[ Pobierz całość w formacie PDF ]

styczny, miastotwórczy. Poza zamieszkanymi przez nich ulicami, element mieszczański wła-
ściwie nie istniał (gdzieniegdzie niedouczony półrzemieślnik). Moje Krynki składały się z
%7łydów, chrześcijan-rolników i z garstki inteligencji  budżetowej , urzędniczo-
nauczycielskiej, zorientowanej po części na kulturalność rosyjską lub polską. I tyle.
%7łydów wymordowali hitlerowcy, przy okazji także trochę owej inteligencji, zamieszanej w
naiwną konspirację oficersko-akowską; reszta jej wymarła albo się spiła na amen, co na jedno
wychodzi (zastąpiła ją wkrótce repatriancka, żywiąca infantylne iluzje na powrót w swe woł-
kowysko-grodzieńskie dworki wraz ze spodziewanym najściem na Sowiety wyśnionych An-
glii z Ameryką). W 1950 roku bezgłośnie, machinalnie, utrącono Krynkom prawa miejskie,
posiadane co najmniej od listopada 1569 r. Obecnie na samo jeno zająknięcie się o nich
chłopskim mieszkańcom włos się jeży na głowie:  Nie będziem płacić na burmistrza-
darmozjada i zgraję wymalowanych dziwek! .
Zanim zostałem studentem w Warszawie, ani razu nie posłyszałem w Krynkach o ich
wielowiekowej przeszłości. Dopytywania się moje u starców zbywano lakonicznym:  Oho,
Krynki: pewnie ze sto lat już mają... Odkryłem wnet w archiwach warszawskich, że % oho!
% od 1434 roku na pewno. Myśli Pan, Panie Jurku, że mi uwierzono? Ani na jotę, popatrując
przy tym na mnie, niczym na pomylonego. Taka to świadomość historyczna u chłopów w
mieście.
Lonik Tarasewicz, zwiedziwszy Jerozolimę, przywiózł był dla mnie wiadomość, że w
Izraelu działa ziomkostwo %7łydów z Krynek, które wydaje roczniki historyczne. Mój entu-
zjazm zgasł, gdy uprzytomniłem sobie, że przecież analfabetą jestem w hebrajskim. A walało
się tych ksiąg z haczykowatym pismem na gruzowiskach u nas powojennych, oj walało!
44
O %7łydach różnie opowiadano, lecz ogólnie ciepło. Srul czy Lejzor szedł gojowi na rękę;
nic to, że nie bezinteresownie. Swój ci przecie niczego nie pożyczył, a Srul % przeciwnie %
nigdy nie odmówił. To się cholernie pamiętało.
Zasługi starozakonnych, w ogóle w historii gospodarczej Białorusi i Wschodniej Europy,
są wprost nie do przecenienia. Wielki kniaz Witaut (Witold), zapraszając ich onegdaj w swe
władania, czynił to bynajmniej nie dla wielkopańskiej fanaberii: chciał zwiększenia docho-
dów z dziedzin, worków brzęczącej monety. I, oczywiście, nie pożałował tego kroku. Naród,
którego udokumentowana przeszłość lekko liczy sobie trzy tysiące lat, nie może być wszak
zbiorowym idiotą. Ich religia nie toleruje analfabetów, a durnie są przez nich tak długo szko-
leni, dopóki % przynajmniej ociupinkę % nie zmądrzeją.
Moja ładna siedziba została wybudowana w przesuwanie się haspadarskich końcówek ulic
ku wypalonemu śródmieściu. Było to coś w rodzaju wchodzenia barbarzyńców do Rzymu...
Przekopując ogród na zimę lub na wiosnę, stale natykam się na murowane fundamenty, cera-
mikę, spatynowane pieniążki (latoś trafiła mi się moneta z połowy osiemnastego stulecia).
Mój sad kwitnie % rzekłbym % na palestyńskich kamieniach. Pokrywają je obecnie mużyckie
buraki i kartofle; przed wojną, jak powiada matka, wznosiły się tutaj mury Kaukaskiej ulicy
(nazwa wywodzi się ponoć od niedużej za cara kolonii Czerkiesów). Scytyjską rasowość,
łudząco identyczną z Czeczeńcami, dostrzegam u sąsiadujących ze mną potomków tamtych
rodzin; nie miałem pojęcia, dlaczego nadano im kiedyś ogólne miano Czarkiesau... Vel Czar-
kiesianka alias Czarkiesicha. To frapujące. Panny z tego rodu miewały problemy z zamążpój-
ściem z powodu swej krewkości; do kawalerów przylgnęła opinia zabijaków.
%7łydów podejrzewano o brudne pieniądze, o wręcz nadprzyrodzoną przebiegłość, handlar-
skość. Nie zastanawiano się, dlaczego ich nie ma poza miastami. Nie dociekano, że byli oni w
jakimś sensie skazani na żywot właśnie miejski % prawa stanowione w poprzednich stule-
ciach zabraniały im wielu rzeczy, nade wszystko kupowania na dziedziczną własność posia-
dłości ziemskich, inwestowania w rolnictwo, by nie wyrastali na konkurentów szlachcie.
Dawną Rzeczpospolitą zawiadywali dziarscy panowie-bracia w kontuszach.
Napływ %7łydów do naszych grodów dokonywał się drzewiej z Niemiec, gdzie w ich śro-
dowisku gettowym ukształtował się w międzyczasie specyficzny język ludowy jidysz-busz
(na podkładzie niemczyzny). W sensie osadniczym stanowili oni jednakże zjawisko wtórne.
Szli w ślady Niemców jako zaczątkowe głównego u nas czynnika miastotwórczego. Czysto
słowiańskie ośrodki wpierw prezentowały się nad wyraz siermiężnie, będąc dosyć przypad-
kowymi skupiskami chat ze słomianym pokryciem, u stóp warowni i zamków kniażych. Nie-
mieccy przybysze stopniowo przydali temu chaosowi planowości, ładu i składu, ustalili mu-
rowaną zabudowę uliczną i znaną ze swej załabskiej ojczyzny jurysdykcję, prawo miejskie
według wzorcowego w Magdeburgu. Byli oni bardzo pożądani przez rycerskich władyków,
którym cniło się do mocarności w zamożności, niemożliwej wszelakoż bez ruchu towarów i
jego wytwórców. Podążali zatem władcy na skróty % nie żywiąc zbytnich nadziei na szybkie
dochowanie się własnych speców, sprowadzali fachowych Niemców i dochodowych %7łydów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl