[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Odwróciła wzrok, śledząc lot małego ptaszka, który najpierw przysiadł na
balustradzie, a potem pofrunął do gniazda na jej drzwiach.
- Nie chcę ryzykować.
Przeniosła na niego spojrzenie. Twarz się jej zmieniła, przybrała twardszy
wyraz.
- %7łycie jest pełne zagrożeń. Każdy rodzic oczekujący potomka liczy się z
możliwością, że jego dziecko nie będzie stuprocentowo zdrowe. Bo zawsze jest
jakieś ryzyko. - Machnęła ręką w stronę ptasiego gniazda. - Nawet tym ptakom
- 94 -
S
R
to się może przytrafić. Ale one i tak będą karmić wszystkie pisklęta. I kochać je
tak samo. Chcesz powiedzieć, że nie jesteś w stanie zdobyć się na taką odwagę
jak te ptaszki?
- Gdyby moje dziecko przyszło na świat z zespołem Jouberta,
najprawdopodobniej miałoby dużo poważniejsze uszkodzenia niż Sean. Może
nawet oznaczałoby to śmierć. - Oderwał z blatu stołu kawałek łuszczącej się
farby. - Co do twojego pytania... owszem, kochałbym to dziecko. I właśnie
dlatego nie chcę sprowadzać go na świat, skoro tak wiele mu grozi.
Pochylił się, dotknął jej ramienia. Bardzo chciał, by mu uwierzyła. By
zrozumiała, że nie robi tego z egoizmu, wręcz przeciwnie. Przecież dla dobra
tego dziecka, z chęci oszczędzenia mu cierpień, odmawia sobie szczęścia z tą
piękną, fascynującą kobietą, nie mówiąc już o jej wspaniałym synku.
- Dlatego postanowiłem, że nie ożenię się z kobietą, która jeszcze może
mieć dzieci.
Rozprostowała ściśnięte palce, skrzyżowała ramiona. Oczy jej płonęły.
- Nie wierzę ci, Wade.
Wstał, przeszedł kilka kroków i dopiero wtedy odwrócił się do niej.
- Mówię prawdę - powiedział spokojnie.
- Nie powiedziałam, że kłamiesz. - Nadal siedziała. - Ale uważam, że
zagrożenie chorobą to tylko pretekst, by z nikim się bliżej nie związać. -
Popatrzyła na niego z napięciem. - Myślę, że po prostu się boisz.
Znieruchomiał. Jakiś ptak zaczął swój śpiew.
- Gdybyś się nie bał stałego związku - oświadczyła, wstając i podchodząc
do niego - to wziąłbyś pod uwagę fakt, że istnieje jeszcze możliwość adopcji.
Zapadła cisza. Mijały sekundy, minuty. Nawet jeśli był na nią zły, miał do
tego prawo. Nie powinna posuwać się aż tak daleko, tym bardziej że niczego jej
nie obiecywał. Ale tamtej nocy wydarzyło się coś, z czego oboje zdawali sobie
sprawę. Coś wyjątkowego. Coś, co przerażało go jeszcze mocniej niż ją.
Wade popatrzył jej prosto w oczy, zdawał się przeszywać ją do głębi.
- 95 -
S
R
- Ale ty nie myślisz o adopcji - powiedział po prostu.
Opuściła głowę. Nie mogła znieść tego spojrzenia. Jest taki wyrozumiały i
tkliwy. Mimo naznaczenia piętnem choroby potrafi znalezć w sobie i ofiarować
jej szczere współczucie. Jak to się stało, że naraz role się odwróciły?
Każdy, kto znał ją chociaż chwilę, nie miał wątpliwości, jak bardzo zależy
jej na dzieciach. Marzyła, by mieć ich przynajmniej kilkoro. Kiedyś zwierzyła
się Wade'owi, jak wielkim szczęściem było dla niej przeżywanie ciąży. I jak
bardzo chciałaby znowu tego doświadczyć. Czyż może się więc dziwić, że
choćby z tego powodu nie chce się z nią wiązać?
Gdyby miała z nim dziecko, obdarzyłaby je bezwarunkową miłością,
niezależnie czy byłoby zdrowe, czy chore. Ale powoli zaczynała do niej
docierać bolesna prawda... może on nie mógłby jej pokochać z tego właśnie
powodu, że jest, jaka jest. Nastawiona na dzieci, na rodzinę. Tylko czy z nią nie
było podobnie? Czy nie dlatego broniła się przed Wade'em, że nie akceptowała
jego podejście do życia, do rodziny?
Nie potrafiła znalezć żadnego wyjścia z tej sytuacji i powoli zaczęła
godzić się z myślą, że nic nie da się zrobić, że po prostu za bardzo się różnią.
Wade ujął ją za ramię, uśmiechając się blado.
- Jeśli chcesz, przyjadę wieczorem pod kino upewnić się, że wszystko
idzie po twojej myśli.
Próbował rozładować napięcie, ale jego słowa uświadomiły jej, że musi
skierować swoje uczucia gdzie indziej. Tak jak postanowiła wczoraj, godząc się
na spotkanie z Danem.
- Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby - odpowiedziała bardziej
zdecydowanym tonem. - Myślę, że ułoży się jak najlepiej.
I postara się, by rzeczywiście tak było.
Stojący w salonie fotel na biegunach, choć niegdyś tak ceniony przez
mamę, wcale nie był najwygodniejszym meblem. Dużo przyjemniej
odpoczywało się w przechodnim saloniku. Tylko że dziś Wade nie był w
- 96 -
S
R
nastroju do spokojnego relaksu. Przez cały czas wytężał słuch, nie mogąc
doczekać się chwili, gdy wreszcie Dan przywiezie Genevę do domu. Film
skończył się godzinę temu, za oknem szybko zapadał zmrok. Nie miał
wątpliwości, że Dan jest dżentelmenem, ale z drugiej strony Geneva już dawno
powinna wrócić.
W pokoju zrobiło się ciemno, nie zapalił jednak lampy. Posiedzi tu, póki
Geneva nie wróci, i wymknie się tuż przed jej wejściem. Nie musi wiedzieć, że
się o nią martwił.
Minęło kilka minut, a ich nadal nie było. Podjął decyzję - jeśli nie
przyjadą w ciągu dwudziestu, góra trzydziestu minut, pojedzie jej szukać. W
tym właśnie momencie usłyszał, jak ktoś zatrzasnął drzwi samochodu.
Daniel okrążył auto, otworzył drzwi od strony pasażera. Jest naprawdę
miły, ma ujmujący sposób bycia. Rzadko dziś zdarzają się tacy mężczyzni.
Wziął Genevę pod ramię, by odprowadzić ją do frontowego wejścia. Przebiegła
myślą wszystko, co o nim wiedziała od Wade'a i czego się dowiedziała w ciągu
dzisiejszego wieczora.
Dan ma wiele plusów. Jest bystry, ustawiony zawodowo, dobrze zarabia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl