[ Pobierz całość w formacie PDF ]

69
S
R
słyszeć, czy Beth Ann płacze, i pobiegła do stajni.
Otworzyła ciężkie drzwi i weszła do środka. Wnętrze wydawało
się ciemne w porównaniu z podwórzem oświetlonym setkami mi-
gocących na niebie gwiazd. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do
ciemności, dostrzegła mdłe światło dochodzące z jednego z bok-
sów.
Day siedział na ziemi obok pokrytej potem klaczy. Była strasz-
nie słaba. Angel oparła się o ogrodzenie i stojąc z dala od Daya i
stajennych, przyglądała się klaczy w milczeniu, a kiedy zobaczyła
nieżywe zrebiątko, łzy zaczęły spływać jej po policzkach.
Na podwórzu rozległ się warkot samochodu i wtedy Day spoj-
rzał na nią.
- To weterynarz. Przyprowadz go tutaj. - Zaskoczyło ją to pole-
cenie, bo wydawało się. że wcale nie zauważył jej obecności.
Podczas gdy lekarz badał zwierzę i podawał leki, Angel poczę-
stowała wszystkich kawą. Po pewnym czasie klacz wstała i zaczę-
ła rozpaczliwie szukać dziecka. Ten widok był nie do zniesienia,
więc Angel zebrała pospiesznie kubki, by wrócić do domu. Ku jej
zdziwieniu Day ruszył za nią.
Był brudny, zmęczony i rozczarowany smutnym rezultatem tylu
wysiłków. Chociaż milczał, Angel domyślała się, co go trapi.
- To nie twoja wina - odezwała się, gdy weszli do pralni znajdu-
jącej się obok kuchni.
- Właśnie że moja - odpowiedział. Zdjął brudną koszulę i cisnął
ją do zlewu. Poczucie bezradności zwiększało jego gniew. - Powi-
nienem wcześniej wezwać tego cholernego weterynarza. Może
zrebak by przeżył.
70
S
R
- Przecież weterynarz powiedział, że postępowałeś właściwie -
mówiła cichym, spokojnym głosem, bojąc się, że w każdej chwili
Day może wybuchnąć gniewem.  yrebak urodził się za wcześnie.
I tak by nie przeżył.
Gdy zaczął rozpinać pasek od spodni, szeroko otworzyła oczy
ze zdumienia. Day zamierzał rozebrać się przy niej. Zmieszne, tyle
razy odgrywała sceny miłosne z niemal nagimi aktorami i nie re-
agowała tak, jak na myśl o tym, że może ujrzeć rozebranego Day-
a.
- Przyniosę ci czyste ubranie - powiedziała pospiesznie.
Kiedy wróciła z koszulą i dżinsami, brudne rzeczy były już w pral-
ce, a z łazienki dochodził szum wody. Powiesiła ubranie na
drzwiach łazienki i włączyła pralkę. Potem weszła do kuchni i na-
stawiła kawę. Za godzinę zacznie świtać i trzeba przygotować
śniadanie.
Wyczuła od razu jego obecność w kuchni. Stanął przy oknie i
patrzył w stronę stajni. Z drgającego na jego policzku mięśnia od-
czytała, że ciągle wini siebie za to, co się stało. Wzięła kubek na-
pełniony kawą i podeszła do niego.
Instynktownie objęła go w pasie i podała mu kubek. Objął ją
również, napił się kawy i dopiero wtedy popatrzył na nią. Opuściła
wzrok i ukryła twarz na jego ramieniu. Oparł policzek o jej skroń.
- Dziękuję - powiedział cicho.
Było jej tak dobrze, że poczuła łzy pod powiekami. Przez chwilę
zaczęła sobie wyobrażać rzeczy niemożliwe, że łączy ich prawdzi-
we uczucie i że zawsze będzie przy nim w takich chwilach. Pogła-
skała go uspokajająco po ramieniu.
Nagle jakaś iskra przeleciała między nimi. Angel przytuliła się
mocniej, przylegając całym ciałem do niego. Day najpierw odsunął
się i spojrzał na nią, a potem delikatnie ujął ją pod brodę.
71
S
R
Popatrzyła na niego, a w jej oczach mógł wyczytać wszystko.
Wokół jego ust utworzyły się bruzdy ze zmęczenia, ale ona czuła
dotyk jego twardego ciała i powoli ogarniał ją żar.
Pragnęła go. To było dla niej jasne. I jeśli zachowała jeszcze
resztki rozumu, powinna jak najszybciej wrócić do domu i zająć
się jakąś pracą.
Tylko że to było bardzo trudne.
Powoli, nie odwracając oczu, postawiła kubek na parapecie.
Day przygarnął ją mocniej i ciągle wpatrzony w jej oczy, pocało-
wał ją w usta. Nogi ugięły się pod Angel. Jest cudownie - to była
ostatnia normalna myśl, jaką udało się jej sformułować. Po tym,
co zdarzyło się w jej pokoju, starała się nie myśleć o jego pocałun-
kach, ale teraz wróciły wspomnienia. Objęła Daya za szyję i cała
poddała się jego pieszczocie.
Czuła jego ręce we włosach, które po chwili opadły roz-
puszczone na ramiona. Day z radością wsunął dłoń w ich złocistą
gęstwinę. Jego ciało przygniatało ją. Wciągnęła głęboko powie-
trze, co zabrzmiało jak jęk.
I wtedy odsunął ją od siebie. Była tak tym zaskoczona, że upa-
dłaby, gdyby jej nie przytrzymał. Nie była w stanie powiedzieć
słowa, nie była w stanie myśleć.
Pragnęła go, poddała mu się, została odrzucona, ośmieszona. ..
Zaczerwieniła się, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Do diabła! Znowu to zrobiła. Przecież dał jej wyraznie odczuć,
że jej nie chce. Jego ciało mogło jej pragnąć, ale rozum odrzucał.
Wiedziała o tym. Ale ona przecież nie jest taka jak Jada! Czy on
tego nie widzi?
Drżała na całym ciele. Chciało jej się płakać, ale zagryzła moc-
no wargi i zaczęła szukać w myśli odpowiednich słów, jeśli takie
72
S
R
istnieją, żeby zakończyć tę poniżającą dla niej scenę.
Jego dłonie ciągle jeszcze spoczywały na jej ramionach. Odsunęła
się i potrząsnęła głową. Potem machnęła bezradnie ręką.
- Posłuchaj...
- Nie. - Podniósł dłoń. - To nie twoja wina. Ale... my... ja tak
nie chcę. - W jego głosie brzmiała rozpacz. - Mam teraz dosta-
tecznie dużo kłopotów.
- Ja też. - Chwyciła się tych słów jak deski ratunkowej.
- Zapomnijmy o tym, co się stało. Niedługo znajdziesz go-
spodynię i nie będę ci dłużej potrzebna.
Day milczał. Pragnęła, żeby sobie poszedł. Duma nie pozwalała
jej odejść pierwszej, więc uniosła głowę i patrzyła mu prosto w
oczy.
W końcu poddał się i ruszył w stronę drzwi. Nagle zatrzymał się.
- Dokąd pojedziesz? Co zamierzasz robić? - zapytał.
- To nie twoje zmartwienie - odpowiedziała ostro. - Przecież
masz już dostatecznie dużo własnych kłopotów.
W sobotę przy śniadaniu wszyscy rozmawiali o dzisiejszym
wieczorze. W Deming miały odbyć się tańce i mężczyzni wybie-
rali się na nie.
- A może pani pojedzie z nami? - zaproponował Smokey.
- Tam jest zawsze bardzo fajnie. Pozna pani równych ludzi.
- Nie powinnam... - zaczęła, ale gdy inni przyłączyli się do jego
prośby, dodała ze śmiechem: - Jeśli Day nie będzie potrzebował
mnie do pomocy przy Beth Ann, pojadę.  Nie była w nastroju do
zabawy, ale pomyślała, że może spotka ludzi, którzy znali jej ojca.
Poza tym lepiej pojechać na zabawę, niż siedzieć w domu ze świa-
domością, że Day pracuje obok w gabinecie i stara się jej unikać
73
S
R
na wszystkie możliwe sposoby.
O szóstej wieczorem wraz z grupą robotników siedziała w cię- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl