[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kupiłem to siedlisko półtora roku temu - oznajmił, podchodząc do okna.
Z rękami w kieszeniach spodni, z zadowoloną miną, rozluzniony, oddychając
pełną piersią, powiódł wzrokiem po sielskim krajobrazie.
Annie skupiła uwagę na postaci, którą miała przed sobą. Syciła wzrok
widokiem barczystych pleców Branta, muskularnych ramion i wąskich bioder.
- Potrzebowałem miejsca, w którym mógłbym się odprężyć. Być tylko z
Jackiem.
Zatem Naomi nigdy tu nie zawitała. Annie poczuła ulgę.
- 52 -
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Trwała magia wspaniałej letniej pogody. W okolicy pojawiły się tłumy
turystów. Na plaży w Weymouth Bay trudno było znalezć kawałek wolnego miejsca
między setkami leżaków, parawanów i koszy.
Białe ściany nadmorskiego klifu, skały i piasek inspirowały wyobraznię Annie.
Marzyła o wędrówkach po odległych, bezludnych zakątkach wybrzeża.
- Czas jakby stanął tu w miejscu. Te skały były tysiące lat przed nami i będą
długo po nas - stwierdził Brant, gdy przechadzali się nad słynnym Durdle Door -
olbrzymim skalnym łukiem, triumfalnie otwierającym dostęp do lazurowego morza.
Annie, z zapartym tchem podziwiając pejzaż wyrzezbiony przez naturę,
milcząco pokiwała głową. Tego właśnie potrzebowała: zmiany. Odkąd zamieszkali w
chacie w Brooklands, z dala od dusznej atmosfery londyńskiej rezydencji, na nowo
popłynęły w jej żyłach siły twórcze.
Wyszła na spacer z zamiarem zrobienia kilku zdjęć i znalezienia nowego
tematu na obraz. Był weekend, więc Brant nie pracował i mógł jej towarzyszyć.
Dziećmi zajęła się Connie, która wraz z siostrzeńcem miała je zabrać do hodowców
osiołków.
Annie uchwyciła w obiektywie postać Branta. Na tle nieregularnej linii
brzegowej wyglądał jak skalny bożek.
- Jesteś w ukrytej kamerze! - zawołała ze śmiechem.
- Och, ty czarownico! Nie można wytrzymać z twoją manią fotograficzną! Ani
się waż! - ostrzegał, osłaniając twarz przed słońcem.
Annie już nacisnęła spust migawki, a widząc minę Cadmana, z piskiem rzuciła
się do ucieczki. Nadaremnie. Okazał się szybszy. Poza tym czubek jej sandałka
zawadził o kępkę trawy i padła jak długa. Krzyknęła, nie z bólu, lecz protestując
przeciwko natarczywości jego dłoni, które przyszpiliły jej nadgarstki do ziemi.
- I kto wygrał? - Roześmiał się, sprawdziwszy, że nie stała jej się krzywda.
Zaskoczona, zdyszana, ubezwłasnowolniona, wymyśliła zręczną odpowiedz.
- Mój aparat!
- 53 -
S
R
- Nic mu się nie stało. - Przytrzymując jej nadgarstki jedną ręką, drugą sięgnął
po aparat i pokazał jako potwierdzenie swoich słów. - Co teraz zamierzasz? Uczynisz
ze mnie kolejny obiekt do przetwarzania przez twoją wyobraznię? Zachichotała.
- Nie pochlebiaj sobie!
- Nie przesadzaj! - Czuła jego ciepły oddech na policzku. Jęknęła, kiedy otarł
się biodrami o jej uda. - W każdym razie możesz dać mi następną szansę do
zabłyśnięcia.
Nie dałaby rady powstrzymać ust, które zaatakowały jej usta. Wcale zresztą
tego nie chciała. Kiedy tylko Brant uwolnił jej dłonie, objęła go.
Górował nad nią jak klif - nieugięty i nieokiełznany. Znaczył pocałunkami jej
policzki, szyję, pachnącą dolinę między piersiami...
- To nie byłoby rozsądne - stwierdził po chwili, odsuwając się. - Póki nie
zostaniesz moją żoną.
Annie usiadła na trawie.
- Zachowujesz się jak kobiety w filmach o miłości - zażartowała, chcąc zyskać
na czasie.
Nie mogła, nie powinna, po raz drugi robić przymiarki do małżeństwa.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi - mruknął zniecierpliwiony. Nie należał do
mężczyzn, którzy tracą czas na czekanie. - Musimy podjąć ważne decyzje. Decyzje na
całe życie. Musimy wiedzieć, dokąd zmierzamy.
To samo powiedział rano, kiedy przyszedł list z wynikami badań DNA. List
zawierał informację, że Sean jest jego dzieckiem, bez cienia wątpliwości. Dzieckiem
Branta i Naomi. Annie spodziewała się takiego rezultatu, który potwierdzał prawa
rodzicielskie Branta do jej chłopca.
- Istnieje tylko jedno rozwiązanie, Annie - podkreślił, kiedy stali razem z
ogrodzie obok chaty. Connie, świadoma powagi listu, celowo zabrała dzieci do
kuchni. - Moim zdaniem nie ma potrzeby, żebyśmy rezygnowali z opieki nad dziećmi,
które do tej pory wychowywaliśmy. Jestem jednak pewien, że rozumiesz, kim jest dla
mnie Sean. Darzę go uczuciem nie mniejszym niż ty.
Wiedziała, że gdyby musiał, walczyłby w sądzie do upadłego o prawa
rodzicielskie do Seana. Poczuła bolesny skurcz żołądka. Brant kochał Jacka, ale Sean
- 54 -
S
R
był cząstką kobiety, którą poślubił, a także jego prawnym spadkobiercą. Dla
mężczyzny takiego jak Cadman więzy krwi miały niemal magiczną moc.
- Chcesz zamiany dzieci, prawda? - odwracając wzrok, zadała pytanie, które
było dla niej jak cios.
Gdzieś ponad nimi rozległy się radosne głosy. Zcieżką wzdłuż grzbietu klifu
szła para młodych ludzi z psem. Trzymali się za ręce i wyglądali na szczęśliwych.
- Nie. Tego właśnie chcę uniknąć.
- Ale doprowadzisz do tego, kiedy... nie zgodzÄ™ siÄ™ na twojÄ… propozycjÄ™, tak?
Wstrzymała oddech. Brant podniósł się i otrzepał spodnie z trawy.
- Kto wie, do czego w końcu każde z nas doprowadzi? - skwitował jej
odpowiedz z nieskrywaną ironią w głosie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl