[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i szczęśliwie.
Scott był pierwszym chłopakiem, który ją przekonał, że to marzenie może się spełnić.
- Wspaniale, że wiesz, czego chcesz - powiedział. -Zbyt wiele osób nie ma pojęcia.
- Właśnie! Wciąż powtarzają, że w naszym wieku nie musimy się jeszcze decydować. Ale chyba
warto już znać swoje plany na przyszłość, prawda?
- Jasne, łatwiej się wtedy dokonuje wyborów.
- Oczywiście.
- Ej - oburzył się Theo. - Nawet nie patrzycie na stół!
Cecily zarumieniła się, a Scott się głośno roześmiał i zmierzwił chłopcu włosy.
- Przepraszam. Po prostu usiłowaliśmy uśpić twoją czujność, żeby mieć jakieś szanse. - Scott
zerknął na Cecily. W jego błękitnych oczach zabłysła sympatia.
Cecily omal się nie rozpłynęła. Nachyliła się nad stołem i wmawiała sobie, że całowanie się z
cudzym chłopakiem na środku zatłoczonej sali to fatalny pomysł. A mimo to jej ciało niemal
samo przechylało się w jego kierunku; prawie traciła panowanie nad sobą...
- Co tu się dzieje? - zawołała Kathleen. Jej świeżo pomalowane czerwone paznokcie nagle
pojawiły się przed nosem Cecily.
- Scott pomaga mojej siostrze grać, ale i tak pokonam oboje! - wyjaśnił Theo.
- Jej chyba nie da się pomóc - westchnęła ciężko Kathleen.
- A ty znowu malowałaś paznokcie?
- Owszem. - Kathleen najwyrazniej nie widziała w tym żadnego powodu do wstydu. - Ten kolor
jest o wiele lepszy. Chciałabym też pomalować paznokcie u stóp. Pomożesz mi, skarbie?
- Dobrze. - Scott mrugnął do Thea. - Potem urządzimy rewanż. A, Cecily, milo mi się z tobą
rozmawiało.
- Mnie też.
Scott nawet nie czekał na odpowiedz. Rzucił wszystko i poleciał za Kathleen robić pedikiur. On
naprawdę oszalał na jej punkcie.
Jak to możliwe? - pomyślała zrozpaczona Cecily. Jak facet wprost stworzony dla mnie mógł się
zakochać
w tej krwiożerczej piranii? To chyba nie dzieje się naprawdę.
Chwileczkę. To nie dzieje się naprawdę...
Cecily otworzyła szerzej oczy. Pod wpływem adrenaliny serce biło jej dziko. Wszystko wokół
zaczęło wydawać się nierealne. Chociaż wciąż stała przy piłkarzykach i od czasu do czasu
odruchowo kręciła drążkami, nie zwracała uwagi na to, co się dzieje. Theo po raz pierwszy
pokonał ją zupełnie sprawiedliwie.
TU%7ł po zakończeniu meczu Cecily pognała do pokoju. Potrzebowała kilku sekund samotności.
Jeśli to, co podejrzewała, to prawda...
Nie, wykluczone, przekonywała samą siebie. Pruitt jest okropna, ale nawet ona nie zachowałaby
się tak strasznie. A może jednak?
Bycie wredną to jedna sprawa. Ale niezgodne z kodeksem wykorzystanie mocy do rzucenia na
kogoś uroku miłosnego, zmuszenia go do zakochania się, to zupełnie inna sprawa. Poważna
sprawa. To zło. Może nie aż tak wielkie jak morderstwo, ale Cecily od małego uczyła się, że
podporządkowywanie sobie cudzej woli należy do tej samej kategorii wykroczeń.
To wyjaśniałoby także, dlaczego Kathleen opuszcza sabaty. Czar, który rzuciła na Scotta, musiał
być potężny i jego ślady zakłócałyby rytm spotkania. Czarównice zorientowałyby się, jak
strasznego występku dopuściła się ta okropna dziewczyna.
Sama myśl o publicznym zawstydzeniu Kathleen sprawiła Cecily drobną satysfakcję, ale
natychmiast pojawiły się skrupuły.
Gdybyś naprawdę sądziła, że ona to zrobiła, wcale byś się nie cieszyła, strofowała się w duchu.
Byłabyś przerażona i martwiłabyś się o Scotta. Ale nie wierzysz, że Kathleen jest zdolna do
czegoś takiego. Po prostu nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że Scott naprawdę się w niej
zakochał. Cóż, czas się z tym pogodzić.
Niestety, Cecily nie mogła pozbyć się podejrzeń.
Uznała, że musi sobie udowodnić, jak absurdalne są jej rojenia. Szybko wyciągnęła spod łóżka
magiczne rekwizyty i chwyciła małą, plastikową butelkę z atomizerem. W gorące dni na plaży
wypełniała butelkę wodą, by się orzezwiać, nie schodząc ze słońca. Nic nie wskazywało na to,
aby buteleczka miała być jej wkrótce potrzebna.
Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Musi mieć coś, czego nie trzeba warzyć. Myślała
błyskawicznie i uświadomiła sobie, że eliksiry ugotowane na porannym sabacie zadziałałyby,
gdyby je odpowiednio wymieszała. Niełatwo tego dokonać bez miarki, ale zdołała dobrać
ostatecznie odpowiednie proporcje.
Najpierw, aby sprawdzić działanie wywaru, zakradła się do pokoju Thea. Specjalnie nawet nie
spojrzała na rzeczy Scotta na dolnym łóżku. Zabrała natomiast gameboya, którego użyła do
zaklęcia szpiegującego. Wyjrzała na korytarz, czy nikt nie idzie, i trysnęła płynem na zabawkę.
Mgiełka na chwilę stała się jaskraworóżowa, co świadczyło o tym, że gameboy był'niedawno
zaczarowany.
Cecily przytaknęła z satysfakcją. Przynajmniej nauczyła się momentalnie sporządzać detektor
zaklęć.
Naprawdę zamierzasz prysnąć tym na Scotta? - spytała się w duchu. A jeśli nic się nie wydarzy?
Chłopak pomyśli, że jesteś totalną świruską, która łazi za facetami i oblewa ich jakimś różowym
świństwem.
- Uwaga, ważne pytanie! - zawołał nagle z dołu pan Silverberg. - Kto chce iść na pizzę?
- Dzięki Bogu! - wykrzyknął inny ojciec i całe grono się roześmiało. Najwyrazniej nie tylko
Cecily zaczynała wariować od siedzenia w domku.
Gdyby wszyscy wyszli, miałaby szansę zastosować wywar. W strugach ulewy nikt nie
zauważyłby paru dodatkowych kropel płynu.
Wsadziła butelkę do kieszeni dżinsowej kurtki i przygotowała się do wyjścia.
Theo, jak zawsze niecierpliwy, pierwszy wybiegł na deszcz, a mama pogoniła za nim z
parasolką. Potem wyskoczyła Kathleen, też z parasolką w dłoni. Piszczała, że wilgoć zrujnuje jej
fryzurę. Scott już miał podążyć w ślady ukochanej, ale w drzwiach zatrzymała go Cecily.
- Scott... - zagadnęła jak gdyby nigdy nic. - Wiesz, gdzie się podziewa gameboy mojego brata?
Powinniśmy go zabrać, żeby Theo się nie nudził.
- Leży gdzieś u nas - odparł przystojniak z uśmiechem. - Jesteś bardzo dobrą siostrą.
Wbiegł z powrotem, by przeszukać pokój, a Cecily z rozmysłem bardzo powoli zakładała
sandały. Kiedy w końcu zapięła ostatnią klamerkę, wszyscy już opuścili dom, oprócz niej i
Scotta.
- Pośpieszcie się! - krzyknął tata przez uchyloną o milimetr szybę samochodu.
Wreszcie pojawił się Scott, z gameboyem w ręku. Razem wyszli na deszcz. Cecily została kilka
kroków w tyle, żeby nikt nie widział, co robi.
Błyskawicznie wyjęła butelkę z eliksirem, powiedziała sobie raz jeszcze, że chyba oszalała, i
nacisnęła pompkę.
Mgiełka zalśniła różowym blaskiem, po czym rozwiała się bez śladu.
Cecily zamarła. Przez chwilę stała nieruchomo, nie zważając na strugi deszczu. Nic nie czuła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl