[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lorowych sukni, jak jej rywalka, ale niewÄ…tpliwie
miała głos, jak złoto. Cierpliwie doczekała żałos
nego końca pieśni, po czym najspokojniej w świe
cie wyłoniła się zza narożnika domu, czystym
i pewnym głosem nucąc tę samą melodię, którą
bez powodzenia usiłowała zaśpiewać Constance.
Opuszczając ceber do studni, podniosła głos.
W łagodnym zmierzchu rozległy się pełne słod
kiej melancholii narzekania tęskniącego kochan
ka. Tak dawno nie śpiewała i taką jej to teraz spra
wiło przyjemność, że w pewnym momencie sama
zapomniała o celu swego występu i całym sercem
oddała się pieśni. Kiedy skończyła, nie bez za
skoczenia zdała sobie sprawę, że słyszy oklaski.
Odwróciła się w stronę domu i przede wszystkim
napotkała rozjarzone wściekłością oczy Constan
ce.
- A gdzież ty mogłaś usłyszeć tę piosenkę? -
zapytała jej rywalka, nie panując nad złością.
- Dopiero co sprowadziłam tu nuty na pokładzie
Prosperity".
Kątem oka Dianna dostrzegła, że Kit robi co
może, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Czym prę
dzej spuściła wzrok w obawie, że oboje zaczną
zaraz głupio chichotać.
- To prawda, madame. Ale nie tylko nuty przy
płynęły na pokładzie Prosperity", ja też na nim
byłam.
- Ależ ta aria to teraz najmodniejsza pieśń na
dworze! - zaperzyła się Constance.
Dianna wzruszyła ramionami.
- Najmodniejsza? Już nie. Moda na nią minęła
przynajmniej przed dwoma laty. A pojawiła się
cztery lata temu. Byłam na jej premierze podczas
maskarady na dworze lorda Rathburna.
Constance zerwała się z miejsca.
- Tego już za wiele! - wrzasnęła. - Każże ją
wychłostać za te bezczelne kłamstwa, Kit! Gdzie
kolwiek mogłaby ta brudna dziewucha usłyszeć
tę pieśń, nigdy nie uwierzę, że to było na dworze
lorda Rathburna!
- Fortuna robi z nami, co zechce - odparł po
godnie Kit. - Jednych wynosi, drugich poniża, jak
jej siÄ™ spodoba. Prawda, Dianno?
Przesłał jej zza pleców Constance szeroki
uśmiech i oboje znów poczuli tajemniczą bli
skość, choć tym razem jej powody były dużo bar
dziej oczywiste, niż w kościele. A jednocześnie
Dianna po raz pierwszy spojrzała na Kita bez żad
nych uprzedzeń i mogła w pełni odczuć jego nie
zwykły męski urok. Może dlatego, że był wyraz
nie poruszony jej występem i, jak nigdy przed
tem, patrzył na nią wzrokiem pełnym podziwu
i szacunku. Czy to możliwe, spytała samą siebie,
żeby w muzyce naprawdę kryła się czarodziejska
moc?
- Więc to jest ta Dianna, tak? - zapytała po
dejrzliwie Constance, wbijajÄ…c w Kita spojrzenie
zmrużonych oczu. - Nie zostanę tu ani chwili
dłużej, panie Sparhawk. Widzę, że sprawy mają
się dokładnie tak, jak mi to opowiadano. No cóż,
nie dawałam wiary, kiedy mówiono, że dał się
pan zauroczyć jakiejś podejrzanej kreaturze. %7łeg
nam pana.
Ujęła suknie i zaczęła schodzić po schodach,
na tyle niespiesznie jednak, żeby adorator miał
czas dogonić ją i błagać, by została.
Kit nie ruszył się z miejsca.
- Nie zaprzeczysz chyba, Constance, że ta
dziewczyna naprawdę śpiewa dużo lepiej od cie
bie.
Constance minęła Diannę i zniknęła za naroż
nikiem domu. Gdy zostali we dwoje, Kit uśmie
chnął się tak, że dziewczyna poczuła przebiega
jące po grzbiecie dreszcze. Miała wrażenie, że
krew w jej żyłach stała się ciężka i słodka jak
miód. Nie była w stanie zareagować inaczej, jak
tylko odpowiedzieć mu bezwolnym uśmiechem.
Ocalił ją przed gwałtem i przed uduszeniem
w ogniu, a jednak nie zdobył jej serca. Rzucał jej
w twarz wyzwiska i wypominał najgorsze mo
żliwe występki, ona zaś odkryła w jego przeszło
ści tajemnice, które nią wstrząsnęły, a wszystko
to nie oddaliło ich od siebie. Całował ją i pieścił,
a jej udało się utrzymać namiętności na wodzy.
Dopiero teraz, przy okazji wspólnego głupiego,
i w końcu zgoła niewinnego, żartu nastąpiło coś,
co sprawiło, że raz na zawsze sercem, duszą i cia
łem chciała należeć tylko i wyłącznie do niego.
- Jak ty to zrobiłaś, że tak szybko pozbyłaś się
tej głupiej Constance? - dopytywała się Mercy,
gdy następnego dnia rano wędrowały pośród nie
bosiężnych dębów do Plumstead. - Ja próbowa
łam i próbowałam, i wszystko na nic. Wydzierała
się na mnie, ale nie chciała wyjechać.
Dianna starała się ukryć zaskoczenie. Nigdy
dotąd dziewczynka nie wygłosiła pod jej adresem
równie długiej przemowy, na wszelkie próby na
wiązania rozmowy milkła i zamykała się w so
bie.
- Nie myślałam, że ona aż tak się rozzłości,
ale nie mogłam znieść spokojnie tego, co wypra
wiała z taką piękną piosenką.
Mercy roześmiała się, zadowolona.
- Ale jej narobiłaś wstydu. I to przed Kitem.
Sam powiedział, że pięknie śpiewasz, a ona nie
ma o tym pojęcia!
- Nie pamiętam, żeby tak powiedział - odpar
ła Dianna, ale było jej bardzo przyjemnie.
- Miał rację. Ty naprawdę pięknie śpiewasz.
- Dziewczynka rzuciła jej pełne sympatii, nie
śmiałe spojrzenie. - Nigdy jeszcze nie słyszałam
nic podobnego. Zpiewasz jak prawdziwy anioł.
- Dziękuję - odpowiedziała Dianna po prostu,
szczerze wzruszona. Tym razem, gdy ujęła Mercy
za rękę, dziewczynka nie wyrwała się jej. - Mój
ojciec bardzo kochał muzykę i dbał o to, bym
miała jak najlepszych nauczycieli. Często śpiewa
liśmy razem.
Chodaki Mercy szeleściły w pokrywających
ziemię zeszłorocznych liściach.
- Twój tata nie żyje - odezwała się dziewczyn
ka po dłuższej chwili. - Kit mi powiedział, żebym
była dla ciebie dobra, bo, tak jak ja, jesteś sierotą.
Dianna po raz kolejny tego dnia poczuła się
zaskoczona.
- Do tej pory nie potrafię czasem uwierzyć, że
mój ojciec naprawdę nie żyje. Ty pewnie też tę
sknisz za rodzicami.
- O, tak - westchnęła Mercy. - Dlatego cieszę
się, że mam Kita. Wiesz, on i mój tata byli jak
bracia. Gdyby nie dziadek, mogłabym mieszkać
w Plumstead. Wiesz co? - dodała, zniżając głos.
- Co?
- Kit płakał na pogrzebie mego taty. Myślał,
że tego nie widzę, ale ja widziałam.
- On bardzo cię lubi, Mercy - odpowiedziała
ostrożnie Dianna, zastanawiając się, czy dzięki za
ufaniu, jakim niespodziewanie obdarzyła ją dziew
czynka, dowie się może czegoś więcej o całej sy
tuacji. - Ale dziadek też cię kocha, może nawet...
Urwała i stanęła w miejscu. Dochodziły właś
nie do grzbietu niewielkiego wzniesienia, zwień
czonego skalną półką. Diannie wydawało się, że
oprócz szelestu liści i wiatru, szumiącego wśród
koron drzew, usłyszała z drugiej strony jakieś
dziwne odgłosy. Znieruchomiała, czekając, aż
dzwięk się powtórzy.
- Chodz, Dianno - Mercy pierwszej znudziło
się czekanie. - To musiała być wiewiórka albo
królik.
Dziewczynka ruszyła z miejsca, ale Dianna
przytrzymała ją za rękę i potrząsnęła głową. Tym
razem obie usłyszały wyraznie odgłos kroków.
Dianna nie miała pojęcia, kto mógł się kryć za
krawędzią wzniesienia. Wróg czy przyjaciel? Wy
obraziła sobie natychmiast, że może to być ktoś
w rodzaju Robillarda albo nieokrzesanych myśli
wych, których spotkała podczas podróży z Asą
i Jeremiahem. Jedyne, co było pewne, to że one
obie były w porównaniu z tym kimś słabe i bez
bronne i że gdy już staną z nim twarzą w twarz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
lorowych sukni, jak jej rywalka, ale niewÄ…tpliwie
miała głos, jak złoto. Cierpliwie doczekała żałos
nego końca pieśni, po czym najspokojniej w świe
cie wyłoniła się zza narożnika domu, czystym
i pewnym głosem nucąc tę samą melodię, którą
bez powodzenia usiłowała zaśpiewać Constance.
Opuszczając ceber do studni, podniosła głos.
W łagodnym zmierzchu rozległy się pełne słod
kiej melancholii narzekania tęskniącego kochan
ka. Tak dawno nie śpiewała i taką jej to teraz spra
wiło przyjemność, że w pewnym momencie sama
zapomniała o celu swego występu i całym sercem
oddała się pieśni. Kiedy skończyła, nie bez za
skoczenia zdała sobie sprawę, że słyszy oklaski.
Odwróciła się w stronę domu i przede wszystkim
napotkała rozjarzone wściekłością oczy Constan
ce.
- A gdzież ty mogłaś usłyszeć tę piosenkę? -
zapytała jej rywalka, nie panując nad złością.
- Dopiero co sprowadziłam tu nuty na pokładzie
Prosperity".
Kątem oka Dianna dostrzegła, że Kit robi co
może, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Czym prę
dzej spuściła wzrok w obawie, że oboje zaczną
zaraz głupio chichotać.
- To prawda, madame. Ale nie tylko nuty przy
płynęły na pokładzie Prosperity", ja też na nim
byłam.
- Ależ ta aria to teraz najmodniejsza pieśń na
dworze! - zaperzyła się Constance.
Dianna wzruszyła ramionami.
- Najmodniejsza? Już nie. Moda na nią minęła
przynajmniej przed dwoma laty. A pojawiła się
cztery lata temu. Byłam na jej premierze podczas
maskarady na dworze lorda Rathburna.
Constance zerwała się z miejsca.
- Tego już za wiele! - wrzasnęła. - Każże ją
wychłostać za te bezczelne kłamstwa, Kit! Gdzie
kolwiek mogłaby ta brudna dziewucha usłyszeć
tę pieśń, nigdy nie uwierzę, że to było na dworze
lorda Rathburna!
- Fortuna robi z nami, co zechce - odparł po
godnie Kit. - Jednych wynosi, drugich poniża, jak
jej siÄ™ spodoba. Prawda, Dianno?
Przesłał jej zza pleców Constance szeroki
uśmiech i oboje znów poczuli tajemniczą bli
skość, choć tym razem jej powody były dużo bar
dziej oczywiste, niż w kościele. A jednocześnie
Dianna po raz pierwszy spojrzała na Kita bez żad
nych uprzedzeń i mogła w pełni odczuć jego nie
zwykły męski urok. Może dlatego, że był wyraz
nie poruszony jej występem i, jak nigdy przed
tem, patrzył na nią wzrokiem pełnym podziwu
i szacunku. Czy to możliwe, spytała samą siebie,
żeby w muzyce naprawdę kryła się czarodziejska
moc?
- Więc to jest ta Dianna, tak? - zapytała po
dejrzliwie Constance, wbijajÄ…c w Kita spojrzenie
zmrużonych oczu. - Nie zostanę tu ani chwili
dłużej, panie Sparhawk. Widzę, że sprawy mają
się dokładnie tak, jak mi to opowiadano. No cóż,
nie dawałam wiary, kiedy mówiono, że dał się
pan zauroczyć jakiejś podejrzanej kreaturze. %7łeg
nam pana.
Ujęła suknie i zaczęła schodzić po schodach,
na tyle niespiesznie jednak, żeby adorator miał
czas dogonić ją i błagać, by została.
Kit nie ruszył się z miejsca.
- Nie zaprzeczysz chyba, Constance, że ta
dziewczyna naprawdę śpiewa dużo lepiej od cie
bie.
Constance minęła Diannę i zniknęła za naroż
nikiem domu. Gdy zostali we dwoje, Kit uśmie
chnął się tak, że dziewczyna poczuła przebiega
jące po grzbiecie dreszcze. Miała wrażenie, że
krew w jej żyłach stała się ciężka i słodka jak
miód. Nie była w stanie zareagować inaczej, jak
tylko odpowiedzieć mu bezwolnym uśmiechem.
Ocalił ją przed gwałtem i przed uduszeniem
w ogniu, a jednak nie zdobył jej serca. Rzucał jej
w twarz wyzwiska i wypominał najgorsze mo
żliwe występki, ona zaś odkryła w jego przeszło
ści tajemnice, które nią wstrząsnęły, a wszystko
to nie oddaliło ich od siebie. Całował ją i pieścił,
a jej udało się utrzymać namiętności na wodzy.
Dopiero teraz, przy okazji wspólnego głupiego,
i w końcu zgoła niewinnego, żartu nastąpiło coś,
co sprawiło, że raz na zawsze sercem, duszą i cia
łem chciała należeć tylko i wyłącznie do niego.
- Jak ty to zrobiłaś, że tak szybko pozbyłaś się
tej głupiej Constance? - dopytywała się Mercy,
gdy następnego dnia rano wędrowały pośród nie
bosiężnych dębów do Plumstead. - Ja próbowa
łam i próbowałam, i wszystko na nic. Wydzierała
się na mnie, ale nie chciała wyjechać.
Dianna starała się ukryć zaskoczenie. Nigdy
dotąd dziewczynka nie wygłosiła pod jej adresem
równie długiej przemowy, na wszelkie próby na
wiązania rozmowy milkła i zamykała się w so
bie.
- Nie myślałam, że ona aż tak się rozzłości,
ale nie mogłam znieść spokojnie tego, co wypra
wiała z taką piękną piosenką.
Mercy roześmiała się, zadowolona.
- Ale jej narobiłaś wstydu. I to przed Kitem.
Sam powiedział, że pięknie śpiewasz, a ona nie
ma o tym pojęcia!
- Nie pamiętam, żeby tak powiedział - odpar
ła Dianna, ale było jej bardzo przyjemnie.
- Miał rację. Ty naprawdę pięknie śpiewasz.
- Dziewczynka rzuciła jej pełne sympatii, nie
śmiałe spojrzenie. - Nigdy jeszcze nie słyszałam
nic podobnego. Zpiewasz jak prawdziwy anioł.
- Dziękuję - odpowiedziała Dianna po prostu,
szczerze wzruszona. Tym razem, gdy ujęła Mercy
za rękę, dziewczynka nie wyrwała się jej. - Mój
ojciec bardzo kochał muzykę i dbał o to, bym
miała jak najlepszych nauczycieli. Często śpiewa
liśmy razem.
Chodaki Mercy szeleściły w pokrywających
ziemię zeszłorocznych liściach.
- Twój tata nie żyje - odezwała się dziewczyn
ka po dłuższej chwili. - Kit mi powiedział, żebym
była dla ciebie dobra, bo, tak jak ja, jesteś sierotą.
Dianna po raz kolejny tego dnia poczuła się
zaskoczona.
- Do tej pory nie potrafię czasem uwierzyć, że
mój ojciec naprawdę nie żyje. Ty pewnie też tę
sknisz za rodzicami.
- O, tak - westchnęła Mercy. - Dlatego cieszę
się, że mam Kita. Wiesz, on i mój tata byli jak
bracia. Gdyby nie dziadek, mogłabym mieszkać
w Plumstead. Wiesz co? - dodała, zniżając głos.
- Co?
- Kit płakał na pogrzebie mego taty. Myślał,
że tego nie widzę, ale ja widziałam.
- On bardzo cię lubi, Mercy - odpowiedziała
ostrożnie Dianna, zastanawiając się, czy dzięki za
ufaniu, jakim niespodziewanie obdarzyła ją dziew
czynka, dowie się może czegoś więcej o całej sy
tuacji. - Ale dziadek też cię kocha, może nawet...
Urwała i stanęła w miejscu. Dochodziły właś
nie do grzbietu niewielkiego wzniesienia, zwień
czonego skalną półką. Diannie wydawało się, że
oprócz szelestu liści i wiatru, szumiącego wśród
koron drzew, usłyszała z drugiej strony jakieś
dziwne odgłosy. Znieruchomiała, czekając, aż
dzwięk się powtórzy.
- Chodz, Dianno - Mercy pierwszej znudziło
się czekanie. - To musiała być wiewiórka albo
królik.
Dziewczynka ruszyła z miejsca, ale Dianna
przytrzymała ją za rękę i potrząsnęła głową. Tym
razem obie usłyszały wyraznie odgłos kroków.
Dianna nie miała pojęcia, kto mógł się kryć za
krawędzią wzniesienia. Wróg czy przyjaciel? Wy
obraziła sobie natychmiast, że może to być ktoś
w rodzaju Robillarda albo nieokrzesanych myśli
wych, których spotkała podczas podróży z Asą
i Jeremiahem. Jedyne, co było pewne, to że one
obie były w porównaniu z tym kimś słabe i bez
bronne i że gdy już staną z nim twarzą w twarz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]