[ Pobierz całość w formacie PDF ]

doskonałości, na tym polega przecież charakter ich powołania - pójścia za Chrystusem.
Jest to też niekwestionowany środek do osiągnięcia pełnego z Nim zjednoczenia.
Jednakże to udaje się tylko bardzo nielicznym. Gdyby tak nie było, litanię do
wszystkich świętych odmawiałoby się kilka dni. Stworzenie raju na ziemi jest z
przyczyn oczywistych niemożliwe. Myśląc o raju mam na myśli świat bez zła i ludzi
bez grzechu. Nie samo dążenie do doskonałości - świętości jest jednak niewłaściwe,
ale warunki w jakich się to odbywa. I to jest ta druga, gorsza strona medalu. Można by
powiedzieć ogólnie, iż brak normalności nie sprzyja świętości. Zbyt mocne i
destruktywne jest zderzenie młodzieńczych ideałów, uskrzydlonych nadprzyrodzonym
powołaniem, z grzeszną ludzką naturą uwikłaną nieludzkim systemem. Zupełne
odżegnanie się i wyrzeczenie naturalnych, ludzkich potrzeb oraz zachowań,
nieodłącznie związanych z funkcjonowaniem organizmu każdego człowieka, takich
jak: płciowość; posiadanie rodziny, dzieci, własnego domu - jest w 99 skazane na
porażkę. Co więcej - żyjąc w taki sposób (walcząc z naturą) wypacza się i niszczy
podstawy swojego człowieczeństwa. Zatraca się bezpowrotnie zdolność postrzegania i
rozumienia świata oraz innych, normalnych ludzi. Służba Bogu i Kościołowi zamiast
doskonalić - zubaża, deformuje i gubi powołanych. Człowiek musi się najpierw w pełni
zrealizować, aby być w pełni człowiekiem; dawać siebie innym ludziom i osiągnąć na
tej ziemi choć namiastkę szczęścia.
Obserwując ludzi Kościoła - księży, zakonników i zakonnice - widzimy jak
mało jest w ich życiu autentycznej i spontanicznej radości, szczerych spojrzeń, a jak
wiele smutku i zgorzknienia, topionego często w alkoholu i ...narkotykach. Ci biedni
ludzie są doskonałymi pozorantami, ale ci, którzy wiedzą o ich zranionej naturze mogą
czytać jak w otwartych księgach - co naprawdę dzieje się w ich duszy. Dziwactwa,
fanaberie i zboczenia są niestety niezawinionym atrybutem większości z nich. Jeśli
decydują się na odstępstwa od złożonych ślubów i wybierają podwójne życie -
deprawują samych siebie, gorsząc przy okazji ludzi świeckich. Księża są jednak w
nieco lepszej sytuacji. Reguły nakazujące braciom i siostrom zakonnym trwanie (często
latami) w tych samych, mniej lub bardziej zamkniętych wspólnotach, w tym samym
gronie osób - przyczyniają się do wywoływania u nich zachowań agresywnych i
antywspólnotowych.
Jak wiadomo, siostry zarabiające pieniądze na różne sposoby, mają obowiązek
oddawać je do wspólnej kasy. Potem (w zależności od indywidualnych potrzeb),
zgłaszają się po nie do przełożonej, najczęściej żebrząc o każdy grosz. Aby dostać
cokolwiek muszą solidnie umotywować swoją potrzebę, a i tak zawsze mogą odejść z
kwitkiem. Protekcjonizm sióstr przełożonych przy rozdzielaniu pieniędzy i wzajemna
zazdrość z tym związana, wyjątkowo nie sprzyjają budowaniu wspólnoty.
Znam osobiście historię zakonnicy, która została skierowana do domu z
kilkoma siostrami szyjącymi alby i komże dla księży. Młodej siostrze wyjątkowo
ciężko szło szycie, a jeszcze gorzej wyszywanie; miała z tym problemy już w
nowicjacie. Nie mogła w żaden sposób nadążyć za starszymi koleżankami, które mogły
już konkurować z przodownicami łódzkich prządek. W rezultacie dziewczyna
zostawała daleko w tyle, wyrabiając najwyżej połowę normy. Doprowadzała tym
faktem pozostałe siostry do białej gorączki - ubliżały jej od nygusów, zdzir, szmat itp.
Przełożona postanowiła, iż  obibok będzie jadł suchy chleb i popijał wodą do czasu,
aż się nie wezmie uczciwie do roboty. Równocześnie, przy tym samym stole w jadalni,
pozostałe przodownice opychały się szynkami. Siostra nie dostawała też żadnych
pieniędzy ani podpasek, które dla całej grupy kupowała zawsze wyznaczona
 tajniaczka (robiła to bez habitu, za specjalną dyspensą przełożonej). W ten sposób
dziewczyna przeżyła pół roku, po czym pewnego dnia zasłabła przy maszynie,
nadrabiając w nocy opóznienia. Z objawami krańcowego wyczerpania i anemii
odwieziono ją do szpitala. Na szczęście przeżyła i jest obecnie wspaniałą katechetką w
szkole.
Jak powszechnie wiadomo w świecie mężczyzn - kobiety bywają nadzwyczaj
często cięte w języku i dokuczliwe w mowie. Zakonnice, które skazane są na wspólne,
dożywotne  internowanie - szkolą się w dwóch powyższych konkurencjach
nadzwyczaj skutecznie. Można powiedzieć nawet, że języki ostrzą sobie nawzajem
jeden o drugi. Jak żyję nie słyszałem bardziej zajadłych kłótni od tych, jakie prowadzą
siostrzyczki.
W Seminarium Aódzkim, opiekując się księdzem infułatem Woronieckim,
byłem mimowolnym świadkiem starcia się dwóch zakonnic. Jedna z nich, mała,
przygarbiona staruszka, była uważana przez wszystkich kleryków za seminaryjną
Matkę Teresę - łagodna, dobroduszna, zawsze uśmiechnięta i przyjacielska. Druga - co
najmniej 50 lat młodsza od staruszki - od dwóch lat gotowała w naszej kuchni. Kiedy
wszedłem cicho do mieszkania infułata, kobiety przebywały w ostatnim pokoju za
przymkniętymi drzwiami. Mimo woli usłyszałem  wiązanki , których nie
powstydziłyby się najstarsze córy Koryntu z parku przed Dworcem Centralnym w
Aodzi. Ich autorką był nie kto inny, tylko nasza Matka Teresa.
 Ty bezczelna pizdo, nie wiesz jeszcze gdzie jest twoje miejsce - zapierdalać
przy garach, a nie mówić mi co ja mam robić. Ja ci kurwa pokażę!!! - pruła się mała
sekutnica.
Nie będę więcej obsmarowywał siostrzyczek. Cóż one same winne, że będąc
normalnymi babkami żyją w nienormalnych warunkach, a inni ludzie wymagają od nich
świętości? Opiszę tylko, jak zakończyła się moja rozmowa z Anią.
Dziewczyna, po tym jak wypłakała się na moim ramieniu, przylgnęła do mnie
całym ciałem. Nie przeszkadzał w tym ani jej habit, ani moja sutanna. Całowałem jej
łzy płynące po twarzy i mocno, bardzo mocno tuliłem - tak mocno, żeby starczyło jej
...na resztę życia.
ROZDZIAA III
NOCNE OBJAWIENIE
Zdarzyło się to mniej więcej 15 lat temu. Byłem nastolatkiem, gdzieś około II i
III klasy liceum. Rodzice - pełni uwielbienia dla księży - widzieli we mnie ciągle
gorliwego ministranta (byłem nim od I Komunii) i potencjalny materiał na kapłana. O
tej ostatniej wizji nie śmieli nawet mówić. Zdradzały ich pałające oczy i podniesione
głowy, widoczne ponad głowami innych ludzi w kościele, kiedy przy ołtarzu służyłem
do Mszy. Kiedykolwiek chciałem im zrobić przyjemność, wyrażałem ciche pragnienie -
jeszcze wówczas pełne wątpliwości
-  ...a może bym tak poszedł do seminarium, na księdza...? Skłamałbym
mówiąc, iż wywierali na mnie choćby cień nacisku. Jednak w ich westchnieniu można
było bezbłędnie odczytać w takich chwilach, jak bardzo tego pragnęli. Nie namawiali;
na ogół nawet nie odpowiadali, bo... nie chcieli spłoszyć marzenia.
Faktem jest, że dawałem im realne przesłanki i powody, aby spodziewali się
kiedyś po mnie takiej decyzji. Przede wszystkim jednak, to ja sam, w głębi swego
młodzieńczego serca, czułem powołanie do służenia Bogu. Jeszcze nie wiedziałem
dokładnie jak to będzie wyglądało, ale coś się już zatliło i Ktoś wyraznie czuwał, żeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl