[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Aha.
- Podali ci jakieś szczegóły, na temat sposobu w jaki ich zdaniem pan Simpson,
Wallace, czy Duvalier - okazuje się, \e u\ywał kilku nazwisk - nabierał system, ka\ąc mu
wierzyć, \e w nim jest, kiedy go nie było i na odwrót?
Leif potrząsnął głową. - Przyznam ci się, \e nie jestem za dobry w techniczne klocki.
Jeśli dobrze zrozumiałem, zdobył drugi implant, który nauczył udawania, \e jest podłączony
do jego ciała. Nie pytaj mnie, jak to zrobił... w ka\dym razie Zwiadowca jest tym bardzo
zainteresowany. Ten implant wgrywał  profesjonalny program - standardowy program
przystosowany do interaktywnego systemu.
Leif oparł się o parapet. - To bardzo stare oprogramowanie. Słyszałaś kiedyś o
programie, który nazywa się Salon? Mój wujek znał jego twórcę.
Megan potrząsnęła przecząco głową.
- To skrót od  Salonowiec - wyjaśnił Leif. - Był unowocześnioną formą jednego ze
starych programów testów Turinga, które miały udawać człowieka, przynajmniej na tyle
dobrze, \eby dało się z nimi porozmawiać. Salonowiec miał cię przekonać, \e prowadzisz z
kimś niezobowiązującą konwersację. Simpson, czy jak mu tam, opracował na własne
potrzeby inteligentny program dla Sarxos, dzięki któremu jego postaci potrafiły prowadzić
całkiem rozsądne dialogi... i nie dać się przyłapać na oszustwie. Nic dziwnego, \e mu się
udało. Kiedy się jest w Sarxos, człowiek automatycznie zakłada, \e rozmawia albo z
prawdziwym graczem albo ze sztucznym tworem gry... a te ostatnie czasem dziwnie się
zachowują. W końcu nawet w Sarxos zdarzają się błędy w oprogramowaniu. I wygląda na to,
89
\e nasz kole\ka miał cztery takie programy, które czasem uruchamiał jednocześnie. Piąte ,ja
to był on sam. Pojawiał się w ró\nych miejscach, pomagał swoim postaciom, \eby mieć
pewność, \e wszyscy biorą je za prawdziwe... podczas, gdy on załatwiał swoje interesy: był
Lateranem, albo kolejno pozbywał się ludzi, którzy jego zdaniem wchodzili mu w drogę.
- Domyślają się, dlaczego tak gwałtownie zaatakował Elblai?
Leif zaprzeczył ruchem głowy. - Policyjni psychiatrzy ju\ z nim rozmawiali, ale ja
myślę, \e Elblai wywierała na niego zbyt silną presję. W efekcie się załamał. I będąc w takim
stanie, nadal grał. Shel te\ na niego naciskał, ale nie a\ tak jak Elblai. Gość po prostu nie
wytrzymał nerwowo. Ale był bardzo ostro\ny, bardzo sprytny. Przez dłu\szy czas zacierał za
sobą ślady... okazuje się, \e mogło to trwać o wiele dłu\ej ni\ cztery miesiące. - Z miny Leifa
jasno wynikało, \e nie rozumie jego postępowania. - Wątpię, czy opinia psychiatrów pomo\e
mu w zbli\ającym się procesie. Ucieczka z miejsca wypadku, usiłowanie zabójstwa, kilka
włamań i zniszczenia mienia, i w twoim wypadku usiłowanie morderstwa... Nie sądzę,
\ebyśmy go w najbli\szym czasie spotkali w Sarxos. Ani gdziekolwiek indziej.
Leif skrzy\ował ramiona i odwracając się od okna spojrzał na Megan. - W ka\dym razie
cieszę się, \e nic ci się nie stało - powiedział.
- Tak, ale gdyby nie ty, byłoby ze mną krucho.
- Bałem się, \e jest ju\ za pózno.
- Ja te\ - powiedziała Megan. - Posłuchaj... zapomnijmy ju\ o tym. Mamy wa\niejsze
sprawy na głowie.
- Jakie?
- Spotkanie pojutrze - powiedziała Megan - o dziesiątej rano...
Kiedy nadeszła pora spotkania, Megan i Leif siedzieli wirtualnie w gabinecie Jamesa
Wintersa; ale ich fizyczna nieobecność wcale nie poprawiała im samopoczucia.
Na biurku kapitana panował absolutny porządek. Przed nim le\ały w zgrabnych plikach
wydruki komputerowe, a obok kilka dyskietek do przechowywania danych. Winters
mro\ącym wzrokiem spojrzał na nich znad dokumentów.
- Muszę z wami zamienić parę słów - powiedział - na temat odpowiedzialności.
Obydwoje milczeli jak zaklęci. Czuli, \e nie jest to najlepszy moment do prezentowania
swojej argumentacji.
- Rozmawiałem z ka\dym z was oddzielnie na ten temat - powiedział. - Pamiętacie?
- Hm, tak - odpowiedziała Megan.
- Tak - zawtórował jej Leif.
Winters utkwił świdrujące spojrzenie w Megan. - Jesteś pewna, \e pamiętasz tamtą
rozmowę? Bo twoje zachowanie sugerowałoby, \e zapadłaś na głęboką amnezję. Chyba się
nie oprę, \eby nie poradzić twoim rodzicom zabrania cię do kliniki w Waszyngtonie w celu,
który mój ojciec w zamierzchłych czasach określiłby jako  zbadanie głowy . Gdyby się
okazało, \e cierpisz na jakąś chorobę wyjaśniającą twoje zachowanie, bardzo ułatwiłabyś mi
\ycie.
Megan była czerwona ze wstydu.
- Nie? Tego się obawiałem. Czemu nie posłuchałaś mojego polecenia? - spytał Winters. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl