[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym kilka słów. Gałązka stała się harfą. Meriven zagrała na niej, śpiewając mu pieśni miłosne.
Kołysały go one przyjemnie, a jednak...
Gdy, wracając, zbli\ali się ju\ do zamku, Meriven nagle chwyciła go za ramię.
- Tam, patrz! - szepnęła. - Jednoro\ec! Rzadko się teraz w tych stronach pokazują.
Zobaczył piękne, białe zwierzę, przemykające się między drzewami. Na rogu wisiał zabłąkany
pęd bluszczu. Chwileczkę. Holger wytę\ył wzrok, starając się pokonać półmrok. Tam z boku
ktoś chyba idzie?
Meriven sprę\yła się jak pantera.
- Jeśli podkradniemy się bli\ej... - szepnęła. Jej koń ruszył naprzód, bezgłośnie stawiając
kopyta na miękkim mchu.
Jednoro\ec stanął, obejrzał się na nich i ju\ go nie było - jasny cień, gwałtownie niknący z
pola widzenia. Meriven zaklęła z zupełnie niekobiecą wymyślnością. Holger nic nie powiedział,
gdy\ zobaczył kto towarzyszył jednoro\cowi. Na chwilę jego oczy spotkały się z oczami
Alianory. Teraz równie\ jej ju\ nie było.
- No có\, takie jest \ycie - Meriven wróciła do niego i pojechali dalej razem. - Och, nie martw
się tak bardzo, mój panie. Mo\e pózniej zbierzemy grupę i wytropimy tę bestię.
Holger chciałby w tej chwili być nieco lepszym aktorem. Nie mo\e pozwolić, \eby odgadła,
\e narosły w nim nagle podejrzenia. Jednocześnie sam musiał je dobrze przemyśleć. Nie chodziło
o to, \e nagle miał jakieś nowe powody, \eby myśleć zle o Faerie: po prostu widok Alianory coś
w nim poruszył. Potrzebna mu była rada Hugiego.
- Wybacz mi, pani - powiedział - chciałbym wziąć kąpiel przed obiadem.
- Och, moja wanna jest dostatecznie du\a dla nas obojga i kilku przyjemnych ćwiczeń,
których mogłabym cię nauczyć - zaproponowała.
Holger \ałował, \e nie ma hełmu, który zakryłby mu uszy. Czuł, \e są roz\arzone.
- Chciałbym się te\ chwilę zdrzemnąć - tłumaczył się niezręcznie. I w przypływie natchnienia:
- Muszę być w jak najlepszej formie na pózniej. Dla ciebie. Mam przecie\ tylu konkurentów.
Uciekł, zanim miała okazję dalej nalegać i niemal wbiegł do swego apartamentu. Hugi
spojrzał na niego z łó\ka, na którym zwinął się w kłębek. Holger nachylił się nad nim.
- Dzisiaj rano widziałem kobietę - powiedział, szybko i cicho, potem opisał ją, nie na
podstawie dzisiejszego krótkiego spotkania, ale opierając się na tym, co tkwiło w jego pamięci, a
co zdawało się rozciągać na lata. - Kim ona jest?
- Hummm... - Hugi przetarł oczy. - Tak wygląda, \eś królową Morgan le Fay wyszpiegował.
Mo\e to być, \e ją samą Alfrik ostatniej nocy z Avalonu przyzwał? Tak ju\ pewnikiem jakoweś
diabelstwo się szykuje.
Morgan le Fay! To była ona. Holger był tego pewien, chocia\ nie wiedział dlaczego. I Avalon,
tak, widział tę wyspę ptaków i ró\, tęczy i czarów, ale gdzie i kiedy i jak?
- Opowiedz mi o niej - nalegał - wszystko, co wiesz.
- Oho, to k niej teraz cholewki smalić zaczynasz? Ona nie dla takich jak ty, ani nawet jak
ksią\ę Alfrik. Nie podnoś oczów za wysoko, bo ci je słońce spali. A lepiej, bo księ\yc wyssie ci
rozum.
- Nie, nie, nie! Ja po prostu muszę wiedzieć, to wszystko. Mo\e będę mógł wywnioskować
dlaczego ona tutaj jest.
- Taaak... Za wiele to ja nie wiem. Avalon hen na zachodnim oceanie le\y, a ona część świata
jeno z bajań starych bab nam znajoma. Jednako ludzie wiedzą, \e Morgan le Fay siostra
Arturowi, któren był ostatnim wielkim królem Brytów. Jeno \e w niej mocno i dziko płynie ta
krew, która w onej familii z Faerie pochodziła. Najpotę\niejsza to wiedzma w całym
Chrześcijaństwie czy spośród pogan, a i w Zrodkowym Zwiecie z ka\dym zmierzyć się mo\e.
Zmierci nie podlega, a dra\liwa jest okropnie: nikt nie wie z Aadem czy z Chaosem stoi, czy jeno
ze sobą. Powiadają, \e Artura uniosła, kiej le\ał ranion śmiertelnie, leczyć go i chować, a\ czas
jego przyjdzie, coby wrócił. Mo\e i tak, a mo\e to jeno chytra sztuczka, coby mu do onego
powrotu sposobności nie dać. Och, nijak radości nie czuję, \em pod jeden dach z nią trafił.
Ciągle \adnego dowodu. Morgan mogła tu przybyć, \eby pomóc Alfrikowi w rozwikłaniu
problemu Holgera, ale mogła tak\e wpaść w jakiejś innej sprawie, nie mającej z tym nic
wspólnego. Jednak mimo wszystko wyglądało to dość dziwnie.
Do sypialni wszedł goblin.
- Aaskawy ksią\ę ucztę dla zamkowych sług wydaje - powiedział. - Ty, krasnoludzie,
proszony jesteś.
- Hummm... - Hugi pogładził się po brodzie. - Dzięki wielkie, nie. Nie czuję się za dobrze.
Goblin uniósł bezwłose brwi.
- Nie będzie to dobrze widziane, jeśli ucztą wzgardzisz - powiedział.
Hugi wymienił spojrzenia z Holgerem. Duńczyk skinął głową. Być mo\e był to wybieg,
mający usunąć krasnoluda z drogi; ale nawet jeśli tak, to nie było sposobu na wyłganie się z tego.
- Idz, Hugi - powiedział. - Zabaw się.
- No, tak. Uwa\aj na siebie. - Hugi podreptał za goblinem. Holger zapalił fajkę i uło\ył się w
wannie, \eby trochę pomyśleć. Czuł się tak, jakby był schwytany w pajęczą sieć. Bardzo
delikatna, nawet miła, ale nie mo\esz się wydostać. Ogarnęła go panika, chciał krzyczeć i
uciekać.
Zdusił ją w sobie. W tej chwili nie mógł nic zrobić, mógł tylko udawać, \e wszystko jest w
porządku. Poza tym jego podejrzenia były oparte na tak wątłych podstawach. A jednak...
Został mu dostarczony nowy strój balowy. Wło\ył go, guziki i klamry pozapinały Się same.
Ledwo skończył, okrągła klamka u drzwi uformowała się w metalowe usta i powiedziała:
- Jego Wielmo\ność Ksią\ę prosi o pozwolenie wejścia. - Jiip! - powiedział Holger. Potem,
odzyskując panowanie nad sobą - P - p - proszę wejść. Najwyrazniej niewolnicy, których
właściwie nie wypadało dostrzegać, wchodzili i wychodzili bez pytania o zgodę, podczas gdy
wy\ej postawieni wzajemnie szanowali swoje prawo do samotności.
Faryzeusz wszedł, jego blada, rzezbiona twarz rozciągnięta uśmiechem.
- Przynoszę dobre wieści - powiedział. - Naradzałem się z licznymi Mocami i wydaje się, \e
istnieją powa\ne szanse na odesłanie cię do domu.
- To... to... nie wiem, jak wam dziękować, panie - wyjąkał Holger.
- Trochę czasu zabierze zebranie ingrediencji, niezbędnych do czarów - powiedział Alfrik. -
Sądzę, \e tymczasem chętnie wezmiesz udział w urządzanej właśnie, specjalnej zabawie.
Odbędzie się uczta we Wzgórzu Elfów.
- Hm? Ach, tak. Widziałem to miejsce.
Alfrik ujął go pod ramię.
- Mo\emy więc iść? Gwarantuję, \e spędzisz kilka naprawdę pikantnych godzin. Elfy wiedzą,
jak uczynić człowieka szczęśliwym.
Holger nie miał specjalnej ochoty na orgię, ale w \aden sposób nie mógł odmówić. Zeszli
razem ze schodów. Mieszkańcy zamku ju\ się gromadzili, rozszeptany wir kolorów, płynący
przez sale na zewnątrz, na dziedziniec. Meriven wyszła spośród nich i Alfrik przekazał jej
Holgera.
- Będę ci towarzyszyła do Wzgórza - powiedziała. - Nie mam zamiaru pozwolić jakiejś elfiej
dziewusze ukraść mi ciebie.
- A co, czy\by nie wszyscy tam szli?
- Pózniej. My dwoje mamy pójść jako pierwsi. Reszta przyjdzie za nami, trochę pózniej.
Zobaczysz, jak to wszystko zostało przemyślane. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
tym kilka słów. Gałązka stała się harfą. Meriven zagrała na niej, śpiewając mu pieśni miłosne.
Kołysały go one przyjemnie, a jednak...
Gdy, wracając, zbli\ali się ju\ do zamku, Meriven nagle chwyciła go za ramię.
- Tam, patrz! - szepnęła. - Jednoro\ec! Rzadko się teraz w tych stronach pokazują.
Zobaczył piękne, białe zwierzę, przemykające się między drzewami. Na rogu wisiał zabłąkany
pęd bluszczu. Chwileczkę. Holger wytę\ył wzrok, starając się pokonać półmrok. Tam z boku
ktoś chyba idzie?
Meriven sprę\yła się jak pantera.
- Jeśli podkradniemy się bli\ej... - szepnęła. Jej koń ruszył naprzód, bezgłośnie stawiając
kopyta na miękkim mchu.
Jednoro\ec stanął, obejrzał się na nich i ju\ go nie było - jasny cień, gwałtownie niknący z
pola widzenia. Meriven zaklęła z zupełnie niekobiecą wymyślnością. Holger nic nie powiedział,
gdy\ zobaczył kto towarzyszył jednoro\cowi. Na chwilę jego oczy spotkały się z oczami
Alianory. Teraz równie\ jej ju\ nie było.
- No có\, takie jest \ycie - Meriven wróciła do niego i pojechali dalej razem. - Och, nie martw
się tak bardzo, mój panie. Mo\e pózniej zbierzemy grupę i wytropimy tę bestię.
Holger chciałby w tej chwili być nieco lepszym aktorem. Nie mo\e pozwolić, \eby odgadła,
\e narosły w nim nagle podejrzenia. Jednocześnie sam musiał je dobrze przemyśleć. Nie chodziło
o to, \e nagle miał jakieś nowe powody, \eby myśleć zle o Faerie: po prostu widok Alianory coś
w nim poruszył. Potrzebna mu była rada Hugiego.
- Wybacz mi, pani - powiedział - chciałbym wziąć kąpiel przed obiadem.
- Och, moja wanna jest dostatecznie du\a dla nas obojga i kilku przyjemnych ćwiczeń,
których mogłabym cię nauczyć - zaproponowała.
Holger \ałował, \e nie ma hełmu, który zakryłby mu uszy. Czuł, \e są roz\arzone.
- Chciałbym się te\ chwilę zdrzemnąć - tłumaczył się niezręcznie. I w przypływie natchnienia:
- Muszę być w jak najlepszej formie na pózniej. Dla ciebie. Mam przecie\ tylu konkurentów.
Uciekł, zanim miała okazję dalej nalegać i niemal wbiegł do swego apartamentu. Hugi
spojrzał na niego z łó\ka, na którym zwinął się w kłębek. Holger nachylił się nad nim.
- Dzisiaj rano widziałem kobietę - powiedział, szybko i cicho, potem opisał ją, nie na
podstawie dzisiejszego krótkiego spotkania, ale opierając się na tym, co tkwiło w jego pamięci, a
co zdawało się rozciągać na lata. - Kim ona jest?
- Hummm... - Hugi przetarł oczy. - Tak wygląda, \eś królową Morgan le Fay wyszpiegował.
Mo\e to być, \e ją samą Alfrik ostatniej nocy z Avalonu przyzwał? Tak ju\ pewnikiem jakoweś
diabelstwo się szykuje.
Morgan le Fay! To była ona. Holger był tego pewien, chocia\ nie wiedział dlaczego. I Avalon,
tak, widział tę wyspę ptaków i ró\, tęczy i czarów, ale gdzie i kiedy i jak?
- Opowiedz mi o niej - nalegał - wszystko, co wiesz.
- Oho, to k niej teraz cholewki smalić zaczynasz? Ona nie dla takich jak ty, ani nawet jak
ksią\ę Alfrik. Nie podnoś oczów za wysoko, bo ci je słońce spali. A lepiej, bo księ\yc wyssie ci
rozum.
- Nie, nie, nie! Ja po prostu muszę wiedzieć, to wszystko. Mo\e będę mógł wywnioskować
dlaczego ona tutaj jest.
- Taaak... Za wiele to ja nie wiem. Avalon hen na zachodnim oceanie le\y, a ona część świata
jeno z bajań starych bab nam znajoma. Jednako ludzie wiedzą, \e Morgan le Fay siostra
Arturowi, któren był ostatnim wielkim królem Brytów. Jeno \e w niej mocno i dziko płynie ta
krew, która w onej familii z Faerie pochodziła. Najpotę\niejsza to wiedzma w całym
Chrześcijaństwie czy spośród pogan, a i w Zrodkowym Zwiecie z ka\dym zmierzyć się mo\e.
Zmierci nie podlega, a dra\liwa jest okropnie: nikt nie wie z Aadem czy z Chaosem stoi, czy jeno
ze sobą. Powiadają, \e Artura uniosła, kiej le\ał ranion śmiertelnie, leczyć go i chować, a\ czas
jego przyjdzie, coby wrócił. Mo\e i tak, a mo\e to jeno chytra sztuczka, coby mu do onego
powrotu sposobności nie dać. Och, nijak radości nie czuję, \em pod jeden dach z nią trafił.
Ciągle \adnego dowodu. Morgan mogła tu przybyć, \eby pomóc Alfrikowi w rozwikłaniu
problemu Holgera, ale mogła tak\e wpaść w jakiejś innej sprawie, nie mającej z tym nic
wspólnego. Jednak mimo wszystko wyglądało to dość dziwnie.
Do sypialni wszedł goblin.
- Aaskawy ksią\ę ucztę dla zamkowych sług wydaje - powiedział. - Ty, krasnoludzie,
proszony jesteś.
- Hummm... - Hugi pogładził się po brodzie. - Dzięki wielkie, nie. Nie czuję się za dobrze.
Goblin uniósł bezwłose brwi.
- Nie będzie to dobrze widziane, jeśli ucztą wzgardzisz - powiedział.
Hugi wymienił spojrzenia z Holgerem. Duńczyk skinął głową. Być mo\e był to wybieg,
mający usunąć krasnoluda z drogi; ale nawet jeśli tak, to nie było sposobu na wyłganie się z tego.
- Idz, Hugi - powiedział. - Zabaw się.
- No, tak. Uwa\aj na siebie. - Hugi podreptał za goblinem. Holger zapalił fajkę i uło\ył się w
wannie, \eby trochę pomyśleć. Czuł się tak, jakby był schwytany w pajęczą sieć. Bardzo
delikatna, nawet miła, ale nie mo\esz się wydostać. Ogarnęła go panika, chciał krzyczeć i
uciekać.
Zdusił ją w sobie. W tej chwili nie mógł nic zrobić, mógł tylko udawać, \e wszystko jest w
porządku. Poza tym jego podejrzenia były oparte na tak wątłych podstawach. A jednak...
Został mu dostarczony nowy strój balowy. Wło\ył go, guziki i klamry pozapinały Się same.
Ledwo skończył, okrągła klamka u drzwi uformowała się w metalowe usta i powiedziała:
- Jego Wielmo\ność Ksią\ę prosi o pozwolenie wejścia. - Jiip! - powiedział Holger. Potem,
odzyskując panowanie nad sobą - P - p - proszę wejść. Najwyrazniej niewolnicy, których
właściwie nie wypadało dostrzegać, wchodzili i wychodzili bez pytania o zgodę, podczas gdy
wy\ej postawieni wzajemnie szanowali swoje prawo do samotności.
Faryzeusz wszedł, jego blada, rzezbiona twarz rozciągnięta uśmiechem.
- Przynoszę dobre wieści - powiedział. - Naradzałem się z licznymi Mocami i wydaje się, \e
istnieją powa\ne szanse na odesłanie cię do domu.
- To... to... nie wiem, jak wam dziękować, panie - wyjąkał Holger.
- Trochę czasu zabierze zebranie ingrediencji, niezbędnych do czarów - powiedział Alfrik. -
Sądzę, \e tymczasem chętnie wezmiesz udział w urządzanej właśnie, specjalnej zabawie.
Odbędzie się uczta we Wzgórzu Elfów.
- Hm? Ach, tak. Widziałem to miejsce.
Alfrik ujął go pod ramię.
- Mo\emy więc iść? Gwarantuję, \e spędzisz kilka naprawdę pikantnych godzin. Elfy wiedzą,
jak uczynić człowieka szczęśliwym.
Holger nie miał specjalnej ochoty na orgię, ale w \aden sposób nie mógł odmówić. Zeszli
razem ze schodów. Mieszkańcy zamku ju\ się gromadzili, rozszeptany wir kolorów, płynący
przez sale na zewnątrz, na dziedziniec. Meriven wyszła spośród nich i Alfrik przekazał jej
Holgera.
- Będę ci towarzyszyła do Wzgórza - powiedziała. - Nie mam zamiaru pozwolić jakiejś elfiej
dziewusze ukraść mi ciebie.
- A co, czy\by nie wszyscy tam szli?
- Pózniej. My dwoje mamy pójść jako pierwsi. Reszta przyjdzie za nami, trochę pózniej.
Zobaczysz, jak to wszystko zostało przemyślane. [ Pobierz całość w formacie PDF ]