[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kilka odciętych luznych włosów. To poważne odkrycie, Hastings.
- Ciekawe, kto ją schował w tamtym kufrze.
- Ktoś obdarzony bystrą inteligencją - odparł cierpko Poirot. - Wybrał jedyne w
domu miejsce, w którym sztuczna broda nikogo nie zdziwi. Tak! To ktoś z głową na
karku. Cóż, musimy być tak sprytni, żeby ten ktoś wcale nas o spryt nie
podejrzewał.
Bez wahania przyznałem rację małemu Belgowi.
- A ty, mon ami, będziesz wielką pomocą dla mnie. Ucieszył mnie ten komplement,
bo obawiałem się chwilami, że Poirot mnie nie docenia.
- Tak, tak - ciągnął. - Będziesz niezastąpiony. Mocno mi to pochlebiło, ale
następne zdanie przyniosło zawód.
- Muszę mieć w tym domu sojusznika.
- Masz mnie! - podchwyciłem żywo.
- Tak. Ale ty sam nie wystarczysz.
Poczułem się dotknięty i dałem temu wyraz, więc mały Belg pospieszył z
wyjaśnieniami.
- Niewłaściwie mnie zrozumiałeś. Wszyscy wiedzą, że pracujesz ze mną. Szukam
kogoś w żaden sposób nie związanego z nami. Rozumiesz?
- Aa... Rozumiem. Co powiedziałbyś na Johna?
- Nie sądzę...
- Masz rację. Facet nie grzeszy bystrością.
- Spójrz! - zawołał nagle Poirot. - Idzie panna Howard. To osoba w sam raz dla
nas. Ale mam u niej czarną kreskę od czasu, kiedy oczyściłem Inglethorpa. Ha!
Spróbujemy mimo wszystko.
Ledwie skinieniem głowy panna Howard odpowiedziała mojemu przyjacielowi na
prośbę o chwilę rozmowy.
Poszliśmy wszyscy do małego saloniku. Poirot starannie zamknął drzwi.
- Słucham, panie Poirot? - rzuciła niecierpliwie Ewelina. - O co chodzi!?
Prędko. Jestem zajęta.
- Przypomina sobie pani, mademoiselle, że już raz prosiłem panią o pomoc.
- Tak. Przypominam sobie. Odpowiedziałam, że z przyjemnością pomogę zaprowadzić
na szubienicę Alfreda Inglethorpa.
52
- Aha... - Poirot spojrzał bystro na energiczną damę. - Postawię jedno pytanie.
Tylko proszę odpowiedzieć mi prawdę.
- Ja nigdy nie łżę - obruszyła się panna Howard.
- Czy pani nadal wierzy, że panią Inglethorp otruł jej małżonek?
- A jak się panu zdaje? Pańskie naciągane argumenty nie wpłynęły na mnie w
najmniejszym stopniu. Co z tego, że nie on kupił strychninę? Mógł posłużyć się
trutką na muchy, jak mówiłam na początku.
- To byłby arszenik, nie strychnina - zaoponował łagodnie mój przyjaciel.
- Co za różnica? Arszenik załatwiłby biedną Emilię nie gorzej niż strychnina.
Jeżeli jestem pewna, że on to zrobił, to nie dbam, w jaki sposób.
- Właśnie. Jeżeli jest pani pewna, że on to zrobił - podjął spokojnie Poirot -
inaczej sformułuję pytanie. Czy w głębi serca wierzyła pani kiedykolwiek, że
panią Inglethorp otruł jej małżonek?
- Dobre sobie! - wybuchnęła. - Przecież od początku mówię, że to szubrawiec. Ile
razy powtarzałam, że zamorduje ją, jak będzie spała? Nienawidziłam go zawsze jak
zarazy.
- Właśnie. To by pasowało do mojego drobnego pomysłu.
- Jakiego znów pomysłu?
- Proszę pani, czy pamięta pani rozmowę, która miała miejsce w dniu przyjazdu
mojego przyjaciela? Powtórzył mi ją Hastings. Jedno pani zdanie wywarło na mnie
silne wrażenie. Twierdziła pani wtedy, że gdyby zamordowano kogoś, kogo pani
kocha, odkryłaby pani zbrodniarza instynktownie, chociaż nie istniałyby żadne
dowody.
- Tak. Pamiętam. I nie zmieniłam zdania. Pan pewno myśli, że to nonsens?
- Nic podobnego.
- Ale nie zwraca pan uwagi na mój instynkt, który wskazuje Alfreda Inglethorpa.
- Nie zwracam uwagi, bo pani instynkt nie wskazuje Alfreda Inglethorpa.
- Co takiego?
- Wiem, co mówię. Pani chce wierzyć, że to on popełnił zbrodnię. Sądzi pani, że
jest do zbrodni zdolny. Ale instynktownie wyczuwa pani, że to nie on. I jeszcze
jedno... Czy mam mówić dalej?
Panna Howard wpatrywała się w małego Belga jak urzeczona. Na jego pytanie
odpowiedziała lekkim skinieniem głowy.
- Czy mam powiedzieć, skąd wzięła się pani nienawiść do Alfreda Inglethorpa?
Stąd, że stara się pani uwierzyć w to, w co pragnęłaby pani wierzyć. Stąd, że
daremnie próbuje pani zagłuszyć instynkt podszeptujący inne nazwisko...
- Nie! Nie! - krzyknęła Ewelina zasłaniając twarz dłońmi. - Proszę nie opowiadać
takich rzeczy. Nieprawda! Nieprawda! Nie wiem, dlaczego przychodzi mi na myśl ta
okropność!
- A więc mam rację?
- Tak... Ach, tak. Jak pan odgadł? To chyba czary, jasnowidzenie? Ale to
niemożliwe! Zbyt straszne, potworne. Mordercą musi być Alfred Inglethorp. Musi!
Poirot poważnie kiwał głową.
- Proszę nie pytać więcej - ciągnęła panna Howard. - Nic nie powiem. Nie
przyznam się! Nawet przed samą sobą. Chyba oszalałam, żeby coś podobnego
pomyśleć.
Mój przyjaciel sprawiał wrażenie zadowolonego.
- O nic więcej nie zapytam - powiedział. - Przekonałem się, że jest istotnie
tak, jak sądziłem. To na razie wystarczy. Ale... Widzi pani, ja też miewam
Instynkty. Pracujemy zgodnie, zmierzamy do wspólnego celu.
- Niech pan nie prosi mnie o pomoc. Palcem nie ruszę, aby... aby... - zająknęła
się bezradnie.
- Będzie mi pani pomocna, nawet wbrew woli. O nic nie proszę. I tak widzę w pani
sojuszniczkę. Nic pani nie poradzi. Liczę tylko na jedno.
- Na co?
- %7łe pani będzie czuwać.
Kobieta pochyliła głowę.
- Tak. Nic nie poradzę. Wciąż czuwam, patrzę. Szukam dowodu, że się mylę.
- Jeżeli mylimy się istotnie, tym lepiej - podchwycił Poirot. - Nikt nie ucieszy
się bardziej ode mnie. Jeżeli jednak mamy rację? Jeżeli mamy rację, po czyjej
stronie pani stanie?
53
- Nie wiem... Nie wiem!
- Zmiało!
- Sprawę można by zatuszować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl