[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obleśny ojciec gwałci konika swoich dzieci". Chyba jednak będzie mi brakowało  Pleciuchy".
Ach, Quoyle, złe wieści dla ciebie. Goodladowie nie chcą już wynająć swojej przyczepy
nikomu z gazety. To po wczorajszej nocy. Próbowałem ich przekonać. Opowiedziałem im,
jakie masz dwie słodkie córeczki, jaki z ciebie spokojny facet, pierwszorzędny gospodarz, że
nigdy nie urządzasz przyjęć i tak dalej, ale nie chcieli. Bardzo mi przykro.
- Znajdę coś innego - powiedział Quoyle. Z każdym oddechem nowe płatki wciskały mu się
do nosa. Ból głowy przeszedł teraz w tępe pulsowanie.
- To zle - powiedział Billy Pretty cały w srebrzystych płatkach, jakby zmieniał kolor wraz z
nadejściem zimy. - To zle. -Jakby to wszystko załatwiało.
Quoyle spojrzał w niebo, lecz widział tylko miliony wirujących na wietrze płatków śniegu.
- To jest oddech macochy - stwierdził Billy.
I
34
Odświętny strój
Dawniej marynarze nosili włosy zaplecione na dwa sposoby: związane albo jako jeden
warkocz spleciony z czterech pasm. %7łeby było bardziej elegancko, wybierali z beczułki z
solanką marynowaną skórę węgorza. Marynarz zwijał ostrożnie skórę (tak jak zwija się
prezerwatywę), po czym nasuwał ją na warkocz i ściągał u góry. Na specjalne okazje używał
do tego czerwonej wstążki związanej w kokardę.
- Quoyle, skończ to, a postawię ci kolejkę gorącego grogu w Heavy Weather tuż za rogiem. -
Ttert Card, posępny i blady, spoglądający z nienawiścią na skutą lodem zatokę. Zrobiło się
bardzo spokojnie i zimno. Zalane wodą placki lodu łączyły się z innymi w ogromne tafle.
Nierówny, zielonkawy lód stawał się coraz grubszy, stopa lodu przywarła do brzegu, wiążąc
morze z lądem. Ciecz przeszła w ciało stałe, ciało stałe zginęło pod kryształami. Lodowa
równina ciągnęła się nieomal do ujścia zatoki. Patrzył, jak lodołamacz wgryza się w lód i
wycina postrzępioną ścieżkę ciemnej wody.
-Chyba mogę pójść z tobą. - Niechętnie. Nie chciał pić z Tertem Cardem, ale pomyślał, że
nikt inny z nim nie pójdzie. Tylko na jednego.  Zadzwonię do Beety, że przyjadę trochę
pózniej.  Chciał zabrać córki i pojechać do domu Bur-ke'ów, do skrzypiącego, wygodnego
domu z wieloma szafkami umieszczonymi w najprzeróżniejszych kątach. Najdziwniejszą
272
jednak rzeczą w tym domu był abażur lampy, który trzeszcz^' cicho, w miarę jak rozgrzewała
się żarówka. W łazience znaj' dowała się miedziana wanna na tyle duża, by pomieścić Quoy-
le'a. Pierwsza, w jakiej mógł się zmieścić. Wolne pokoje d'a gości. Jeśli w ogóle jacyś się
zjawią.
- Strzelimy sobie jednego albo dwa, może dwa.  Tert Card wyszczerzył zęby w uśmiechu,
diabeł trącał struny jego gardła, jakby to była gitara. - Jedz za mną. - Samochody ruszyć z
jękiem, owiewane przenikliwym zimnem.
Heavy Weather składał się z jednej długiej sali, której f dłoga wyłożona była ohydnym
linoleum i którą wypełnij zapachy toalety, rzygowin, dymu i trunków. A więc to tutaj P" Tert
Card, stąd wypełzał do domu, ledwo trzymając się "a nogach, tak że z trudem mógł wejść po
schodach. Quoyle f myślał, że Tert pewnie krzyczy w domu. Albo i coś gorszej Kiedy
kilkakrotnie zdarzyło mu się spotkać jego żonę, wyd^a mu się skurczona, a dzieci skuliły się,
kiedy się z nimi witał. Quoyle zwracał uwagę na małe dzieci.
Aureole jarzeniowych świateł. Zwarty mur pleców przy ba' rze. Sylwetki mężczyzn w
czapkach z nausznikami, które nożna było opuścić w razie potrzeby. Pokazywali sobie
zdjęcia'0' dzi. Rozmowy dotyczyły ubezpieczenia, bezrobocia i wyjazdu w poszukiwaniu
pracy. Quoyle i Tert Card usiedli przy Wolnym stoliku, zaśmieconym pogniecionymi
serwetkami. Popielniczka była pełna nie dogaszonych petów. Za nimi dwóch starych
robotników z nabrzeża, ubranych w płaszcze, tweeo0 we czapki z opuszczonymi
nausznikami i szaliki, z laska^ , krzywe nogi. Siedzieli blisko siebie na długiej ławce. Każ'" z
szklanką w dłoni. To może być ten wiejski pub widoczny P drugiej stronie zatoki, pomyślał
Quoyle.
- Co pijesz? - Tert Card oparł się o stół tak mocno, że aż & zakołysał. - Ach, nie mów mi, nic
nie mów. Księżycówkę i pepsi. - I już odszedł z dłonią wsuniętą do kieszeni z pieniędzmi.
Znowu w mroku. , c
Napili się. Gardło Terta Carda pracowało spragnione, v^e pociągnął jeszcze jeden łyk,
unosząc jednocześnie trzeszczące ramię i dając znak dwoma palcami. j
- Bywało już gorzej. - Mówił o pogodzie. - Trzeba było widzieć dwa lata temu, jaki gruby był
lód wokół brzegu. Lodołamacze pracowały dzień i noc. A sztormy były takie, że aż się słabo
robiło. Zaledwie kilka lat temu w pierwszym tygodniu
273
grudnia wiał mrozny wiatr, fale były wysokie na pięćdziesiąt stóp, jakby ocean wywracał się
na drugą stronę. Szkoda, że nie widziałeś Billy'ego, siedział w kącie i trząsł się
niemiłosiernie, przemarznięty do kości. A pózniej, jakiś tydzień albo dwa, spadły najgorsze
ulewy, jakie tutaj widziano. Potop i katastrofa. Tama Lost Man puściła. Nie wiem nawet, na
ile milionów dolarów oszacowano straty. Grudniowe sztormy są najbardziej zdradliwe,
najbardziej zmienne i grozne. W dziesięć minut ciepła bryza może się zmienić w
podbiegunową zamieć.
Na ścianie ostatnia kartka z rybackiego kalendarza. Zwiatło odbite od nagich blatów stołów.
Gniewne ziewanie Terta Carda. Za oknem ciemność, najdłuższa noc. Z radia za barem
sączy się prognoza pogody. Ocieplenie. Temperatury powyżej średniej.
-Taka to pogoda tutaj. Sztorm, zimno, a potem ocieplenie. Zupełne wariactwo, mróz, ciepło, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl