[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przymknąłem rozdziawione szczęki na tyle, by móc się odezwać.
- We własnej osobie. Prawdę mówiąc, ja te\ nie spodziewałem się zastać pana tutaj,
doktorze Hargreaves. - Ostatnio widzieliśmy się ponad rok temu, kiedy pracował u
Hepwortha jako szef działu hipersoniki.
- A ta pani? - Nawet w najbardziej stresowych sytuacjach wychodził z niego pedant do
szpiku kości.  Pańska \ona, Bentall?
- Raz tak, raz nie - odparłem. - Marie Hopeman, niegdyś pani Bentall. Pózniej to panu
wyjaśnię. Co pan tu...
- Pańskie ramię! - rzucił nagle ostrym tonem. - Jest pan ranny w rękę!
Ju\ miałem na końcu języka, \e wiem o tym, ale się powstrzymałem.
- Pies mnie pogryzł - wyjaśniłem cierpliwie. Zabrzmiało to jakoś głupio. - Wszystko panu
wyjaśnię, ale najpierw ustalmy kilka spraw. Byle szybko, to teraz bardzo wa\ne. Pan tu
pracuje, doktorze?
- Oczywiście. - Odpowiedział tak, jakby uwa\ał moje pytanie za idiotyczne, co zresztą
trudno mieć mu za złe - ostatecznie do obozu marynarki wojennej nie przyje\d\a się na
wakacje.
- I co pan tu robi?
- Co tu robię? - Urwał i spojrzał na mnie przez grube szkła. - Nie jestem pewien, czy...
- Pan Bentall twierdzi, \e jest oficerem wywiadu brytyjskiego - wtrącił spokojnie Anderson.
- Ja mu wierzę.
- Wywiad? - Widocznie tej nocy Hargreaves musiał wszystko powtarzać. Spojrzał na mnie
podejrzliwie. - Proszę mi wybaczyć, Bentall, nie bardzo się mogę połapać. Co się stało z tym
przedsiębiorstwem handlu maszynami, które odziedziczył pan przed rokiem?
- Nic. Nigdy nie istniało. Był to tylko pretekst mający wyjaśnić moje nagłe odejście.
Zdradzam tu tajemnice państwowe, ale chyba nie stanie się nic złego, jeśli panu powiem, \e
oddelegowano mnie do zbadania sprawy przecieku informacji na temat nowych paliw stałych,
nad którymi wówczas pracowaliśmy.
- Uhm. - Przez chwilę zastanawiał się, po czym podjął decyzję. - Paliwa stałe, powiada pan?
Właśnie dlatego tu jesteśmy. Testujemy je. Wie pan, ścisła tajemnica i w ogóle.
- Jakaś nowa rakieta?
- Otó\ to.
- Tak myślałem. śeby coś przetestować, nie trzeba uciekać a\ na takie odludzie, chyba \e
chodzi o materiały wybuchowe albo rakiety. Ale materiałów wybuchowych mamy tyle, \e
tylko patrzeć, jak wszyscy wylecimy w powietrze.
Tymczasem w kilku kabinach uchyliły się drzwi i na korytarz zaczęli wyglądać ró\ni
mę\czyzni, w ró\nym stopniu ubrani bądz rozebrani. Anderson podszedł do nich i rzucił
cicho parę słów, po czym zapukał do drzwi kilku innych klitek, wrócił i uśmiechnął się ze
skruchą.
- Równie dobrze wszyscy mogą pana posłuchać, Bentall. Je\eli się pan nie myli, to i tak ju\
czas na pobudkę, a dzięki temu nie będzie pan musiał powtarzać tego samego w
nieskończoność.
- Dzięki, poruczniku. - Usiadłem i z wdzięcznością porwałem szklankę whisky, która ni
stąd, ni zowąd pojawiła się przede mną. Po kilku małych łyczkach pokój zawirował, nie
mogłem skupić ani wzroku, ani myśli, ale ju\ po dalszych paru łykach wzrok mi się wyraznie
poprawił, a ból w ramieniu jakby zel\ał. Chyba się wstawiłem.
- Zmiało, Bentall - ponaglił mnie Hargreaves niecierpliwie. - Czekamy.
Podniosłem wzrok. Czekali. Nie licząc Andersona było ich tam siedmiu... bo ósmym
zaginionym naukowcem był świętej pamięci doktor Fairfield.
- Przepraszam - powiedziałem. - Będę się streszczał. Najpierw jednak chciałbym się
dowiedzieć, czy któryś z panów ma mo\e zapasowe ubranie. Panna Hopeman dopiero co
przechodziła cię\ką grypę i obawiam się...
Tym sposobem zyskałem minutę spokoju i czas na opró\nienie szklanki, którą Andersen
natychmiast ponownie napełnił. Konkurs na tego, kto ma dostarczyć ubranie Marie,
rozstrzygnął się błyskawicznie. Kiedy uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i zniknęła w
jednej z klitek, opowiedziałem im wszystko szybko i treściwie, nie wspominając tylko o tym,
\e słyszałem kobiety śpiewające w opuszczonej kopalni. Uporałem się z tym w dwie minuty.
Jeden z naukowców - wysoki, rumiany staruch, który wyglądał jak emerytowany rzeznik, a
jak się pózniej dowiedziałem, był najlepszym w kraju specjalistą od systemów naprowadzania
- spojrzał na mnie zimno.
- To absurdalne, czysty absurd! - warknął.  Grozba natychmiastowego ataku, te\ coś! Nie
wierzę w ani jedno pańskie słowo.
- Jak pan myśli, co się stało z doktorem Fairfieldem? - spytałem.
- Co myślę? - powtórzył emerytowany rzeznik. - Ja nic nie myślę. Witherspoon wszystko
nam opowiedział. Był bardzo zaprzyjazniony z Fairfieldem, który odwiedzał go regularnie, no
i wybrali się na ryby...
- I wypadł za burtę, a resztę załatwiły rekiny, tak? Im kto mądrzejszy, tym bardziej
łatwowierny. Pierwszy naiwny to pestka w porównaniu z naukowcem wypuszczonym poza
ściany laboratorium. - Stary Carnegie pewnie przewracał się w grobie. - Mogę wam to
udowodnić, ale tylko przynosząc złe wieści, nie inaczej. Wasze \ony są przetrzymywane w
opuszczonej kopalni po drugiej stronie wyspy.
Spojrzeli po sobie i przenieśli wzrok na mnie.
- Czyś pan zwariował, Bentall? - Hargreaves, z zaciśniętymi ustami, przyglądał mi się przez
grube szkła.
- Dla was byłoby to lepiej. Niewątpliwie wyobra\acie sobie, panowie, \e wasze \ony nadal
są w Sydney, Melbourne czy gdzieś tam. Niewątpliwie piszecie do nich regularnie i
regularnie dostajecie listy. Niewątpliwie te\ przynajmniej niektóre z nich zatrzymujecie.
Chyba się nie mylę, panowie?
Nikt się nie odezwał.
- A zatem, wnosząc z rachunku prawdopodobieństwa, mo\na by się spodziewać, \e skoro
wasze \ony piszą od siebie z domów, to ka\da u\ywa innego papieru, innego pióra i
atramentu, a stemple pocztowe na kopertach ró\nią się między sobą. Jak przystało na ludzi
nauki, wierzycie chyba w rachunek prawdopodobieństwa? Proponuję więc, \ebyście
porównali swoje listy i koperty od \on. Nie chodzi mi o czytanie cudzej korespondencji, ale o
powierzchowne zbadanie ró\nic i podobieństw. Co wy na to? Chyba \e - zerknąłem na
rumianego - boicie się prawdy.
Pięć minut pózniej rumiany przestał być rumiany, za to poznał prawdę. Z siedmiu kopert,
które mi pokazano, trzy nale\ały do jednego gatunku, dwie do drugiego i dwie do trzeciego -
dość, \eby nie wzbudzić podejrzeń. Wszystkie stemple na kopertach, tak wyrazne, \e chyba
zostały skradzione, a nie podrobione, były tego samego koloru. Do pisania tych siedmiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl