[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w stronę męża.
Tekla pochwyciła błysk oczu generała spoglądającego na żonę z nieukrywanym
uwielbieniem i zachwytem.
- Byłabym ci wdzięczna, generale... niewymownie wdzięczna... - powiedziała prędko. -
Jednakże nie chcę, by hrabia dowiedział się o mojej interwencji... Obawiałabym się, że to
jeszcze pogorszyłoby jego o mnie złe mniemanie...
- Jakże to możliwe? - zdziwił się szarmancko. - Złe o tobie mniemanie, obywatelko?
- Tak, hrabia mnie posądza o fałsz i wrogość - z trudem powstrzymała cisnące się do oczu
łzy.
- To jakiś potwór, ten hrabia - zauważył z galanterią. - Wystarczy na ciebie spojrzeć,
obywatelko, by wiedzieć, kim jesteś.
- Nie każdy jest takim znawcą ludzi jak ty, generale - ożywiła się. - Stary proboszcz z mojej
wioski, nie znając cię osobiście, a jedynie sądząc po twych wojennych sukcesach i
dyplomatycznych poczynaniach, uważa cię za prawdziwego znawcę charakterów... i widzi
twój geniusz...
- Któż to taki, ten ksiądz? - spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- To don Biagio, mój stary przyjaciel. On cię podziwia, generale.
W tej chwili wszedł młody adiutant i wyprężył się przed dowódcą.
- Cóż tam? Czy stajenny Luigi odnaleziony?
- Odnaleziony. Czeka na rozkazy.
Generał spojrzał na żonę, która skinęła głową.
- Wprowadz go.
Po chwili dwóch żołnierzy wprowadziło więznia. Luigi był młody, widać dumny, bo stał
wyprostowany z wysoko podniesioną głową. Niewola nie złamała jego charakteru.
- To ty jesteś Luigi, stajenny hrabiego Certa z Roccanera? - spytał generał po włosku.
- Tak, to ja - odparł więzień.
Ubranie miał poszarpane, na brudnej koszuli ciemniały plamy krwi. Patrzył prosto w oczy
Bonapartego.
- Gdzie jest klacz, o którą walczyłeś?
- Wziął ją młody porucznik, a jego ordynans nie umie obchodzić się z końmi, a to delikatna
klacz wysokiej rasy.
- Widziałeś ją?
- Tak, wczoraj. Jest tutaj, poznała mnie... - głos więznia zadrżał.
- Lubisz konie?
- Lubimy je, i hrabia, i ja.
- Jak na imię klaczy?
- Bella. Jak zawołać, odzywa się.
- Pójdziesz i odszukasz ją. Przyprowadzić klacz - zwrócił się do towarzyszących więzniowi
żołnierzy.
Zasalutowali i wyszli.
Tekli mocno biło serce. Luigi bardzo jej się spodobał.
Lokaj tymczasem nakrył niewielki stolik pod oknem. Podano śniadanie. Pani Róża była
zamyślona i małomówna, generał jadł szybko. Cały czas wyglądał, jak gdyby się spieszył.
Tekla przypuszczała, że wolałby pozostać z żoną sam. Czuła się też skrępowana w tej - jak się
jej zdawało - niezręcznej sytuacji.
Gdy lokaj wniósł srebrny dzbanek z kawą, Bonaparte przechylił się ku żonie, ujął jej rękę i
długo całował.
- Przyznasz, obywatelko - zwrócił się do Tekli - że mało jest tak pięknych rączek jak ta.
Usta pani Róży rozchylił uśmiech ledwie uchwytny, ukazując drobne i białe ząbki.
- Mało - przytaknęła Tekla. - Jesteś bardzo szczęśliwy, generale, a pani Róża... - zamilkła.
- Dokończ, proszę.
- Godna jest zazdrości - szepnęła zarumieniona.
Gdy potem, w Roccabruna, opowiadała staremu przyjacielowi zdarzenia owego dnia, po raz
drugi ujrzała w myśli tę scenę równie wyraznie jak wówczas, gdy przebywała w tym
wspaniałym buduarze wypełnionym obecnością tak wyrafinowanie wykwintnej kobiety jak
generałowa.
Znowu widziała harmonijne proporcje tego wnętrza, pastelowe barwy malowideł na
plafonie, drżące, jak gdyby trącane westchnieniem kaskady nanizanych kryształów, które
spływały spod wielkiego pająka, okrągły stolik okryty sięgającą podłogi adamaszkową
serwetą obszytą bezcenną koronką i nóżki pani Róży w prześlicznych pantofelkach tonące w
puszystym wschodnim dywanie.
Fortun~e był chyba rzeczywiście zaczarowany, gdyż nie zawarczał ani razu, leżał spokojnie
przy Tekli, nie interesując się obecnymi w buduarze osobami.
- Cóż to Fortun~e taki dziś łaskawy? - zauważył w pewnej chwili Bonaparte.
- To Tekla - wyjaśniła pani Róża. - Chyba się w niej zakochał.
A pózniej, gdy zameldowano o przyprowadzeniu klaczy, wszyscy wyszli na balkon.
- Bella! - zawołał Luigi. - Bella!
Klacz zarżała cichutko, zwracając ku człowiekowi małą głowę na pięknie wygiętej szyi.
Usiłowała dotknąć go nozdrzami, lecz stał zbyt daleko.
- Podejdz bliżej - rozkazał generał.
Luigi zbliżył się do klaczy. Tekla nigdy nie zapomni tego powitania. W cichym rżeniu konia
było coś czułego, serdecznego, niczym pieszczota. A Luigi chyba płakał. Nie była tego pewna,
bo grzywa Belli zasłaniała mu twarz, a on obejmował jej szyję. Stali tak długo, człowiek i koń,
złączeni nie tylko uściskiem, lecz głęboką im tylko odczuwaną przyjaznią i tkliwością. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
w stronę męża.
Tekla pochwyciła błysk oczu generała spoglądającego na żonę z nieukrywanym
uwielbieniem i zachwytem.
- Byłabym ci wdzięczna, generale... niewymownie wdzięczna... - powiedziała prędko. -
Jednakże nie chcę, by hrabia dowiedział się o mojej interwencji... Obawiałabym się, że to
jeszcze pogorszyłoby jego o mnie złe mniemanie...
- Jakże to możliwe? - zdziwił się szarmancko. - Złe o tobie mniemanie, obywatelko?
- Tak, hrabia mnie posądza o fałsz i wrogość - z trudem powstrzymała cisnące się do oczu
łzy.
- To jakiś potwór, ten hrabia - zauważył z galanterią. - Wystarczy na ciebie spojrzeć,
obywatelko, by wiedzieć, kim jesteś.
- Nie każdy jest takim znawcą ludzi jak ty, generale - ożywiła się. - Stary proboszcz z mojej
wioski, nie znając cię osobiście, a jedynie sądząc po twych wojennych sukcesach i
dyplomatycznych poczynaniach, uważa cię za prawdziwego znawcę charakterów... i widzi
twój geniusz...
- Któż to taki, ten ksiądz? - spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- To don Biagio, mój stary przyjaciel. On cię podziwia, generale.
W tej chwili wszedł młody adiutant i wyprężył się przed dowódcą.
- Cóż tam? Czy stajenny Luigi odnaleziony?
- Odnaleziony. Czeka na rozkazy.
Generał spojrzał na żonę, która skinęła głową.
- Wprowadz go.
Po chwili dwóch żołnierzy wprowadziło więznia. Luigi był młody, widać dumny, bo stał
wyprostowany z wysoko podniesioną głową. Niewola nie złamała jego charakteru.
- To ty jesteś Luigi, stajenny hrabiego Certa z Roccanera? - spytał generał po włosku.
- Tak, to ja - odparł więzień.
Ubranie miał poszarpane, na brudnej koszuli ciemniały plamy krwi. Patrzył prosto w oczy
Bonapartego.
- Gdzie jest klacz, o którą walczyłeś?
- Wziął ją młody porucznik, a jego ordynans nie umie obchodzić się z końmi, a to delikatna
klacz wysokiej rasy.
- Widziałeś ją?
- Tak, wczoraj. Jest tutaj, poznała mnie... - głos więznia zadrżał.
- Lubisz konie?
- Lubimy je, i hrabia, i ja.
- Jak na imię klaczy?
- Bella. Jak zawołać, odzywa się.
- Pójdziesz i odszukasz ją. Przyprowadzić klacz - zwrócił się do towarzyszących więzniowi
żołnierzy.
Zasalutowali i wyszli.
Tekli mocno biło serce. Luigi bardzo jej się spodobał.
Lokaj tymczasem nakrył niewielki stolik pod oknem. Podano śniadanie. Pani Róża była
zamyślona i małomówna, generał jadł szybko. Cały czas wyglądał, jak gdyby się spieszył.
Tekla przypuszczała, że wolałby pozostać z żoną sam. Czuła się też skrępowana w tej - jak się
jej zdawało - niezręcznej sytuacji.
Gdy lokaj wniósł srebrny dzbanek z kawą, Bonaparte przechylił się ku żonie, ujął jej rękę i
długo całował.
- Przyznasz, obywatelko - zwrócił się do Tekli - że mało jest tak pięknych rączek jak ta.
Usta pani Róży rozchylił uśmiech ledwie uchwytny, ukazując drobne i białe ząbki.
- Mało - przytaknęła Tekla. - Jesteś bardzo szczęśliwy, generale, a pani Róża... - zamilkła.
- Dokończ, proszę.
- Godna jest zazdrości - szepnęła zarumieniona.
Gdy potem, w Roccabruna, opowiadała staremu przyjacielowi zdarzenia owego dnia, po raz
drugi ujrzała w myśli tę scenę równie wyraznie jak wówczas, gdy przebywała w tym
wspaniałym buduarze wypełnionym obecnością tak wyrafinowanie wykwintnej kobiety jak
generałowa.
Znowu widziała harmonijne proporcje tego wnętrza, pastelowe barwy malowideł na
plafonie, drżące, jak gdyby trącane westchnieniem kaskady nanizanych kryształów, które
spływały spod wielkiego pająka, okrągły stolik okryty sięgającą podłogi adamaszkową
serwetą obszytą bezcenną koronką i nóżki pani Róży w prześlicznych pantofelkach tonące w
puszystym wschodnim dywanie.
Fortun~e był chyba rzeczywiście zaczarowany, gdyż nie zawarczał ani razu, leżał spokojnie
przy Tekli, nie interesując się obecnymi w buduarze osobami.
- Cóż to Fortun~e taki dziś łaskawy? - zauważył w pewnej chwili Bonaparte.
- To Tekla - wyjaśniła pani Róża. - Chyba się w niej zakochał.
A pózniej, gdy zameldowano o przyprowadzeniu klaczy, wszyscy wyszli na balkon.
- Bella! - zawołał Luigi. - Bella!
Klacz zarżała cichutko, zwracając ku człowiekowi małą głowę na pięknie wygiętej szyi.
Usiłowała dotknąć go nozdrzami, lecz stał zbyt daleko.
- Podejdz bliżej - rozkazał generał.
Luigi zbliżył się do klaczy. Tekla nigdy nie zapomni tego powitania. W cichym rżeniu konia
było coś czułego, serdecznego, niczym pieszczota. A Luigi chyba płakał. Nie była tego pewna,
bo grzywa Belli zasłaniała mu twarz, a on obejmował jej szyję. Stali tak długo, człowiek i koń,
złączeni nie tylko uściskiem, lecz głęboką im tylko odczuwaną przyjaznią i tkliwością. [ Pobierz całość w formacie PDF ]