[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Zdejmuj pas , stosowanego wobec aresztowanych w wojsku.
50
Dopiero z przekleństw robotników połapał się Ciuriuk, że Garczyna odkroił pół metra
skórzanego pasa ha własny użytek.
- Na zelówki kombinował - pokiwał któryś głową z mieszaniną litości i oburzenia.
Komendant odprowadził komitet zakładowy do drzwi. %7ładen z robotników nie umiał
odpowiedzieć, jak to się stało, że zatrzymany w areszcie baryton słał się właścicielem
tajemnicy miejsca ukrycia pasów, ocalonych w ten sposób przed wywiezieniem przez
Niemca- właściciela. Porucznik Mech poprosił przewodniczącego, by wpadł potem, koło
południa, i - ledwo wszyscy wyszli - szybko odwrócił się do Ciuriuka.
- Dawaj tu z powrotem Garczynę.
Z dwunastu ludzi, jakich miał posterunek, pozostało czterech. Dwóch pojechało jako ochrona
ciężarówki z chlebem, wysłanej do cukrowni odciętej od świata, sześciu wezwał Urząd
Bezpieczeństwa na akcję przeciw Siekierze, którego spodziewano się zdybać gdzieś
dwadzieścia kilometrów od miasta.
Komendant surowo zlustrował wchodzącego Garczynę. Na szarych spodniach w paski wisiało
parę zdziebeł słomy - znak, że milicjant  siedział .
Garczyna wprawdzie nie wytrzymał wzroku porucznika, ale obronnym gestem podniósł do
góry nogę ukazując dziurę, przez którą prześwitywała ubrudzona stopa. But rzeczywiście
błagał o zelówkę.
- Stróż ludowego prawa... - zaczął górnie Mech, ale machnął ręką i roześmiał się nagle. -
Dostaniesz jeden dzień ścisłego - zawyrokował.
- Zcisłego? - zapytał Garczyna z jakąś nadzieją w głosie. - Zcisłego, czyli o chlebie i wodzie...
To chleb już przyszedł?
Komendant roześmiał się bezradnie.
- Nie tylko chleb nie przyszedł, ale nawet nie będziesz się, bracie, byczył w celi. My z
Ciuriukiem musimy jechać. Zostaniesz pod komendą Samborskiego na dyżurce...
Była już noc, kiedy willys pożyczony z Bezpieczeństwa (szofer i jeden człowiek, oto czym
dysponowali), rzężąc na pierwszym biegu, rżnął się z mozołem przez piach kiepskiej drogi.
Mech odetchnął z ulgą, gdy jakiś pies dalekim miarowym szczekaniem jął oznajmiać ich
zbliżanie się do wsi.
Odebrany przypadkiem telefon do Samborskiego z całą pewnością mówił o jakiejś
przygotowywanej w Rudlu rozprawie. Mech od miesiąca już zaciekle śledził swego zastępcę,
mając podstawy do posądzania go o konspirowanie się. Uwziął się, że nie ruszy go, póki nie
złapie do ręki jakichś poważnych nici. Teraz sądził, że da mu je wiadomość o  Akcji
Katolickiej , w .które j domyślał się zaszyfrowanego kryptonimu.
51
Kiedy wypadli spoza gęstego zagaja oddzielającego dwór od pierwszych zabudowań wsi,
spostrzegli równocześnie sporą łunę niosącą światło ponad przydrożne wierzby.
- Aha - potwierdził celowość wyjazdu szofer. Wpadli w długą wiejską uliczkę. Było cicho.
Nikt nie biegł do pożaru, nikt nie stał u pozamykanych bram. Snujące się gdzieniegdzie w
oknach światła gasły, jakby je zdmuchiwał stukający nierówno motor. Wieś udawała sen.
Ciuriuk szamotał się na tylnym siedzeniu poprawiając bęben pepeszy.
Kończyły się równe zabudowania uliczki, przed nimi rozciągało się rżysko, złote w
poblaskach dogasającego pożaru.
Samochód zazgrzytał hamulcami jeszcze na granicy cienia. Wyskoczyli po obu stronach drogi
i przygięci pobiegli naprzód. Stojąca na uboczu chałupa dopalała się już do cna. Od czasu do
czasu strzelił jeszcze w ciszy jaśniejszy płomień. Wokół nie było żywego człowieka.
Ciuriuk pierwszy dostrzegł ciało. Zabity leżał na wznak, z rękami rozrzuconymi szeroko.
Milicjant był na tyle przytomny, że znając swego dowódcę, nie powiedział ani słowa, dopóki
nie spenetrował kilku cherlawych drzewek owocowych, do których pni jaskrawą bladością
przylgnęło wapno. Nie było nikogo. Wtedy zawołał.
Twarz zabitego dziwne robiła wrażenie: czarna, nieforemna. Dopiero nachyliwszy się
sprawdzili w niepewnym świetle: w otwarte usta nasypano mu ziemi. Kopiato - niby
maleńkie, starannie uformowane kretowisko - pokrywała mu nos, zalewała mokrym błotem
brodę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl