[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twój zapach, twój dotyk.
- Wiem, jak to się robi - powiedziała cicho, choć nigdy
nie widziała, żeby ktoś właśnie tak to robił.
Wsunęła się do przegrody, przeciągnęła delikatnie dłoń
mi po szyi i boku Betty. Czuła, jak mięśnie drżą pod jej
palcami, ale klacz patrzyła wyłącznie na Briana.
- Napatrzyłam się w swoim życiu na bardzo wiele
osób pracujących z mnóstwem koni - mówiła cicho Kee
ley, głaszcząc Betty, ale ze wzrokiem również utkwionym
w Briana. - Nigdy jednak nie widziałam kogoś takiego jak
ty. Masz dar.
Przeniósł spojrzenie z kłączy na nią, ich oczy spotkały
siÄ™ na chwilÄ™. JednÄ… ponadczasowÄ… chwilÄ™.
- To ona ma dar. Mów do niej.
- Betty. Betty Wcale-Nie-Taka-Złośnica. Przestraszy
łaś biednego Jima, ale ja się ciebie nie boję. Uważam, że
jesteś piękna. - Klacz zastrzygła uszami, poruszyła się
lekko, a Keeley mówiła dalej: - Chcesz się ścigać, pra
wda? Nie możesz tego robić sama. Powiedziałabym ci, że
to nie będzie bolało, ale i tak cię to nie obchodzi. Jesteś
bardzo dumna.
Spojrzała znowu na Briana.
- Jesteś bardzo dumna - powtórzyła, rozumiejąc za
równo konia, jak i mężczyznę. - Nie przeżyjesz dumy
z powodu zwycięstwa, jeśli nie uczynisz tego kroku.
90 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
Gdy Brian dopiął popręgi, wszyscy dosłownie wstrzy
mali oddech. Wreszcie Keeley pierwsza wypuściła powie
trze i oparła kolano o dłoń Briana, żeby pomógł jej wsiąść
na konia.
Przewieszona na brzuchu przez siodło, leżała spokoj
nie, żeby nie spłoszyć Betty. Wiedziała, co może się stać,
jeśli nie zapanuje nad klaczą. Jeden fałszywy ruch z czy
jejkolwiek strony i może się znalezć pod ważącym kilkaset
kilogramów podnieconym koniem.
Cichy, łagodny szept Briana robił swoje, szarość poran
ka powoli przechodziła w kolor bladozłoty. Keeley ostroż
nie się podciągnęła i usiadła, wsuwając stopy w strze
miona.
To nowe doznanie sprawiło, że Betty próbowała odrzu
cić głowę, cofała się i wierzgała. Keeley pochyliła się do
przodu, głaszcząc ją i przemawiając do niej wraz z Bria-
nem.
- Przyzwyczaisz się- powiedziała rzeczowym tonem,
w przeciwieństwie do jego gruchania. - Jesteś do tego uro
dzona.
- No i co, cushla? - Gdy tak uspokajał Betty, kąciki
jego warg uniosły się w górę. - Ona wcale nie jest taka
straszna, prawda? Niemalże niknie na twoim szerokim
pięknym grzbiecie. Jest tylko księżniczką, ty natomiast
królową.
- A więc zostałam zdetronizowana? - Keeley nie była
pewna, czy ma się śmiać, czy obrazić.
Stopniowo klacz się uspokajała. Brian wyjął z kieszeni
cząstkę jabłka i podał ją Betty z cichą pochwałą i słowami
otuchy.
IRLANDZKI BUNTOWNIK » 91
- Dobrze sobie radzi.
- Chciałaby wyrzucić mnie z siodła pod sufit.
- Pewnie tak, ale na razie nie próbuje. Ty też dobrze
sobie radzisz. - Podniósł wzrok i spojrzał Keeley prosto
w oczy. - JesteÅ› tak naturalna jak ona w tym, co robisz.
W obu was płynie błękitna krew.
- Przejdziemy do historii, Brianie?
- Bez wątpienia - zapewnił ją i pocałował Betty ponad
chrapami.
Poświęciła mu prawie cały ranek. Zsiadała z konia,
wsiadała ponownie, siedziała spokojnie, gdy oprowadzał
je dookoła przegrody. Betty bryknęła kilka razy,* ale wszy
scy wiedzieli, że robi to tylko na pokaz.
- Spróbujesz zrobić na niej kółko?
Keeley wahała się. Ma sporo pracy, a już jest
opózniona. Jednak dosiadanie młodego niedoświadczone
go konia sprawiało jej ogromną przyjemność, stanowiło
duże wyzwanie. Papierkową robotę odłoży na wieczór.
- Jeśli uważasz, że jest gotowa...
- O, z pewnością jest. To my musimy nadrobić zaleg
łości. - Otworzył boks i wyprowadził je.
Wybieg w kształcie koła otaczał wysoki mur, żeby
uczeń czuł się swobodnie i żeby nic nie rozpraszało konia,
gdy stawia swoje pierwsze kroki pod jezdzcem. Kiedy
Brian prowadził tam Betty z Keeley na grzbiecie, kilku
robotników przerwało pracę, by na nich popatrzeć. Pienią
dze przechodziły z rąk do rąk.
- Niektórzy zakładają się, że nie poradzimy sobie z nią
dzisiejszego ranka - rzekł od niechcenia Brian. - Właśnie
zarobiłaś dla mnie pięćdziesiąt dolarów.
92 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
- Gdybym wiedziała, że są zakłady, sama postawiła
bym parę dolarów.
Spojrzał na nią w górę.
- Na kogo?
- Zawsze zakładam się, żeby wygrać.
Stanął pośrodku koła i podał Keeley wodze.
- Jest teraz twoja.
Keeley przekrzywiła głowę, zerkając na niego.
- Poniekąd - powiedziała i trąciła Betty piętami, zmu
szając do stępa.
Stanowią śliczny obrazek, pomyślał Brian. Po prostu
oszałamiający. Długonoga rasowa klacz o królewskim łbie
i lśniącej sierści i jadąca na niej delikatna, piękna kobieta.
Gdyby kiedykolwiek zapragnął mieć własnego konia -
a nigdy nie chciał - to byłby właśnie ten.
Gdyby kiedykolwiek zapragnął własnej kobiety...
Cóż, dokładnie taka sama sytuacja. Nigdy nie chciał
ponosić odpowiedzialności z tytułu posiadania. Zresztą,
żadna z nich nie będzie nigdy do niego należała. Będzie
miał choć odrobinę każdej i to najlepsze wyjście.
Co do klaczy, wiedział, że poświęci jej cząstkę siebie,
by zrobić z niej czempiona. Co do kobiety, wkrótce będzie
miał przyjemność poznania, jakie to uczucie spleść się
z nią w nocy. Może tylko raz, ale i to wystarczy.
Jakkolwiek jest to ryzykowne, nie położy temu kresu.
Zbliżają się do siebie coraz bardziej za każdym spojrze
niem. Dzisiaj to zrozumiał, a ona też wiedziała. Teraz była
to jedynie kwestia miejsca i czasu. I to będzie zależało od
niej.
- WyglÄ…dajÄ… razem doskonale.
IRLANDZKI BUNTOWNIK * 93
Brian nie skrzywił się, choć miał na to ochotę. Poczuł
się zdecydowanie niezręcznie, gdy ojciec kobiety, o której
marzył, przerwał mu sny na jawie. Zwłaszcza że był rów
nocześnie jego szefem.
- Rzeczywiście. Betty potrzebuje pewnej ręki, a twoja
córka ma taką.
- Zawsze miała. - Travis poklepał Briana po ramieniu,
przepraszając go natychmiast. - Spotkałem Jima, który
przyznał się do wszystkiego. Zainkasowałeś niezłego kop
niaka.
- To drobiazg. - Pomyślał, że żebra będą bolały go
przez wiele tygodni.
- Niech ktoś to obejrzy. - Ton był obojętny, ale zawie
rał rozkaz.
- Wkrótce to zrobię. Jim się przestraszył. Nie powinie
nem był robić tego na siłę.
- Jest młody - zgodził się Travis - ale ujeżdżanie nale
ży do jego obowiązków. W tej chwili czuje się fatalnie,
ponieważ mogłeś pozwolić, żeby Betty dała mu do wiwa
tu. Wykorzystam to.
- Ja również. To dobry chłopak, Travisie. Tylko jesz
cze trochę zielony. Będę go chyba częściej zabierał ze sobą
na tor, żeby nieco dojrzał.
- Dobry pomysł. Masz ich sporo. Dobrych pomys
łów - dodał Travis.
- Za to mi płacisz. - Brian zawahał się, po czym rzekł
wprost: - Betty jest nie tylko najlepszym koniem na twoje
derby, ona wygra je dla ciebie. Stawiam moje całoroczne
honorarium, że zdobędzie Triple Crown.
- To gwałtowne przejście, Brianie.
94 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
- Nie dla niej. Ona pobije rekordy, zetrze przeciwni
ków na proch. A kiedy nadejdzie czas, żeby dopuścić do
niej ogiera, to będzie Zeus. Zrobiłem wykresy - mówił
dalej Brian. - Wiem,-że ty i Brandon planujecie sami roz
wój stadniny, ale...
- ObejrzÄ™ twoje wykresy.
Brian skinął głową i odwrócił się, by popatrzeć na
Betty.
- Nie chodzi o wykresy, lecz o to, że ją znam. Czasa
mi... - Przyłapał się na tym, że wbrew sobie gapi się na
Keeley. - Sam to wyczuwasz.
- Tak. - Mrużąc w zamyśleniu oczy, Travis przyglądał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
twój zapach, twój dotyk.
- Wiem, jak to się robi - powiedziała cicho, choć nigdy
nie widziała, żeby ktoś właśnie tak to robił.
Wsunęła się do przegrody, przeciągnęła delikatnie dłoń
mi po szyi i boku Betty. Czuła, jak mięśnie drżą pod jej
palcami, ale klacz patrzyła wyłącznie na Briana.
- Napatrzyłam się w swoim życiu na bardzo wiele
osób pracujących z mnóstwem koni - mówiła cicho Kee
ley, głaszcząc Betty, ale ze wzrokiem również utkwionym
w Briana. - Nigdy jednak nie widziałam kogoś takiego jak
ty. Masz dar.
Przeniósł spojrzenie z kłączy na nią, ich oczy spotkały
siÄ™ na chwilÄ™. JednÄ… ponadczasowÄ… chwilÄ™.
- To ona ma dar. Mów do niej.
- Betty. Betty Wcale-Nie-Taka-Złośnica. Przestraszy
łaś biednego Jima, ale ja się ciebie nie boję. Uważam, że
jesteś piękna. - Klacz zastrzygła uszami, poruszyła się
lekko, a Keeley mówiła dalej: - Chcesz się ścigać, pra
wda? Nie możesz tego robić sama. Powiedziałabym ci, że
to nie będzie bolało, ale i tak cię to nie obchodzi. Jesteś
bardzo dumna.
Spojrzała znowu na Briana.
- Jesteś bardzo dumna - powtórzyła, rozumiejąc za
równo konia, jak i mężczyznę. - Nie przeżyjesz dumy
z powodu zwycięstwa, jeśli nie uczynisz tego kroku.
90 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
Gdy Brian dopiął popręgi, wszyscy dosłownie wstrzy
mali oddech. Wreszcie Keeley pierwsza wypuściła powie
trze i oparła kolano o dłoń Briana, żeby pomógł jej wsiąść
na konia.
Przewieszona na brzuchu przez siodło, leżała spokoj
nie, żeby nie spłoszyć Betty. Wiedziała, co może się stać,
jeśli nie zapanuje nad klaczą. Jeden fałszywy ruch z czy
jejkolwiek strony i może się znalezć pod ważącym kilkaset
kilogramów podnieconym koniem.
Cichy, łagodny szept Briana robił swoje, szarość poran
ka powoli przechodziła w kolor bladozłoty. Keeley ostroż
nie się podciągnęła i usiadła, wsuwając stopy w strze
miona.
To nowe doznanie sprawiło, że Betty próbowała odrzu
cić głowę, cofała się i wierzgała. Keeley pochyliła się do
przodu, głaszcząc ją i przemawiając do niej wraz z Bria-
nem.
- Przyzwyczaisz się- powiedziała rzeczowym tonem,
w przeciwieństwie do jego gruchania. - Jesteś do tego uro
dzona.
- No i co, cushla? - Gdy tak uspokajał Betty, kąciki
jego warg uniosły się w górę. - Ona wcale nie jest taka
straszna, prawda? Niemalże niknie na twoim szerokim
pięknym grzbiecie. Jest tylko księżniczką, ty natomiast
królową.
- A więc zostałam zdetronizowana? - Keeley nie była
pewna, czy ma się śmiać, czy obrazić.
Stopniowo klacz się uspokajała. Brian wyjął z kieszeni
cząstkę jabłka i podał ją Betty z cichą pochwałą i słowami
otuchy.
IRLANDZKI BUNTOWNIK » 91
- Dobrze sobie radzi.
- Chciałaby wyrzucić mnie z siodła pod sufit.
- Pewnie tak, ale na razie nie próbuje. Ty też dobrze
sobie radzisz. - Podniósł wzrok i spojrzał Keeley prosto
w oczy. - JesteÅ› tak naturalna jak ona w tym, co robisz.
W obu was płynie błękitna krew.
- Przejdziemy do historii, Brianie?
- Bez wątpienia - zapewnił ją i pocałował Betty ponad
chrapami.
Poświęciła mu prawie cały ranek. Zsiadała z konia,
wsiadała ponownie, siedziała spokojnie, gdy oprowadzał
je dookoła przegrody. Betty bryknęła kilka razy,* ale wszy
scy wiedzieli, że robi to tylko na pokaz.
- Spróbujesz zrobić na niej kółko?
Keeley wahała się. Ma sporo pracy, a już jest
opózniona. Jednak dosiadanie młodego niedoświadczone
go konia sprawiało jej ogromną przyjemność, stanowiło
duże wyzwanie. Papierkową robotę odłoży na wieczór.
- Jeśli uważasz, że jest gotowa...
- O, z pewnością jest. To my musimy nadrobić zaleg
łości. - Otworzył boks i wyprowadził je.
Wybieg w kształcie koła otaczał wysoki mur, żeby
uczeń czuł się swobodnie i żeby nic nie rozpraszało konia,
gdy stawia swoje pierwsze kroki pod jezdzcem. Kiedy
Brian prowadził tam Betty z Keeley na grzbiecie, kilku
robotników przerwało pracę, by na nich popatrzeć. Pienią
dze przechodziły z rąk do rąk.
- Niektórzy zakładają się, że nie poradzimy sobie z nią
dzisiejszego ranka - rzekł od niechcenia Brian. - Właśnie
zarobiłaś dla mnie pięćdziesiąt dolarów.
92 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
- Gdybym wiedziała, że są zakłady, sama postawiła
bym parę dolarów.
Spojrzał na nią w górę.
- Na kogo?
- Zawsze zakładam się, żeby wygrać.
Stanął pośrodku koła i podał Keeley wodze.
- Jest teraz twoja.
Keeley przekrzywiła głowę, zerkając na niego.
- Poniekąd - powiedziała i trąciła Betty piętami, zmu
szając do stępa.
Stanowią śliczny obrazek, pomyślał Brian. Po prostu
oszałamiający. Długonoga rasowa klacz o królewskim łbie
i lśniącej sierści i jadąca na niej delikatna, piękna kobieta.
Gdyby kiedykolwiek zapragnął mieć własnego konia -
a nigdy nie chciał - to byłby właśnie ten.
Gdyby kiedykolwiek zapragnął własnej kobiety...
Cóż, dokładnie taka sama sytuacja. Nigdy nie chciał
ponosić odpowiedzialności z tytułu posiadania. Zresztą,
żadna z nich nie będzie nigdy do niego należała. Będzie
miał choć odrobinę każdej i to najlepsze wyjście.
Co do klaczy, wiedział, że poświęci jej cząstkę siebie,
by zrobić z niej czempiona. Co do kobiety, wkrótce będzie
miał przyjemność poznania, jakie to uczucie spleść się
z nią w nocy. Może tylko raz, ale i to wystarczy.
Jakkolwiek jest to ryzykowne, nie położy temu kresu.
Zbliżają się do siebie coraz bardziej za każdym spojrze
niem. Dzisiaj to zrozumiał, a ona też wiedziała. Teraz była
to jedynie kwestia miejsca i czasu. I to będzie zależało od
niej.
- WyglÄ…dajÄ… razem doskonale.
IRLANDZKI BUNTOWNIK * 93
Brian nie skrzywił się, choć miał na to ochotę. Poczuł
się zdecydowanie niezręcznie, gdy ojciec kobiety, o której
marzył, przerwał mu sny na jawie. Zwłaszcza że był rów
nocześnie jego szefem.
- Rzeczywiście. Betty potrzebuje pewnej ręki, a twoja
córka ma taką.
- Zawsze miała. - Travis poklepał Briana po ramieniu,
przepraszając go natychmiast. - Spotkałem Jima, który
przyznał się do wszystkiego. Zainkasowałeś niezłego kop
niaka.
- To drobiazg. - Pomyślał, że żebra będą bolały go
przez wiele tygodni.
- Niech ktoś to obejrzy. - Ton był obojętny, ale zawie
rał rozkaz.
- Wkrótce to zrobię. Jim się przestraszył. Nie powinie
nem był robić tego na siłę.
- Jest młody - zgodził się Travis - ale ujeżdżanie nale
ży do jego obowiązków. W tej chwili czuje się fatalnie,
ponieważ mogłeś pozwolić, żeby Betty dała mu do wiwa
tu. Wykorzystam to.
- Ja również. To dobry chłopak, Travisie. Tylko jesz
cze trochę zielony. Będę go chyba częściej zabierał ze sobą
na tor, żeby nieco dojrzał.
- Dobry pomysł. Masz ich sporo. Dobrych pomys
łów - dodał Travis.
- Za to mi płacisz. - Brian zawahał się, po czym rzekł
wprost: - Betty jest nie tylko najlepszym koniem na twoje
derby, ona wygra je dla ciebie. Stawiam moje całoroczne
honorarium, że zdobędzie Triple Crown.
- To gwałtowne przejście, Brianie.
94 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
- Nie dla niej. Ona pobije rekordy, zetrze przeciwni
ków na proch. A kiedy nadejdzie czas, żeby dopuścić do
niej ogiera, to będzie Zeus. Zrobiłem wykresy - mówił
dalej Brian. - Wiem,-że ty i Brandon planujecie sami roz
wój stadniny, ale...
- ObejrzÄ™ twoje wykresy.
Brian skinął głową i odwrócił się, by popatrzeć na
Betty.
- Nie chodzi o wykresy, lecz o to, że ją znam. Czasa
mi... - Przyłapał się na tym, że wbrew sobie gapi się na
Keeley. - Sam to wyczuwasz.
- Tak. - Mrużąc w zamyśleniu oczy, Travis przyglądał [ Pobierz całość w formacie PDF ]