[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawdziwych przeżyć. Był taki, jak ci obłąkańcy, których ból był zbyt wielki, by mogła go wyrazić
jakakolwiek forma ekspresji. Był jak szaleniec, którego twarz zastygła w kamienną maskę, którego
milczenie mówiło więcej niż najgłośniejszy krzyk.
Ned nie płakał, nie wygrażał niebu; przecież spodziewał się tego, co się stało. Podświadomie
przygotowywał się na to cały czas, bo przecież los zawsze kazał mu płacić w twardej walucie.
Jej śmierć to była jego wina. Zapomniał o zadaniu, które wyznaczył mu Garaga, oddał się marzeniom i
zapomniał... Trzymał ją za rękę, tulił i kochał się z nią, zapominając o grożącym jej
niebezpieczeństwie. Za to właśnie został ukarany.
Jeżeli Garaga zabije go jak psa, będzie miał rację. Nic go nie usprawiedliwiało, zupełnie nic. Był tak
nieprzygotowany na atak, że gdyby nie Koeto, sam przypłaciłby go życiem. W zasadzie już był
martwy. Co warte było teraz jego życie?
166
- Mamy transport! - Koeto wyglądał przez okno i patrzył na światła samochodu widoczne na
zewnątrz.
- Lepiej zastrzel mnie tutaj! - Edgar powiedział to spokojnym, martwym głosem. - Oszczędzisz
sobie kłopotu.
Koeto popatrzył na niego spokojnie i podał mu kurtkę. -Idziemy.
Edgar zawahał się, ale wziął okrycie. Czy miało znaczenie, kiedy umrze? Był przekonany, że Garaga go
zabije, ale może kula w łeb to była zbyt łagodna kara. A może spojrzenie w twarz prezydentowi
będzie trudniejsze niż śmierć. Czy odważy się powiedzieć mu:  To przeze mnie zginęła twoja córka!".
Powiedzieć to ojcu, który stracił ukochane
dziecko!!! A może powinien dodać, że bardzo mu przykro? / * * *
Cała podróż minęła mu jak sen. Nie pamiętał niczego. Większość czasu spędził w półśnie. Był
zawieszony pomiędzy życiem i śmiercią i nie potrafił się zdecydować, w którą stronę podążyć.
Gdy zobaczył Garagę, z trudem go rozpoznał - szara zmęczona twarz przegranego człowieka. Czy to
możliwe, żeby tak się postarzeć w ciągu kilku tygodni?
- Siadaj! - Nawet to polecenie zabrzmiało inaczej niż kiedyś. Nie wypowiedział go pewny siebie,
pełen charyzmy mąż stanu - to był po prostu ojciec, który stracił córkę. Ned rozumiał go, a
przynajmniej tak przypuszczał. Zastanawiał się tylko, czy Garaga zabije go osobiście, czy zleci to
swoim ludziom?
- Straciliśmy ją! - usłyszał i przez chwilę nie rozumiał, o czym Garaga mówi. Nie takich słów się
spodziewał, nie takiego tonu. %7ładnych pretensji, wyrzutów, gniewu?
- Popełniłem straszny błąd - powiedział Garaga, czym ostatecznie wprowadził go w stan
osłupienia. Edgar uwa-
167
żal, że to on wszystko zawalił. A teraz... Chyba że prezydent za błąd uważał wybranie go na jej
opiekuna. Tak! Na pewno to miał na myśli. Ned czuł się podle, mimo to podniósł wzrok. - Nie
zamierzał uciekać przed odpowiedzialnością. Chciał przyjąć to z godnością, ale Garaga wcale nie
patrzył na niego.
- Nie przypuszczałem, że posuną się aż do tego. - Garaga rozmawiał ze sobą, coś sobie
tłumaczył. - Nie sądziłem, że was odnajdą i... uległem jej namowom. Jak zawsze! Nigdy nie potrafiłem
jej odmówić. Twierdziła, że jesteś jedynym mężczyzną, którego jest w stanie pokochać i jeśli nie
zgodzę się na to, nigdy więcej się do mnie nie odezwie. Nie powinienem był jej słuchać. Chociaż,
wnioskując z tego, co pisała w listach, nie pomyliła się co do ciebie. Była szczęśliwa. Tylko że ja nie
doceniłem grożącego wam niebezpieczeństwa. Powinienem zapewnić wam większą obstawę.
Ned nie krył zdziwienia. Coś się tutaj nie zgadzało. Pisała listy?! Większa obstawa? Więc to nie on miał
jej zapewnić bezpieczeństwo?
- Przecież to ja miałem jej strzec. Ponoć byłem jedynym człowiekiem, któremu mogłeś zaufać?
- To była historyjka wymyślona przez nią. Chciała mieć cię stale przy sobie; chciała, żebyś się
nią opiekował. Mieliście być sami, z dala od ludzi... sam na sam. Wyimaginowane zagrożenie miało
stworzyć bardziej romantyczny nastrój.
- Jeśli to było wyimaginowane zagrożenie, to kto ją zabił?
- Ludzie Cartwrighta!
- Cartwrighta?! - Ned popatrzył na niego podejrzliwie. - Dlaczego?
- Koeto ci nic nie powiedział?
- A co miał mi powiedzieć?
168
Garaga pokiwał głową. - Tak! Koeto nie należy do gadatliwych, to jedna z jego zalet. - Przeciągnął
dłonią po twarzy rozcierając zmęczone mięśnie twarzy i zmieniając ton, powiedział: - Sądzę, że należy
ci się trochę wyjaśnień. Tylko proszę cię, zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie do końca. Otóż! -
zaczerpnął powietrza, jak przed długim nurkowaniem. - Nie jest prawdą, że nic nie wiedziałem o
planowanym zamachu. Wprost przeciwnie, byłem jedyną osobą, która znała ten plan w całości,
ponieważ to ja go wymyśliłem. - Na chwilę zawiesił głos, a potem kontynuował. - Widzisz, mój kraj
zawsze miał pecha. Nie dość, że był tak biedny, że biedniejszy trudno sobie wyobrazić, to na dodatek
rządzili nim ludzie, których nie interesowały takie drobiazgi, jak poziom życia społeczeństwa. Dląjnich
była to armia niewolników pracująca na ich luksusowe życie. Wartość życia niewolnika nie jest zbyt
wielka, a już z pewnością nie należą mu się jakiekolwiek prawa. Ja jednak miałem szczęście; mój
ojciec należał do warstwy uprzywilejowanej. Nie zaliczał się co prawda do elity władzy, ale jako [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl