[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzruszający.
- Ten facet jest samotny i spragniony miłości - Oznajmił
dramatycznie, wręczając zabawkę Clare.
- Już go kocham - wpadła w jego ton Clare, tuląc do serca
pluszowego brzydalka.
56
RS
Zgodnie z planem w ostatnim tygodniu mieli zrobić wyprawę do
wodospadów Niagary. Wybierali się tam w sobotę. Po śniadaniu,
które jak zwykle zjedli na nagrzanym porannym słońcem tarasie, Jos
nagle oświadczył:
- Clare, zapakuj się na dwa dni.
- Jak to? - zdziwiła się, zajęta karmieniem rozćwierkanego
stadka wróbelków. - Przecież wracamy wieczorem.
- Nie, nie wracamy! - zaprzeczył Jos z miną, która świadczyła,
że ma w zanadrzu jakąś niespodziankę. - Mówiłaś kiedyś, że bardzo
chciałabyś spędzić choć jedną noc przy wodospadach. Nie byłem tym
zachwycony, hotele są tam nieludzko zatłoczone, ale skoro sobie
wymarzyłaś... Jednym słowem, dziś i jutro nocujemy w hotelu Luna
Towers.
- Jos! Jesteś cudowny! - krzyknęła rozradowana Clare.
- Czy wiesz, że z okien tego hotelu jest najpiękniejszy widok na
wodospady? Czytałam w prospekcie. Och, Jos, bardzo się cieszę.
Niestety, Jos miał jej do zakomunikowania jeszcze jedną
wiadomość.
- Chciałbym jednak uprzedzić, że udało mi się zarezerwować
tylko jeden pokój. Możesz się naturalnie nie zgodzić i wrócimy
wieczorem.
Clare domyślała się, że rezerwacja pokoju w Luna Towers w
pełni sezonu, i to na pewno wcale nie z półrocznym wyprzedzeniem,
była wyczynem nie lada.
57
RS
- Zostaniemy przy wodospadach - zgodziła się bohatersko, choć
zadrżała, gdy usłyszała o jednym pokoju.
Może nie będzie tak zle i w tym pokoju będą stały dwa łóżka?
Nie wyobrażała sobie, że Jos zdecyduje się na kolejną noc na
dywanie!
Wsiadała do samochodu pełna wątpliwości. Po zainstalowaniu
się w hotelu i zaopatrzeniu w prowiant, natychmiast wyruszyli do
wodospadów. Droga wiodła przez las, niezbyt gęsty, ale bardzo
piękny, teraz pełen hałaśliwych turystów. Clare szła szybko, lekkim
krokiem, z rozpogodzoną twarzą. Kamień spadł jej z serca, gdy
zobaczyła, że w pokoju stoją faktycznie dwa osobne łóżka.
- Wyglądasz na osobę, której obawy nie sprawdziły się - nie
omieszkał zauważyć Jos.
- Jakie obawy? - rzuciła lekko, odwracając twarz, aby Jos nie
zobaczył rumieńca. - Tu jest tak pięknie, że po prostu trzeba być w
dobrym nastroju. Popatrz, jakie śliczne są te wiewiórki i jakie
oswojone.
Jedna z wiewiórek, jakby na poparcie słów Clare, wybiegła na
ścieżkę. Zatrzymała się tuż przed nimi i stanęła na dwóch łapkach.
Ciemne oczka, błyszczące jak paciorki, patrzyły prosząco.
- Moja malutka! Nie mam nic dla ciebie - powiedziała z żalem
Clare.
Nieoceniony Jos natychmiast wyczarował papierową torebkę
pełną orzeszków.
58
RS
- Wiedziałem, że trzeba będzie to zorganizować! - śmiał się,
widząc zaskoczenie Clare. - Zwierzęta zawsze mogą na ciebie liczyć.
W Meredith wszystkie dzikie kaczki były na twoim utrzymaniu.
- Skąd wiedziałeś, że tu są wiewiórki? - dopytywała się Clare,
przykucając z wyciągniętą ręką.
- Byłem tu już kiedyś.
Na wpół oswojone stworzonko wzięło orzeszek prosto z ręki.
Clare wyciągnęła następny i po chwili zbiegło się całe stadko
wiewiórek. O dziwo, nie wszystkie były rude, niektóre z nich miały
futerka jaśniejsze, niektóre prawie czarne. Kiedy ostatnia wiewiórka
śmignęła na drzewo ze swoją zdobyczą, Jos wetknął pustą torebkę do
kieszeni płóciennej marynarki i razem z Clare przyłączyli się do
turystów, zmierzających w jednym kierunku.
Podekscytowana Clare przyspieszyła kroku. Słychać było już
głuchy łoskot wody, rozbijającej się o skały. Jeszcze parę metrów i
oczom ich ukazała się gigantyczna srebrzysta ściana. Wrażenie było
ogromne. Zafascynowana Clare bezwiednie chwyciła Josa za rękę.
Szczupłe, ciepłe palce oplotły jej dłoń. Po raz pierwszy, od chwili gdy
przebudziła się w szpitalu, poczuła się dobrze i bezpiecznie. Pierwszy
raz bez lęku pomyślała o przyszłości. Może wszystko się ułoży,
niezależnie od tego, czy odzyska pamięć, czy nie?
- No i co? Warto było tu przyjechać?
- Och, Jos, tu jest jak w bajce!
- Proponuję, żebyśmy po lunchu przeszli na stronę kanadyjską.
Tam widok jest jeszcze piękniejszy.
59
RS
Rozsiedli się na trawie, w nasłonecznionym miejscu i wyciągnęli
kanapki z koszyka. Na lunch wprosił się również mały ptaszek z
mokrymi piórkami, który przysiadł obok i przekrzywiając łebek,
popatrywał na Clare swymi świecącymi oczkami.
- To zadziwiające, że wyrosłaś na kobietę o tak czułym sercu -
powiedział Jos z zadumą, patrząc, jak Clare poświęca pół kanapki dla
małego stołownika.
- Mówisz tak, jakbyś znał mnie od dziecka - zaśmiała się Clare. -
I jakbym wcale nie była kiedyś małą, słodką istotką... - Nagle
zmroziło ją. - Jos? Czy ty znałeś mnie, kiedy byłam dzieckiem?
Spojrzenie Josa umknęło w bok.
- Och, z mojego doświadczenia wynika, że dzieci to nic dobrego,
to przeważnie takie małe potworki bez serca. Szczególnie dzieci płci
żeńskiej.
Znów ta niechęć do kobiet!
- Jesteś cyniczny, Jos - obruszyła się.
- Jestem po prostu realistą, Clare. Chociaż głos Josa
złagodniał - miło widzieć, że jest w tobie tyle czułości.
Kiedy zjedli kanapki, Clare wyciągnęła z koszyka butelkę coca-
coli.
- O nie, dziękuję! - zaśmiał się Jos. - W Stanach należę do
zdecydowanej mniejszości, która nie przepada za colą. Może dlatego,
że wychowałem się na zupełnie czymś innym.
- Na poczciwej, starej lemoniadzie?
60
RS
Nie odpowiedział. Clare wyciągnęła z koszyka następną
zdobycz: wielką, złocistą brzoskwinię.
- Ale tym nie pogardzisz, prawda? Jos, może opowiedziałbyś mi
coś o sobie?
- Uzgodniliśmy, że nie będziemy wracać do przeszłości.
- Tak, ale do mojej przeszłości - powiedziała Clare z naciskiem.
- A ja chciałabym dowiedzieć się czegoś o tobie. O twoich rodzicach,
dzieciństwie.
Urwała, widząc, że twarz Josa spochmurniała. Czyżby miał złe
wspomnienia?
- Jos, jeśli nie chcesz...
- Nie, dlaczego? - powiedział szybko, jakby podjął nagłą
decyzję. -I tak kiedyś dowiedziałabyś się wszystkiego.
Nie patrząc na Clare, chłodnym, beznamiętnym głosem
rozpoczął swoją opowieść:
- Moi rodzice nazywali się Charles i Rebeka Saunders.
Wychowałem się w Foxton Priory, bardzo pięknej posiadłości
niedaleko Londynu, która od wieków należała do rodziny
Saundersów. Kiedy urodziłem się, formalnym właścicielem Foxton
Priory był mój dziadek. Mieszkaliśmy więc wszyscy razem: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
wzruszający.
- Ten facet jest samotny i spragniony miłości - Oznajmił
dramatycznie, wręczając zabawkę Clare.
- Już go kocham - wpadła w jego ton Clare, tuląc do serca
pluszowego brzydalka.
56
RS
Zgodnie z planem w ostatnim tygodniu mieli zrobić wyprawę do
wodospadów Niagary. Wybierali się tam w sobotę. Po śniadaniu,
które jak zwykle zjedli na nagrzanym porannym słońcem tarasie, Jos
nagle oświadczył:
- Clare, zapakuj się na dwa dni.
- Jak to? - zdziwiła się, zajęta karmieniem rozćwierkanego
stadka wróbelków. - Przecież wracamy wieczorem.
- Nie, nie wracamy! - zaprzeczył Jos z miną, która świadczyła,
że ma w zanadrzu jakąś niespodziankę. - Mówiłaś kiedyś, że bardzo
chciałabyś spędzić choć jedną noc przy wodospadach. Nie byłem tym
zachwycony, hotele są tam nieludzko zatłoczone, ale skoro sobie
wymarzyłaś... Jednym słowem, dziś i jutro nocujemy w hotelu Luna
Towers.
- Jos! Jesteś cudowny! - krzyknęła rozradowana Clare.
- Czy wiesz, że z okien tego hotelu jest najpiękniejszy widok na
wodospady? Czytałam w prospekcie. Och, Jos, bardzo się cieszę.
Niestety, Jos miał jej do zakomunikowania jeszcze jedną
wiadomość.
- Chciałbym jednak uprzedzić, że udało mi się zarezerwować
tylko jeden pokój. Możesz się naturalnie nie zgodzić i wrócimy
wieczorem.
Clare domyślała się, że rezerwacja pokoju w Luna Towers w
pełni sezonu, i to na pewno wcale nie z półrocznym wyprzedzeniem,
była wyczynem nie lada.
57
RS
- Zostaniemy przy wodospadach - zgodziła się bohatersko, choć
zadrżała, gdy usłyszała o jednym pokoju.
Może nie będzie tak zle i w tym pokoju będą stały dwa łóżka?
Nie wyobrażała sobie, że Jos zdecyduje się na kolejną noc na
dywanie!
Wsiadała do samochodu pełna wątpliwości. Po zainstalowaniu
się w hotelu i zaopatrzeniu w prowiant, natychmiast wyruszyli do
wodospadów. Droga wiodła przez las, niezbyt gęsty, ale bardzo
piękny, teraz pełen hałaśliwych turystów. Clare szła szybko, lekkim
krokiem, z rozpogodzoną twarzą. Kamień spadł jej z serca, gdy
zobaczyła, że w pokoju stoją faktycznie dwa osobne łóżka.
- Wyglądasz na osobę, której obawy nie sprawdziły się - nie
omieszkał zauważyć Jos.
- Jakie obawy? - rzuciła lekko, odwracając twarz, aby Jos nie
zobaczył rumieńca. - Tu jest tak pięknie, że po prostu trzeba być w
dobrym nastroju. Popatrz, jakie śliczne są te wiewiórki i jakie
oswojone.
Jedna z wiewiórek, jakby na poparcie słów Clare, wybiegła na
ścieżkę. Zatrzymała się tuż przed nimi i stanęła na dwóch łapkach.
Ciemne oczka, błyszczące jak paciorki, patrzyły prosząco.
- Moja malutka! Nie mam nic dla ciebie - powiedziała z żalem
Clare.
Nieoceniony Jos natychmiast wyczarował papierową torebkę
pełną orzeszków.
58
RS
- Wiedziałem, że trzeba będzie to zorganizować! - śmiał się,
widząc zaskoczenie Clare. - Zwierzęta zawsze mogą na ciebie liczyć.
W Meredith wszystkie dzikie kaczki były na twoim utrzymaniu.
- Skąd wiedziałeś, że tu są wiewiórki? - dopytywała się Clare,
przykucając z wyciągniętą ręką.
- Byłem tu już kiedyś.
Na wpół oswojone stworzonko wzięło orzeszek prosto z ręki.
Clare wyciągnęła następny i po chwili zbiegło się całe stadko
wiewiórek. O dziwo, nie wszystkie były rude, niektóre z nich miały
futerka jaśniejsze, niektóre prawie czarne. Kiedy ostatnia wiewiórka
śmignęła na drzewo ze swoją zdobyczą, Jos wetknął pustą torebkę do
kieszeni płóciennej marynarki i razem z Clare przyłączyli się do
turystów, zmierzających w jednym kierunku.
Podekscytowana Clare przyspieszyła kroku. Słychać było już
głuchy łoskot wody, rozbijającej się o skały. Jeszcze parę metrów i
oczom ich ukazała się gigantyczna srebrzysta ściana. Wrażenie było
ogromne. Zafascynowana Clare bezwiednie chwyciła Josa za rękę.
Szczupłe, ciepłe palce oplotły jej dłoń. Po raz pierwszy, od chwili gdy
przebudziła się w szpitalu, poczuła się dobrze i bezpiecznie. Pierwszy
raz bez lęku pomyślała o przyszłości. Może wszystko się ułoży,
niezależnie od tego, czy odzyska pamięć, czy nie?
- No i co? Warto było tu przyjechać?
- Och, Jos, tu jest jak w bajce!
- Proponuję, żebyśmy po lunchu przeszli na stronę kanadyjską.
Tam widok jest jeszcze piękniejszy.
59
RS
Rozsiedli się na trawie, w nasłonecznionym miejscu i wyciągnęli
kanapki z koszyka. Na lunch wprosił się również mały ptaszek z
mokrymi piórkami, który przysiadł obok i przekrzywiając łebek,
popatrywał na Clare swymi świecącymi oczkami.
- To zadziwiające, że wyrosłaś na kobietę o tak czułym sercu -
powiedział Jos z zadumą, patrząc, jak Clare poświęca pół kanapki dla
małego stołownika.
- Mówisz tak, jakbyś znał mnie od dziecka - zaśmiała się Clare. -
I jakbym wcale nie była kiedyś małą, słodką istotką... - Nagle
zmroziło ją. - Jos? Czy ty znałeś mnie, kiedy byłam dzieckiem?
Spojrzenie Josa umknęło w bok.
- Och, z mojego doświadczenia wynika, że dzieci to nic dobrego,
to przeważnie takie małe potworki bez serca. Szczególnie dzieci płci
żeńskiej.
Znów ta niechęć do kobiet!
- Jesteś cyniczny, Jos - obruszyła się.
- Jestem po prostu realistą, Clare. Chociaż głos Josa
złagodniał - miło widzieć, że jest w tobie tyle czułości.
Kiedy zjedli kanapki, Clare wyciągnęła z koszyka butelkę coca-
coli.
- O nie, dziękuję! - zaśmiał się Jos. - W Stanach należę do
zdecydowanej mniejszości, która nie przepada za colą. Może dlatego,
że wychowałem się na zupełnie czymś innym.
- Na poczciwej, starej lemoniadzie?
60
RS
Nie odpowiedział. Clare wyciągnęła z koszyka następną
zdobycz: wielką, złocistą brzoskwinię.
- Ale tym nie pogardzisz, prawda? Jos, może opowiedziałbyś mi
coś o sobie?
- Uzgodniliśmy, że nie będziemy wracać do przeszłości.
- Tak, ale do mojej przeszłości - powiedziała Clare z naciskiem.
- A ja chciałabym dowiedzieć się czegoś o tobie. O twoich rodzicach,
dzieciństwie.
Urwała, widząc, że twarz Josa spochmurniała. Czyżby miał złe
wspomnienia?
- Jos, jeśli nie chcesz...
- Nie, dlaczego? - powiedział szybko, jakby podjął nagłą
decyzję. -I tak kiedyś dowiedziałabyś się wszystkiego.
Nie patrząc na Clare, chłodnym, beznamiętnym głosem
rozpoczął swoją opowieść:
- Moi rodzice nazywali się Charles i Rebeka Saunders.
Wychowałem się w Foxton Priory, bardzo pięknej posiadłości
niedaleko Londynu, która od wieków należała do rodziny
Saundersów. Kiedy urodziłem się, formalnym właścicielem Foxton
Priory był mój dziadek. Mieszkaliśmy więc wszyscy razem: [ Pobierz całość w formacie PDF ]