[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wcisnęła mu do ręki kilka telegramów, a sama zajęła się otwieraniem
pozostałych.
On nie otworzył żadnego. Stał przy niej i bacznie jej się przyglądał.
Zarumieniona, otwierała jedną kopertę po drugiej i odkładała je na bok.
Nagle podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie.
 O co chodzi?
Wskazał spokojnie oczami na zmięty papier w jej dłoni.
 Nie zamierzasz przeczytać tej depeszy?  zapytał powoli, staranną
angielszczyzną.
Zarumieniła się mocniej. Jej czoło oblało się purpurą.
 Zaraz  odparła niechętnie. Przyglądał jej się z wyrazem ciekawości.
 Nie bój się  rzekł cichym głosem.  Nie będę ci czytał przez ramię.
Nana spojrzała na niego, zbyt zaskoczona, aby odpowiedzieć. Krew
odpłynęła z jej policzków równie szybko, jak przypłynęła przed chwilą. Była
biała jak kreda.
Nagle porywczym gestem wyciągnęła ku niemu rękę, w której trzymała
zmięty papier.
 Proszę, wez i przeczytaj ten telegram  rzekła głosem, który drżał z
gniewu.  Widzę, że cię bardzo interesuje!
Nie poruszył się.
 Nie życzę sobie go czytać, Anno  rzekł poważnie.
Po raz pierwszy nazwał ją jej imieniem, a w sposobie wymówienia go bez
zdrobnienia, było coś uroczystego, etykietalnego. Wszyscy dotychczas
nazywali ją Naną. Sama nie wiedziała, dlaczego była oburzona tym brakiem
poufałości. Jej gniew wzmógł się.
 Wez go i czytaj!  powtórzyła niemal rozkazująco.  Chcę. żebyś to
przeczytał.
Pierwszy powóz, wiozący gości, zajeżdżał przed dom. Cradock zawahał
się, ale uległ jej woli. Wziął zmięty papier, rozwinął i przeczytał. Ona zaś
stała przy nim, zionąc bezsilną złością. Telegram nie był długi. Czytanie
trwało kilka sekund. Nie podniósł oczu, dopóki nie przeczytał do końca.
%7łegnaj, Ukochana, żegnaj!  tak brzmiała depesza.  Dla mnie jest to
dzień wypisany czerwonymi zgłoskami, ale życzę Ci wszelkiej pomyślności,
życzę Ci jej z całego serca. Pomyśl od czasu do czasu o dawnych dobrych
czasach i o Twym chłopcu, którego zostawiasz samego. Kochający Cię
Jerzy
Wśród zgiełku i gratulacji Piet Gradock zdołał zwrócić depeszę
narzeczonej.
 Dziękuję!  rzekł tylko, a ona nie wiedziała, co to ma znaczyć.
Odebrała swą własność nie patrząc na niego i na tym skończył się ów
incydent.
Gości wciąż przybywało. Nana była bardzo zajęta. Nikt by się nie
domyślił na widok jej uśmiechniętej twarzy, jakie ją dręczyły wątpliwości,
jaki żal wzbierał w jej młodym sercu.
Tylko Mona, jej ukochana siostra, miała niejasne przeczucia, że Nana nie
jest szczęśliwa. Ale i jej nie zwierzyła się panna młoda. W ciągu tego pół
dnia, przeznaczonego na przygotowania do drogi, nie zamieniły z sobą ani
jednego poufnego słowa. Pakowały razem rzeczy we wspólnym sypialnym
pokoju, gdzie dotychczas mieszkały przez długie lata. Bały się mówić o
czekającym je rozstaniu, więc mówiły jak najmniej, o czymkolwiek.
Jedyną aluzją do zmiany trybu życia było zdanie Nany:  Nie sypiaj
sama, moja droga. Wez do siebie Aucję!
Zeszły ze schodów, trzymając się pod rękę. Stary pułkownik Everard,
zaczerwieniony, załzawiony, czekał na nie w hallu. Wziął Nanę w objęcia,
szepcąc wyrazy błogosławieństwa.
Nana wysunęła się z ramion ojcowskich, blada, ale spokojna.
 Do zobaczenia, papo!  rzekła pogodnie.  Zanim się obejrzysz,
ujrzysz mnie znowu! Powrócę i ucałujemy się radośnie na powitanie. Wolę
się witać niż żegnać!
Zmiejąc się, obeszła dokoła całą rodzinę, zgromadzoną w hallu i całowała
się z każdym, jakby wyjeżdżała na dwa, trzy dni. Wreszcie wybiegła wśród
gorących życzeń szczęścia do czekającego na nią powozu.
Mąż wsiadł za nią i ruszyli z miejsca, zanim zdążył usiąść.
 Bogu dzięki, że już to mam za sobą!  rzekła Nana.  Nie wyjdę
nigdy powtórnie za mąż, chociażbym miała żyć do stu lat! Przypuszczam, że
własny pogrzeb sprawia większą przyjemność i jest mniej uroczysty.
Pochyliła się przy tych słowach i miała zamiar otworzyć okno powozu.
Wtem została odrzucona w tył: powóz zakołysał się gwałtownie i w tejże
chwili konie zaczęły ponosić. Powóz potoczył się z zawrotną szybkością po
stromej szosie.
Nana zwróciła się odruchowo do swego męża.
 To chłopcy z miasteczka! Zapowiedzieli, że dadzą ognia na szczęście.
Ale...
Nie dokończyła, gdyż porwały ją mocne ramiona trzymając w głębi
powozu, tuląc ją do siebie z siłą, tamującą jej oddech.
Walczyła rozpaczliwie z tym uściskiem, odbierającym jej swobodę
ruchów. Ale on był silniejszy. Głowę miała wciśniętą w jego piersi.
Walczyła jeszcze chwilę, lecz przestała niebawem, gdyż opuściła ją wszelka
świadomość. Ostatnim wrażeniem, jakie sobie uświadomiła, był przerazliwy
trzask.
Rozdział drugi
Nana otworzyła oczy w swej własnej sypialni. Rozejrzała się ze
zdziwieniem dokoła.
Lekarz, którego znała od dzieciństwa, stał pochylony nad nią.
Uśmiechnęła się do niego, chociaż zaczynała sobie zdawać sprawę, że jest
chora. Miała przed oczami cienie, czuła ucisk w głowie.
 Co się stało?  wyjąkała. Położył jej rękę na czole.
 Nic strasznego  rzekł łagodnie.  Leż, jak przystało na grzeczną
dziewczynkę, i śpij! Nie masz się czym przejmować! Jutro będziesz zdrowa.
Ale cienie nie ustępowały, przybierały konkretniejsze kształty.
 Czy nie zdarzył się jakiś wypadek?  spytała gorączkowo.  Chcę
wiedzieć!
 Dobrze, powiem ci wszystko  odrzekł stary lekarz  jeżeli będziesz
się zachowywać spokojnie. Był to dosyć niebezpieczny wypadek: powóz
wywrócił się. Ale nikomu nic się nie stało, prócz ciebie, a ty wyzdrowiejesz
niebawem, jak ci już powiedziałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl