpadł na
kamienny mur, lądując na równych nogach i z przysiadu ponownie dał dwa razy
ognia. Obaj Zaprzyjaznieni upadli na bok, każdy w swoją stronę.
Jamethon miał teraz Kensiego przed sobą, a w jego dłoni spoczywał wyce-
lowany pistolet. Wystrzelił i powietrze przeszyła jasnobłękitna błyskawica, lecz
Kensie znów rzucił się na ziemię. Leżąc w trawie na jednym boku i opierając się
na łokciu, dwa razy nacisnął spust swego pistoletu.
Broń Jamethona zwisła mu w dłoni. Był już przyparty plecami do stołu i teraz
wyciągnął wolną rękę, by dla zachowania równowagi uchwycić się blatu. Zrobił
jeszcze jeden wysiłek, próbując podnieść dłoń obciążoną bronią, lecz bezskutecz-
nie. Pistolet upadł na ziemię. Niemal całym ciężarem ciała oparł się o stół, okręca-
jąc się do tyłu i jego twarz zwróciła się w taki sposób, że wzrok jego padł na mnie.
Była nie mniej opanowana niż zwykle, lecz gdy nasze oczy spotkały się i poznał
mnie, coś dziwnego stało się z jego wzrokiem  coś niezwykle podobnego do
spojrzenia, jakie mężczyzna rzuca współzawodnikowi, którego właśnie pokonał
i który od początku nie stanowił dla niego wielkiego zagrożenia. W kącikach jego
wąskich warg pojawił się nikły uśmieszek. Niby uśmiech wewnętrznego triumfu.
 Witam, panie Olyn  wyszeptał.
Potem życie uleciało z jego twarzy i osunął się obok stołu na ziemię.
Niedalekie eksplozje zatrzęsły gruntem pod moimi nogami. To przodownik
roty, którego Kensie pozostawił za nami, wystrzeliwał z grzbietu wzgórza poci- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl