[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mając świadomość, że przepędzam thagów z tej prowincji, a oni mogą dalej
prześladować ludzi w innych częściach Indii.
Podczas podróży miała wrażenie, że przez cały czas wuj dręczy się tym jak
bardzo utrudnia jego pracę fakt, że uciekinierów przyjmuje się w prowincji
Gwalior.
Nie wiedziała, że już wcześniej naradzał się z Iainem Muntleyem w sprawie
korzyści wynikającej z wizyty, podczas której udałoby im się doprowadzić do
ujawnienia w Gwalior reszty podejrzanych.
- Sądzisz, że oni mogliby się ujawnić? - spytał Iain Huntley.
- Pamiętaj, że wielu z nich nie ma pojęcia, że w ogóle wiemy o ich istnieniu,
a przecież ty i ja posiadamy tajemną listę ich nazwisk. Jestem pewien, że
olbrzymia część z tego spisu to osoby, które sądzą, że utrzymały anonimowość.
- To prawda - zgodził się major - musimy być bardzo czujni.
Najbardziej w tym względzie liczę na ciebie - odparł William Sleeman. -
Wiesz, ile sukcesów masz już za sobą. Misje, które ci zlecałem, nie dałyby
takich rezultatów, gdybym wysłał inną osobę.
- Dziękuję - powiedział major Huntley. Mężczyzni uśmiechnęli się. Byli
partnerami i czuli wzajemną wdzięczność za udaną współpracę w tej trudnej
walce.
W rzeczywistości nie było nikogo innego, z kim William Sleeman mógłby
się naradzić.
Wuj nie chciał niszczyć szczęścia i romantycznej atmosfery, jakie łączyły go
z Amelią, zadręczając ją przykrymi szczegółami swojej pracy.
Oczywiście i tak wiedziała już sporo. W domu jednak starał się
zainteresować ją innymi sprawami, które zajmowały oboje od czasu ich
pierwszego spotkania, jak rolnictwo czy uprawa trzciny cukrowej.
William Sleeman był także niezwykle zainteresowany odmianami drzew.
Kiedy rząd złożył mu gratulacje po sukcesach w uprawie trzciny cukrowej z
Mauritiusa, by uczcić tę okazję, zaczął obsadzać drzewami imponującą aleję
ciągnącą się od Jhansi Ghat nad rzeką Nerbudda do Mirzapur nad Gangesem,
Owoce tych drzew nigdy nie były zrywane, aby każdego roku umilały
podróżnym długą podróż, i ironią losu było, że właśnie wśród tych drzew
wyhodował" sobie thagów.
Od tego czasu coraz częściej studiował florę Indii, a Amelia przy jego
pomocy zrobiła kilka wspaniałych szkiców kwiatów i roślin, ponieważ
wiedzieli oboje, że zainteresują tym przyjaciół w Anglii.
Kiedy jechali na północ w stronę Gwalior, pokazywał Brucenie wszystko, co
może być dla niej ciekawe. Wsłuchiwała się w fascynujące opowieści o
ludziach, których mijali po drodze.
Od niego dowiedziała się na przykład, że dziewięciu na dziesięciu Hindusów
w Indiach wierzyło, że tęcza miała swój początek z oddechu węża i że
spadająca gwiazda wskazywała narodziny wielkiego człowieka lub że wielu
ludzi umarło tej nocy.
Pewnego dnia, kiedy Amelia spała, Brucena poprosiła, by opowiedział o
przesądach thagów.
Zciszonym głosem tak, żeby żona nie usłyszała, wuj powiedział, że przed
każdym ich morderczym wyczynem składali oni przysięgę Kali i Bhowani -
bogini czarnej ospy.
Przed wyprawą kilku z bandy wyruszyło w oznaczonym przez siebie
kierunku, by zaobserwować lot ptaków i wsłuchiwać się w odgłosy wydawane
przez jaszczurki.
- A co oznaczają te dzwięki? - spytała zaciekawiona.
- Odgłos jaszczurek lub kruków na zdrowym drzewie, od lewej strony jest
dobrym znakiem.
- Są jeszcze inne znaki?
- Bardzo wiele. Pojawienie się tygrysa poczytywane jest za znakomity znak,
a dzwięk kuropatwy po prawej stronie drogi wskazuje, że zdobędą dobry łup
dokładnie w tym samym miejscu. W związku z czym czekają tam na
nieszczęsną ofiarę.
- A co przepowiada niepowodzenie?
- Zając lub wąż przechodzący drogę tuż przed nimi, krzyk sowy i głos
pojedynczego szakala.
- To wszystko jest dość skomplikowane.
- Cieszy mnie, że dzięki temu ich zadanie staje się trudniejsze - odparł. -
Nieszczęściem jest zabicie członka sekty Kamal, kowala, cieśli, pracza,
kamieniarza, karczmarza i trędowatego!
Brucena krzyknęła cicho.
- To nie zostawia wielkiego wyboru wśród potencjalnych ofiar.
- Znajdują ich dosyć - odparł ponuro. - Dużo też grup podróżnych
zawdzięcza życie jednemu pośród nich, który prowadzi krowę lub kozę.
- Czy duszą tylko ludzi bogatych? Wuj zaprzeczył ruchem głowy.
- Oni nie rozróżniają bogatych i biednych. Dla nich jest to spełnienie
obowiązku, jaki narzuca im religia.
- Nie rozumiem, dlaczego wybrałeś to bardzo trudne zadanie likwidacji
właśnie tych ludzi.
- Sądzę, że Bóg zrobił to za mnie - odparł z prostotą i Brucena wiedziała, że
wuj w to wierzy.
Kiedy obudziła się Amelia, powrócili do tematu drzew i kwiatów.
Wielu ludzi, których mijali na początku swojej podróży, szło pieszo ciągnąc
za sobą jucznego konia lub osła załadowanego bagażem.
Dwa dni pózniej zobaczyli Loharów na zgrabnych, drewnianych furach,
inkrustowanych mosiądzem i z mosiężnymi ćwiekami, których kola miały
cyzelowane znaki zodiaku.
Brucena wykrzyknęła na ich widok, wiec wuj objaśnił:
- Wozy wloką się od wioski do wioski, ponieważ Loharowie zajmują się
swoim starodawnym handlem narzędziami.
- Czy podróżują po całych Indiach? Loharowie są wędrowcami, ponieważ w
szesnastym wieku, kiedy to ich radża Pratap Singh został pokonany przez
muzułmanów, ich szczep złożył ślubowanie, że jego ludzie nigdy nie będą żyli
w radżastanie, aż Pratap Singh znowu zostanie królem. Ciągle mają nadzieję, że
pewnego dnia on wróci.
Dzięki takim opowieściom czas nie dłużył się Brucenie. W nocy spała
spokojnie śniąc o alei mango, drzewach figowych i małych wioskach, gdzie
starsi gromadzili się w cieniu drzew, a nagie dzieci bawiły się ze sobą na
wyschniętej, brunatnej ziemi.
Gliniane chaty, woły ciągnące ciężkie drewniane pługi, niespodziewany
widok kępy kwitnącego hibiskusa, zapach palonego drewna i zapach kwiatów,
a czasem melodia grana na flecie - to wszystko miało w sobie urok, którego
Brucena nie potrafiłaby nigdy opisać komuś, kto sam tego nie widział.
Niekiedy zatrzymywali się na dłużej w wiosce. Wuj robił naradę ze
starszymi mieszkańcami lub otrzymywał raport od oficera dystryktu.
Młodzi Anglicy z podziwem przyglądali się Brucenie, kiedy się pojawiała,
ale ogarniał ich smutek, gdy odjeżdżała pozostawiając ich samych sobie,
borykających się z problemami i kłopotami, które bezustannie narastały dzień
po dniu, w małych hinduskich skupiskach, rozsianych na obszarze setek mil.
W końcu, gdy zdawało się już, że przemierzyli ogromne odległości, wjechali
do falistej krainy Gwalior, mającej zupełnie inny charakter od tych, które dotąd
mijali.
Były tu rzeki i dużo więcej drzew niż gdzie indziej. W oddali wyłoniła się
urwista krawędz czerwonego fortu. Wyglądał on groznie na tle położonego
niżej miasta.
Fort miał swoją długą, ponurą historię. Kobiety z kasty Rajput podpalały się
w jego murach. Mogołowie uśmiercali więzniów, podając im sok z maku
zmieszany z trującymi kwiatami.
Brytyjczycy kilkakrotnie zdobywali fort i zwracali prowincji Sindii.
- Nie mogę oprzeć się wrażeniu - odezwał się wuj patrząc w dal - że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
mając świadomość, że przepędzam thagów z tej prowincji, a oni mogą dalej
prześladować ludzi w innych częściach Indii.
Podczas podróży miała wrażenie, że przez cały czas wuj dręczy się tym jak
bardzo utrudnia jego pracę fakt, że uciekinierów przyjmuje się w prowincji
Gwalior.
Nie wiedziała, że już wcześniej naradzał się z Iainem Muntleyem w sprawie
korzyści wynikającej z wizyty, podczas której udałoby im się doprowadzić do
ujawnienia w Gwalior reszty podejrzanych.
- Sądzisz, że oni mogliby się ujawnić? - spytał Iain Huntley.
- Pamiętaj, że wielu z nich nie ma pojęcia, że w ogóle wiemy o ich istnieniu,
a przecież ty i ja posiadamy tajemną listę ich nazwisk. Jestem pewien, że
olbrzymia część z tego spisu to osoby, które sądzą, że utrzymały anonimowość.
- To prawda - zgodził się major - musimy być bardzo czujni.
Najbardziej w tym względzie liczę na ciebie - odparł William Sleeman. -
Wiesz, ile sukcesów masz już za sobą. Misje, które ci zlecałem, nie dałyby
takich rezultatów, gdybym wysłał inną osobę.
- Dziękuję - powiedział major Huntley. Mężczyzni uśmiechnęli się. Byli
partnerami i czuli wzajemną wdzięczność za udaną współpracę w tej trudnej
walce.
W rzeczywistości nie było nikogo innego, z kim William Sleeman mógłby
się naradzić.
Wuj nie chciał niszczyć szczęścia i romantycznej atmosfery, jakie łączyły go
z Amelią, zadręczając ją przykrymi szczegółami swojej pracy.
Oczywiście i tak wiedziała już sporo. W domu jednak starał się
zainteresować ją innymi sprawami, które zajmowały oboje od czasu ich
pierwszego spotkania, jak rolnictwo czy uprawa trzciny cukrowej.
William Sleeman był także niezwykle zainteresowany odmianami drzew.
Kiedy rząd złożył mu gratulacje po sukcesach w uprawie trzciny cukrowej z
Mauritiusa, by uczcić tę okazję, zaczął obsadzać drzewami imponującą aleję
ciągnącą się od Jhansi Ghat nad rzeką Nerbudda do Mirzapur nad Gangesem,
Owoce tych drzew nigdy nie były zrywane, aby każdego roku umilały
podróżnym długą podróż, i ironią losu było, że właśnie wśród tych drzew
wyhodował" sobie thagów.
Od tego czasu coraz częściej studiował florę Indii, a Amelia przy jego
pomocy zrobiła kilka wspaniałych szkiców kwiatów i roślin, ponieważ
wiedzieli oboje, że zainteresują tym przyjaciół w Anglii.
Kiedy jechali na północ w stronę Gwalior, pokazywał Brucenie wszystko, co
może być dla niej ciekawe. Wsłuchiwała się w fascynujące opowieści o
ludziach, których mijali po drodze.
Od niego dowiedziała się na przykład, że dziewięciu na dziesięciu Hindusów
w Indiach wierzyło, że tęcza miała swój początek z oddechu węża i że
spadająca gwiazda wskazywała narodziny wielkiego człowieka lub że wielu
ludzi umarło tej nocy.
Pewnego dnia, kiedy Amelia spała, Brucena poprosiła, by opowiedział o
przesądach thagów.
Zciszonym głosem tak, żeby żona nie usłyszała, wuj powiedział, że przed
każdym ich morderczym wyczynem składali oni przysięgę Kali i Bhowani -
bogini czarnej ospy.
Przed wyprawą kilku z bandy wyruszyło w oznaczonym przez siebie
kierunku, by zaobserwować lot ptaków i wsłuchiwać się w odgłosy wydawane
przez jaszczurki.
- A co oznaczają te dzwięki? - spytała zaciekawiona.
- Odgłos jaszczurek lub kruków na zdrowym drzewie, od lewej strony jest
dobrym znakiem.
- Są jeszcze inne znaki?
- Bardzo wiele. Pojawienie się tygrysa poczytywane jest za znakomity znak,
a dzwięk kuropatwy po prawej stronie drogi wskazuje, że zdobędą dobry łup
dokładnie w tym samym miejscu. W związku z czym czekają tam na
nieszczęsną ofiarę.
- A co przepowiada niepowodzenie?
- Zając lub wąż przechodzący drogę tuż przed nimi, krzyk sowy i głos
pojedynczego szakala.
- To wszystko jest dość skomplikowane.
- Cieszy mnie, że dzięki temu ich zadanie staje się trudniejsze - odparł. -
Nieszczęściem jest zabicie członka sekty Kamal, kowala, cieśli, pracza,
kamieniarza, karczmarza i trędowatego!
Brucena krzyknęła cicho.
- To nie zostawia wielkiego wyboru wśród potencjalnych ofiar.
- Znajdują ich dosyć - odparł ponuro. - Dużo też grup podróżnych
zawdzięcza życie jednemu pośród nich, który prowadzi krowę lub kozę.
- Czy duszą tylko ludzi bogatych? Wuj zaprzeczył ruchem głowy.
- Oni nie rozróżniają bogatych i biednych. Dla nich jest to spełnienie
obowiązku, jaki narzuca im religia.
- Nie rozumiem, dlaczego wybrałeś to bardzo trudne zadanie likwidacji
właśnie tych ludzi.
- Sądzę, że Bóg zrobił to za mnie - odparł z prostotą i Brucena wiedziała, że
wuj w to wierzy.
Kiedy obudziła się Amelia, powrócili do tematu drzew i kwiatów.
Wielu ludzi, których mijali na początku swojej podróży, szło pieszo ciągnąc
za sobą jucznego konia lub osła załadowanego bagażem.
Dwa dni pózniej zobaczyli Loharów na zgrabnych, drewnianych furach,
inkrustowanych mosiądzem i z mosiężnymi ćwiekami, których kola miały
cyzelowane znaki zodiaku.
Brucena wykrzyknęła na ich widok, wiec wuj objaśnił:
- Wozy wloką się od wioski do wioski, ponieważ Loharowie zajmują się
swoim starodawnym handlem narzędziami.
- Czy podróżują po całych Indiach? Loharowie są wędrowcami, ponieważ w
szesnastym wieku, kiedy to ich radża Pratap Singh został pokonany przez
muzułmanów, ich szczep złożył ślubowanie, że jego ludzie nigdy nie będą żyli
w radżastanie, aż Pratap Singh znowu zostanie królem. Ciągle mają nadzieję, że
pewnego dnia on wróci.
Dzięki takim opowieściom czas nie dłużył się Brucenie. W nocy spała
spokojnie śniąc o alei mango, drzewach figowych i małych wioskach, gdzie
starsi gromadzili się w cieniu drzew, a nagie dzieci bawiły się ze sobą na
wyschniętej, brunatnej ziemi.
Gliniane chaty, woły ciągnące ciężkie drewniane pługi, niespodziewany
widok kępy kwitnącego hibiskusa, zapach palonego drewna i zapach kwiatów,
a czasem melodia grana na flecie - to wszystko miało w sobie urok, którego
Brucena nie potrafiłaby nigdy opisać komuś, kto sam tego nie widział.
Niekiedy zatrzymywali się na dłużej w wiosce. Wuj robił naradę ze
starszymi mieszkańcami lub otrzymywał raport od oficera dystryktu.
Młodzi Anglicy z podziwem przyglądali się Brucenie, kiedy się pojawiała,
ale ogarniał ich smutek, gdy odjeżdżała pozostawiając ich samych sobie,
borykających się z problemami i kłopotami, które bezustannie narastały dzień
po dniu, w małych hinduskich skupiskach, rozsianych na obszarze setek mil.
W końcu, gdy zdawało się już, że przemierzyli ogromne odległości, wjechali
do falistej krainy Gwalior, mającej zupełnie inny charakter od tych, które dotąd
mijali.
Były tu rzeki i dużo więcej drzew niż gdzie indziej. W oddali wyłoniła się
urwista krawędz czerwonego fortu. Wyglądał on groznie na tle położonego
niżej miasta.
Fort miał swoją długą, ponurą historię. Kobiety z kasty Rajput podpalały się
w jego murach. Mogołowie uśmiercali więzniów, podając im sok z maku
zmieszany z trującymi kwiatami.
Brytyjczycy kilkakrotnie zdobywali fort i zwracali prowincji Sindii.
- Nie mogę oprzeć się wrażeniu - odezwał się wuj patrząc w dal - że [ Pobierz całość w formacie PDF ]