[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to jasne, że masz talent. Widziałem twoje dzieła i wiem,
że wielu malarzy by się ich nie powstydziło.
Anne Marie nie odpowiedziaÅ‚a, a sir Nicholas tak­
townie zmieniÅ‚ temat. SiedziaÅ‚a w milczeniu, obserwu­
jąc przekomarzające się dzieci, i pozazdrościła Grantlym
szczęśliwego małżeństwa.
- Wyglądasz, pani, na zamyśloną...
SpojrzaÅ‚a w stronÄ™, z której dobiegaÅ‚ gÅ‚os, i dostrze­
gła pana Mountjoya, który patrzył na nią z ogromnym
zainteresowaniem.
- Tak?
- Czy mam może zabrać dzieci?
- Nie, panie. Przecież są święta. Myślałam właśnie
o tym, jak przyjemnie widzieć je tak szczęśliwymi. Wy­
chowaÅ‚am siÄ™ samotnie i bardzo żaÅ‚ujÄ™, że nie mam bra­
ci lub sióstr.
- A czy chciałabyś mieć, pani, własne dzieci?
Anne Marie znowu spÅ‚onęła rumieÅ„cem, widzÄ…c cie­
kawe spojrzenie bakałarza, który zaczął ją darzyć więk-
132
szą niż zwykle uwagą. Nie czuła się z tym dobrze. Nic
odpowiedziała, ale zerknęła na Kita. Na jego twarzy
malował się gniewny wyraz. Miała ochotę wstać i uciec
z salonu. Co też takiego zrobiła, że znów był na nią zły?
Z ulgÄ… powitaÅ‚a nadejÅ›cie gospodyni, która powiadomi­
ła, że podano posiłek. Chłopcy zwykle nie jadali z resztą
rodziny, ale tego dnia mogli zasiąść ze wszystkimi, a do­
rośli zajęli miejsce przy drugim końcu stołu.
CzekaÅ‚a ich prawdziwa uczta. Podano faszerowane­
go pstrąga w lekkim winie, kapłony, polędwicę wołową,
gęś z nadzieniem z kasztanów i pieczone cebule. A tak­
że kapustę z ziołami, rzepę na maśle i słodkie śliwy, a na
deser truskawki, bitą śmietanę, ciasta i tartę z pigwą. Na
koniec zaserwowano orzechy włoskie i laskowe, migdały,
kandyzowane owoce, a także marcepany.
Anne Marie jadła z przyjemnością, chociaż wciąż
czuÅ‚a na sobie wzrok Kita. SiedziaÅ‚a miÄ™dzy sir Nicho­
lasem a sir Robertem Herriotem. Obaj panowie bawili
ją rozmową i podsuwali co lepsze kąski, aż oznajmiła, że
niczego już nie zdoła przełknąć.
- Najwyższy czas zająć się czymś pożytecznym - rzekł
pan Mountjoy, kiedy towarzystwo zdecydowało się na
ponowne przenosiny do salonu. - Zabiorę te diablęta,
żeby państwo mogli odpocząć.
Po tych sÅ‚owach zgarnÄ…Å‚ wszystkie dzieci i zaprowa­
dził do pokoju, w którym odbywał lekcje.
- Ten mÅ‚ody czÅ‚owiek to prawdziwy skarb - zauważy­
Å‚a lady Grantly, zwracajÄ…c siÄ™ do sir Christophera. - Jak
ci się, panie, udało go znalezć? Podoba mi się znacznie
bardziej niż nasz bakałarz. Pan Trent chce dobrze, ale
jest już zbyt stary, by trzymać nasze dzieci w ryzach.
133
- Tak, pan Mountjoy świetnie sobie radzi z moimi
braćmi - przyznaÅ‚ Kit, hamujÄ…c siÄ™, by nie dodać cze­
goś obrazłiwego. Nie podobał mu się sposób, w jaki
bakałarz patrzył na Anne Marie. W ogóle nic mu się
w nim nie podobaÅ‚o. UznaÅ‚, że powinien porozma­
wiać z Mountjoyem i wyjaÅ›nić mu sytuacjÄ™, co znaczy­
ło, że będzie musiał najpierw odbyć rozmowę z Anne
Marie. Czekał aż do Bożego Narodzenia, ponieważ
nie chciał psuć świąt, ale uznał, że nie powinien już
dłużej zwlekać.
Zgromadzeni rozsiedli siÄ™ w salonie i zaczÄ™li rozmo­
wÄ™. NastÄ™pnie lady Grantly zagraÅ‚a na wirginale, a po­
tem sir Nicholas zaśpiewał z jej akompaniamentem. Sir
Robert przeczytał wszystkim wiersz z książeczki, którą
miał ze sobą:
 Czy mnie zostawisz teraz,
Gdy dałem ci już serce,
Byś nie odeszła więcej,
By ból mnie nie przewiercał?
Czy mnie zostawisz teraz?
Powiedz, że nie! Ach, powiedz!"
Anne Marie klaskała wraz z innymi, kiedy skończył.
Był to wiersz sir Thomasa Wyatta, w którym kochanek
bÅ‚agaÅ‚ o litość swojÄ… bogdankÄ™. Aż drgnęła, czujÄ…c na ra­
mieniu dotknięcie.
- Zaśpiewasz ze mną, pani? - spytał Kit.
- Przecież nie ćwiczyliÅ›my razem, panie. Może zaÅ›pie­
wasz sam... SzkicowaÅ‚am wÅ‚aÅ›nie zebranych i chciaÅ‚a­
bym w ten sposób zabawić towarzystwo.
134
- ZpiewaÅ‚aÅ› jednak z panem Mountjoyem. - Kit zmar­
szczył brwi.
- Tylko na proÅ›bÄ™ lady Hamilton. - Anne Marie zno­
wu zdziwiÅ‚a jego gniewna mina. - ChÄ™tnie z tobÄ… zaÅ›pie­
wam, panie, ale wolałabym najpierw bez publiczności.
- Dobrze, pokaż więc swe prace.
Podała mu szkicownik, który od niego dostała,
a on zaczÄ…Å‚ przeglÄ…dać rysunki. RozpogodziÅ‚ siÄ™, kie­
dy zobaczyÅ‚ bawiÄ…cych siÄ™ braci, a nastÄ™pnie uÅ›miech­
niętą matkę.
- Wspaniałe szkice - pochwalił. - Tyle w nich życia.
W niektórych nawet za dużo - dodaÅ‚, wracajÄ…c do ry­
sunku z braćmi.
Lady Grantly spytała, czy może przejrzeć szkicownik,
i wkrótce zaczął on krążyć po salonie. Wszyscy chwalili
Anne Marie, a ona nie miała pojęcia, co ze sobą począć.
Najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Po godzinie panowie przeszli do biblioteki sir Chri-
stophera, który chciał im pokazać broszurę wydaną
przez anonimowego poetę, a panie zostały same. Nie
nudziły się. Wręcz przeciwnie, nawet nie zauważyły,
kiedy minęła kolejna godzina. W salonie zjawił się sir
Nicholas z wiadomością, że przybył właśnie ich powóz
i że muszą już jechać, by zdążyć przed zmrokiem. Przez
moment w domu panowaÅ‚ zamÄ™t, potem nagle wszyst­
ko ucichło. Sir Christopher wraz z matką, jako gospo-
darze, odprowadzili gości. Anne Marie została sama. Już
chciała udać się do swego pokoju, kiedy Kit powrócił do
salonu.
- Cieszę się, że cię zastałem. Najwyższy czas, żebyśmy
porozmawiali, Anne Marie.
135
- Jak sobie życzysz, panie. - UsiadÅ‚a sztywno na wy­
ściełanej aksamitem sofie i pochyliła głowę.
- Wyglądasz tak, jakbym miał ci zrobić coś złego -
powiedziaÅ‚ Kit. - Nie zachowywaÅ‚aÅ› siÄ™ tak z sir Rober­
tem czy... panem Mountjoyem.
Anne Marie spojrzała na niego niewinnie.
- Bo oni nie byli na mnie zli, panie.
- Nie jestem na ciebie zły, do diabła! - wybuchnął Kit
i dopiero po chwili zdołał się opanować. - Naprawdę,
Anne Marie, wcale siÄ™ na ciebie nie gniewam. CzujÄ™ siÄ™
tylko dotknięty twoją obojętnością i tym, że jesteś miła
dla innych, a nie dla mnie.
- To nieprawda - zaoponowała. - Staram się jedynie
być uprzejma, a pan Mountjoy... - Urwała, nie bardzo
wiedzÄ…c, jak dokoÅ„czyć. - Co takiego zrobiÅ‚am, że je­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl