[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łapkach.
Claudia pobiegła za zwierzętami, a Jonasz i trochę oszołomiony Lucas deptali jej po piętach. Wybiegłszy ze stajni
zobaczyli, że Czarodziej, zamiast pobiec ku otwartej bramie padoku, pogalopował w stronę zamkniętej bramy
prowadzącej na mały dziedziniec przed powozownią. Claudia krzyknęła przerazliwie, słysząc odgłos pękającego
drewna i przerażone, pełne bólu rżenie konia.
Kątem oka zauważyła postać biegnącą ku nim od strony domu. W chwilę pózniej pobladły Jem spróbował złapać
przerażone zwierzę. Przeciął ścieżkę ogierowi w chwili, gdy Czarodziej wbiegał na dziedziniec przed powozownią.
- Odetnijcie mu drogę, by nie mógł znowu uciec! - zawołał Jem do Claudii i dwóch biegnących za nią mężczyzn.
- Spróbuję zapędzić go w róg i złapać.
Wskazał na róg między powozownią a kamiennym murem otaczającym całą posiadłość.
Kiedy Czarodziej wbiegł na dziedziniec, Jem ruszył w jego stronę. Koń, widząc, że ma odciętą drogę ucieczki,
stanął dęba z przerażenia. Raz jeszcze powietrze przeszyło jego przerazliwe rżenie. Na wzniesionej przedniej nodze
zwierzęcia widać było brzydką ranę, z której płynęła krew.
Jem podszedł do niego, przemawiając uspokajająco, tęcz ogier zdawał się tego nie słyszeć. Odwrócił się nagle i
ruszył na niego; uderzył go piersią i rzucił na kamienny mur. Jem bezwładnie osunął się na ziemię.
Przerażona Claudia zobaczyła, że koń ponownie staje dęba, a jego wierzgające kopyta znajdują się tuż nad głową
Jema.
Niewiele myśląc, rzuciła się w stronę ogiera, starając się zapobiec atakowi Czarodzieja na bezbronnego
mężczyznę leżącego pod jego kopytami. Widziała, że Jem już się podnosi. Uniosła ramiona i całym ciężarem
rzuciła się na potężne zwierzę. Nic dziwnego, że jej działanie nie wywarło żadnego wrażenia na ogromnym
ogierze; poleciała w bok, jakby odbiła się od Czarodzieja. Jak przez mgłę słyszała głosy wołające coś o niej, lecz
skupiona była tylko na tym, by wejść między człowieka a oszalałe zwierzę. Zbierając całą siłę, na jaką było ją stać,
raz jeszcze skoczyła ku Czarodziejowi. Tym razem udało jej się złapać konia za kantar, lecz ten nie zaprzestał
wysiłków, by się wyswobodzić.
Napinając potężne mięśnie. Czarodziej skoczył do przodu. Zwiat Claudii wypełniły rozdęte chrapy, obnażone
ogromne zęby i dzikie, przepełnione przerażeniem oczy.
Nagle została dosłownie oderwana od ziemi i uniesiona sprzed rozszalałych kopyt zwierzęcia. Tuż przed sobą
zobaczyła błyszczące oczy Jema. Szlochając z ulgą, zatonęła w jego objęciach.
- Co ty wyprawiasz, do wszystkich diabłów? - ryknął Jem potrząsając nią bezlitośnie, lecz głos mu się łamał,
- Sta... stara... starałam się... - Zęby Claudii dzwoniły o siebie tak bardzo, że ledwo mogła mówić. - To zna-
znaczy... myślałam... myślałam, że zara... zaraz zginiesz! - Jej głos drżał z przerażenia.
- No i niby co chciałaś zrobić? - Jem przybliżył twarz do jej twarzy. - Podejść i odepchnąć na bok zwierzę ważące
ponad tonę! Wielkie nieba, przecież to ty omal nie zginęłaś!
Nagła furia ogarnęła Claudię. Wyrwała się gwałtownie z objęć Jema. Odstąpiła o krok i podniosła zaciśnięte
pięści.
- Ty głupi ośle! Chciałam uratować twoje przeklęte życie! Nie wiem tylko po co! Wolałabym, żeby Czarodziej
zdeptał cię na mia...
Wstrząsające nią szlochy nie pozwoliły jej mówić dalej. Chciała się odwrócić i uciec, lecz raz jeszcze złapał ją za
ramię i gwałtownie przyciągnął do siebie.
- Przepraszam, Claudio. Proszę, ja... - aż przerwał mu Jonasz.
- Milordzie! - zawołał nie mogąc złapać tchu. - Pani Carstairs! Czy wszystko w porządku?
Zanim Claudia odwróciła się do Jonasza, przez chwilę widziała porażoną twarz Jema tuż przed sobą. Po raz
pierwszy zdała sobie sprawę z obecności dwóch mężczyzn. Wciągnęła głęboko powietrze.
- Tak, Jonaszu. Ale co z Czarodziejem? Czy... Dobry Boże, przecież on jest ranny!
Wskazała na paskudną ranę biegnącą od łopatki aż do przedniej nogi zwierzęcia.
- Tak - odparł Jonasz. - Brzydko to wygląda. Musiał zaczepić się o jakąś drzazgę, gdy przebiegał przez bramę.
Trochę rozdarł sobie skórę, ale na szczęście nic nie złamał. - Upewniwszy się, że ani jej, ani Jemowi naprawdę nic
się nie stało, zaczął wydawać polecenia chłopcom stajennym. - Lucas! Przynieś mi trochę świeżego gnoju. Musi
być jeszcze ciepły. Fred, idz do siodłami i przynieś mi z apteczki talk i ocet. Seth, pobiegnij do panny Melksham
77
po kawałek płótna.
- Gnoju? - zapytał Jem z niedowierzaniem.
- Najlepsze, co może być na poszarpaną ranę. Zrób okład z nawozu, octu i talku, zawiń płótnem, a rana zagoi się
w mgnieniu oka. Ani się obejrzycie, a koń będzie jak nowy. - Spoglądając nieprzyjaznie na Kędziorka, który nadal
kręcił się w pobliżu, dodał: - Chyba że coś go znowu wystraszy.
Podszedł do Czarodzieja i zaczął przemawiać doń uspokajająco. Koń, który przynajmniej nie usiłował się już
wyrwać, stał teraz dysząc ciężko i drżąc na całym ciele.
Rzuciwszy Jemowi wściekłe spojrzenie, Claudia odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku stajni.
Ledwie zrobiła parę kroków, gdy Jem ponownie złapał ją za ramię.
- Pozwól, że odprowadzę cię do domu - powiedział pospiesznie. - Ciotka pewnie będzie chciała zrobić ci trochę
herbaty albo...
- Nie chcę herbaty - warknęła Claudia. - Jedyne, czego chcę, to by wszyscy pozostawili mnie w spokoju.
- Jednakże wrócisz ze mną do domu i zostaniesz tam, dopóki nie poczujesz się lepiej.
- Czuję się doskonale i nie potrzebuję... - Ale on już prowadził ją w stronę ogrodu na tyłach domu. Nie zdążyli
jeszcze dojść do kuchennych drzwi, gdy dopadła ich Rose. Nieomal biegła w stronę stajni, a na jej twarzy
malowało się oburzenie zmieszane z niepokojem.
- Tu jesteście! - zawołała. - Co zrobiliście pieskowi George a? Widziałam, że ten obdartus ze stajni brał go pod
pachę jak zwykłego prosiaka. Chciałabym wiedzieć...
- Biorąc pod uwagę, że przez to małe paskudztwo ogier omal się nie zabił, możesz się cieszyć, że nie przypadł mu
los zwykłego prosiaka - odrzekła Claudia.
- Ojej! - wyrwało się Rose. - George mówił, że szczeniak tylko skakał dokoła... to znaczy... Nie myślałam, że...
Ojej!
Rose pochyliła głowę i mamrocząc coś do siebie, przeszła szybko obok nich. Claudia patrzyła za nią z
niedowierzaniem, aż w końcu Jem pociągnął ją w stronę domu.
- Doprawdy, milordzie - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Czuję się doskonale i nie potrzebuję ani herbaty, ani
pocieszenia.
Nie raczył odpowiedzieć, tylko zacieśnił uścisk na jej ramieniu. Zmienił zdanie i pociągnął ją za sobą do małego
ogródka. Usiadł na ławeczce.
- Posiedzmy tu przez chwilę - rzekł ostro. - Chcę z tobą porozmawiać.
- Ale ja nie chcę rozmawiać z tobą. - Jej oczy przybrały kolor roztopionego złota. Po chwili parsknęła z
oburzenia, gdy bezczelnie pociągnął ją za ramię i zmusił, by usiadła obok niego.
- Przepraszam, że tak na ciebie napadłem. - Spojrzał na nią nieszczęśliwym wzrokiem. Nawet teraz, gdy włosy
miała potargane, brudną smugę na brodzie i siniaka na policzku, była niewiarygodnie piękna. Ledwo panował nad
sobą i ostatnią resztką woli powstrzymywał się od porwania jej w ramiona. - Bałem się, że coś ci się stanie -
zakończył nieporadnie, przeklinając własną głupotę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl