[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Aragorn odwrócił się od okna i uniósł brew.
- Nie patrz tak na mnie - oświadczył Boromir. - To było zawoalowane
podziękowanie.
- Bardzo zawoalowane, jeśli mam być szczery.
- Ale się liczy.
- M-hm. Gdybyś kiedyś jeszcze miał ochotę poćwiczyć, mój drogi, nie krępuj się -
stwierdził Aragorn z uśmiechem.
Boromir też się uśmiechnął, szczerze i miło, a potem przeczesał palcami włosy i
poprawił pas.
- Czuję się, jakbym miał gorączkę - oznajmił, przykładając dłoń do czoła. - Czy
mam takie wypieki, jak się obawiam?
- Nie.
- Na pewno mam. Myślisz, że to będzie bardzo dziwnie wyglądało, jeśli wyjdę w
hełmie?
- Nieee, skąd. Tylko pamiętaj, żeby czołgać się od cienia do cienia - Aragorn
wskazał mu wyjście ruchem ręki.
- Nie kpij sobie ze mnie - pouczył go Boromir surowo.
- Sam zacząłeś.
Boromir uśmiechnął się krzywo i ruszył ku schodom. Tuż przed nimi zatrzymał się
jednak i odwrócił, by spojrzeć Aragornowi w oczy. Otworzył usta i zamknął je, wahając
się bezradnie, jakby nie potrafił ubrać myśli w słowa.
Aragorn pokiwał głową.
- Znacznie lepiej - pochwalił go ciepło. - Teraz znacznie lepiej. Nie ma za co,
przyjacielu - i klepnięciem w ramię, ponaglił go do wyjścia.
Tuż za bramą dziedzińca natknęli się na młodego chłopaka z ręką na temblaku i
bandażem na czole, który pędził w przeciwną stronę, ku Wieży. Na widok Boromira
młodzian rozpromienił się i spróbował wyhamować, wpadając w poślizg na mokrych
kamieniach.
- Mój...mój panie! - zipnął i z rozpędu wykonał przyklęk, który wyglądał jak
efektowne zakończenie poślizgu. - Wszędzie cię szukałem!
- Bern - Boromir uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę ku klęczącemu, jakby
chciał położyć mu ją na głowie, ale chłopak chwycił jego dłoń i ze czcią złożył na niej
pocałunek.
- Wróciłeś, panie - rzekł, unosząc głowę, a jego oczy aż promieniały z radości. -
Mówili mi, że wróciłeś. Wczoraj się dowiedziałem, ale nie chcieli mnie puścić.
Tłumaczyłem, że to tylko draśnięcie, ale ojciec nie pozwolił mi wyjść z...-
- Twój ojciec zna się na rzeczy i powinieneś go słuchać - przerwał mu Boromir. -
Wstań, klęczysz w kałuży.
Chłopak podniósł się i zamaszystym gestem otrzepał spodnie. Było w nim coś
dziwnie bliskiego, jakieś nieuchwytne, męczące podobieństwo do kogoś znajomego.
Aragorn zmarszczył brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie podobną twarz mógł
widzieć. Chłopak miał szlachetne, surowe rysy gondorskiego szlachcica i byłby
niewątpliwie bardzo urodziwy, gdyby nie jeden mankament  wielkie, okrągłe i
niezwykle odstające uszy. Szczególnie teraz, gdy długie włosy młodzieńca ściśnięte były
bandażem ów szczodry dar natury wybił się na pierwszy plan. Do tego stopnia rzucały
się one w oczy, że twarz właściciela sprawiała wrażenie drugorzędnej części anatomii,
czegoś w rodzaju spoiwa dla tych frapujących uszu.
- To Bern, syn Brandira, zwany...- zaczął Boromir, zwracając się do Aragorna.
- Ależ, mój panie! - zaprotestował chłopak oburzonym głosem.
- No dobrze, nie zwany - ulitował się Boromir. - To mój giermek i adiutant.
Najlepszy ze wszystkich, jakich miałem.
- A którego mimo to nie wziąłeś ze sobą na wyprawę - zauważył chłopak chłodno.
- I najbardziej pamiętliwy - odparł Boromir z uśmiechem. - Jak rozumiem nadal
jesteś obrażony za to, że cię zostawiłem w domu?
- Tak.
- To dobrze. Lubię konsekwencję i stanowczość u młodych ludzi - pochwalił go
Boromir. - Wiesz, kto to jest?- zapytał, wskazując Dziedzica Islidura.
- Tak. Zaszczyt to dla mnie móc cię poznać, lordzie Aragornie - chłopak skłonił się
dwornie.
- Wieści szybko się rozchodzą - zauważył Strażnik z uśmiechem.
- Zaiste - rzekł chłopak sztywno, posyłając mu pełne rezerwy spojrzenie.
Oho - pomyślał Aragorn z rozbawieniem. - Nie lubimy tych, którzy mogą zagrozić
pozycji naszego pana - a na głos dodał:
- Bern. To dość nietypowe imię. Pierwszy raz się z nim spotykam.
- Tak naprawdę to nazywam się Beren - oznajmił chłopak ze znużeniem. - Tylko
ojciec mógł wpaść na pomysł, by przy moich.. moim wyglądzie dać mi tak legendarne
imię. Wolałem je zmienić, by ciężar odpowiedzialności zanadto mnie nie przytłoczył.
- A co na to twój ojciec? - zainteresował się Aragorn.
- To, co wszyscy ojcowie w takiej sytuacji - Beren zwany Bernem wzruszył
ramionami. - Nie przyjmuje zmiany do wiadomości.
- Miałeś okazję spotkać wczoraj lorda Brandira - wtrącił się Boromir. - Ojciec Berna
jest Pierwszym Uzdrowicielem.
Oczywiście! Aragorn w przebłysku olśnienia ujrzał tę sympatyczną twarz, pieprzyki
i odstające uszy. %7łe też wcześniej na to nie wpadł. Podobieństwo było uderzające. To
ciekawe. Rzadko się zdarzało, by wysoko urodzeni decydowali się na pracę w Domach
Uzdrowień, choć z drugiej strony Pierwszy Uzdrowiciel to bardzo zaszczytny tytuł.
- Jesteś cały?- Boromir zmierzył chłopaka uważnym spojrzeniem. - Co się stało?
- Nic - Bern machnął zdrową ręką. - Stałem na murach, kiedy w dach domu nade
mną uderzył pocisk. Oberwałem gruzem. Głupstwo.
- Wypuścili cię z Domów Uzdrowień?- zapytał Boromir. - Nie kłam! - dodał surowo.
- Sam się wypuściłem - odparł chłopak wyzywająco. - Moje miejsce jest u twego
boku i tym razem nie dam się odpędzić!
- Nie zamierzam cię odpędzać, ale tak się dla ciebie niefortunnie składa, że właśnie
zmierzam z lordem Aragornem do Domów Uzdrowień. Skoro więc chcesz być u mego
boku, będziesz zmuszony mi towarzyszyć.
- Pod warunkiem, że przypomnisz mojemu ojcu, jakie są obowiązki giermka, mój
panie - oświadczył chłopak zuchwale.
- Od stawiania warunków to ja tutaj jestem - przypomniał mu Boromir,
przyszpilając go spojrzeniem. - Idziemy.
Marsz do Domów Uzdrowień zajął im nieco więcej czasu, bo wielu napotkanych
ludzi chciało zamienić choć słowo z Dziedzicem Isildura i z Namiestnikiem. Kiedy
wreszcie dotarli do głównego wejścia, napotkali starszego, przygarbionego mężczyznę,
który czuwał nad noszami rannego syna, czekając na króla-uzdrowiciela. Wystarczyło,
by Aragorn tylko przystanął przy chorym, by natychmiast pojawili się dookoła
następni, proszący o pomoc dla siebie, lub dla swoich bliskich.
- Idzcie, ja tu chwilę zabawię - rzekł Aragorn do Boromira i Berna. - Kiedy skończę,
przyjdę do komnaty Faramira.
Boromir pokiwał głową i ruszył ku schodom, ale zdołał postąpić jedynie parę
kroków, kiedy w drzwiach stanął lord Brandir.
- Tuś mi, bratku! - rzekł, spoglądając wymownie na swego syna. - Witaj, panie -
dodał, skłaniając głowę przed Boromirem. - Rad jestem, że mi go przyprowadziłeś z
powrotem.
- Przyszedłem tu z moim panem i razem z nim wyjdę! - oznajmił Bern dobitnie.
Aragorn, pochylony nad noszami, przysłuchiwał się jednym uchem.
- Mój drogi - rzekł Boromir - jesteśmy w Domach Uzdrowień, tu rozkazuje Pierwszy
Uzdrowiciel i nawet Namiestnik nie ma nic do gadania. Jeśli twój ojciec zdecyduje, że
masz zostać, zostaniesz, bez dyskusji. Ma zostać?- zwrócił się z pytaniem do lorda
Brandira.
- Powinien poleżeć z jeden dzień, dopóki nie wykluczymy wstrząsu mózgu. Rano
miał jeszcze zawroty głowy, a w nocy zemdlał.
- Marsz do łóżka - Boromir wskazał chłopakowi drzwi ruchem głowy.
- Ale ja...- zaczął Bern oburzonym głosem.
- Dajmy spokój alei - przerwał mu Boromir. - Raz-dwa na górę.
- Nie, bo...-
- Niebo też ci nie pomoże. Jazda, już cię nie ma. Jutro z rana masz zameldować się u
mnie na służbie. Do tej pory nie życzę sobie ciebie oglądać.
- Ja się naprawdę znakomicie czuję! Nic mi nie jest.
- Rozsądny żołnierz zawsze korzysta z okazji, by odpocząć i nie naraża swego
zdrowia bez potrzeby - oświadczył Boromir. - Należy słuchać zaleceń Uzdrowicieli. Nie!
Jeszcze jedno słowo, a naprawdę się rozgniewam! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl