[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyrwało się bratu i biegnąc ku drodze krzyczało: Mamo!
- Nadchodzą! - wołał mijając zaułek jadący wierzchem mężczyzna. - Z drogi tam! =
wrzeszczał woznica stając na kozle. Brat ujrzał skręcającą w zaułek karetę.
Ludzie uchodzili z drogi popychając się gwałtownie w obawie, by nie wpaść pod koła. Brat
cofnął kucyka i bryczuszkę pod sam żywopłot, kareta zaś przejechała obok i stanęła. Była
dwukonna, jednak w zaprzęgu szedł tylko jeden koń.
Poprzez tumany kurzu brat dostrzegł niewyraznie; jak dwaj ludzie wynoszą z niej i składają
ostrożnie na trawie pod krzewami żywopłotu rozpostarte na białych noszach ciało.
Jeden z nich podbiegł do brata.
- Gdzie tu jest woda? - zawołał. - To lord Garrick. Umiera i chce pić!
- Lord Garrick! - wykrzyknął brat. - Prezes Sądu Najwyższego? - Gdzie tu woda? -
powtórzył tamten.
- Może w którymś z tych domków. My nie mamy wody. Bałbym się zresztą odejść od
moich pań.
Woznica począł przepychać się przez tłum do bramy narożnego domu. - Uciekaj! - wołano
za nim. - Marsjanie nadchodzą! Uciekaj! Nagle uwagę brata zwrócił orlą swą twarzą mężczyzna
ciągnący za sobą
niewielką walizkę. W tej właśnie chwili otwarła mu się. Sypnęły z niej potokiem rulony
złotych suwerenów rozpryskując się w zderzeniu z ziemią w grad złotych krążków, pojedynczych
monet. Toczyły się we wszystkie strony pośród depczących nieustannie drogę ludzkich i końskich
nóg. Człowiek o orlej twarzy stanął patrząc tępo na stos rozsypanego złota. Nagle potrącił go w
ramię i odrzucił na bok dyszel wozu. Tamten krzyknął i skoczył w bok omal nie wpadając pod
koła.
- Z drogi! - zaczęto krzyczeć z tłumu. - Na bok! Z drogi!
Gdy wóz oddalił się nieco, mężczyzna padł z rozpostartymi ramionami na stos monet i
pełnymi garściami począł napychać nimi kieszenie. Tuż nad nim ukazał się łeb koński i usiłujący
właśnie powstać człowiek znów legł na ziemi tratowany kopytami.
- Stój! - krzyknął brat i odepchnąwszy idącą ścieżką kobietę próbował pochwycić konia za
wędzidło.
Zanim mu się to jednak udało, usłyszał jęk i poprzez tuman pyłu ujrzał, jak po plecach
nieszczęśnika przetoczyły się koła wozu. Woznica zamierzył się biczem na przebiegającego na
drugą stronę, za wozem, brata. Dokoła podniosły się krzyki. Leżący wił się w kurzu, pośród
rozsypanych monet, z przetrąconym kręgosłupem, usiłując powstać na bezsilne, zmartwiałe nogi.
Brat stanął nad nim krzycząc na napierającego następnego woznicę; z pomocą przyszedł mu jakiś
jezdziec dosiadający rumaka.
- Zabierzcie go z drogi! - wykrzyknął; brat schwycił wolną ręką leżącego za kołnierz i
powlókł go na ścieżkę obok szosy. Ten jednak walił brata po ręku pięścią pełną złota, przeszywając
go przy tym wściekłym spojrzeniem.
- Naprzód! Naprzód! - krzyczały za nimi gniewne głosy. - Z drogi! Rozległ się trzask. To
dyszel powozu wbił się w zatrzymany przez jezdzca wóz. Brat rzucił okiem w tamtą stronę,
równocześnie zaś człowiek ze złotem przekrzywił głowę i ugryzł trzymającą go za kołnierz rękę.
Wóz ruszył; kary koń uskoczył w bok, a zaprzęg przeszedł tak blisko brata, że kopyta omal nie
zmiażdżyły mu stóp. Brat cofnął się pośpiesznie puszczając leżącego. Dostrzegł jeszcze złość
zmieniającą się na twarzy nieszczęsnego w ,przerażenie, po czym znikł on pod kołami, brat zaś
pociągnięty potokiem ludzkim i uniesiony poza wylot zaułka ciężko musiał walczyć, by dotrzeć
doń z powrotem.
Powróciwszy do bryczuszki zobaczył, że pani Elphinstone przysłania oczy rękami, obok
niej zaś stoi jakieś dziecko i przygląda się ze zwykłym u dzieci brakiem współczucia, szeroko
rozwartymi oczami, leżącej na szosie czarnej, zakurzonej, nieruchomej, tratowanej kopytami i
miażdżonej kołami postaci.
- Zawracajmy! - krzyknął brat i zaczął wyprowadzać kucyka z zaułka. - Nie przejedziemy
przez to piekło!
Wrócili ze sto jardów przebytą niedawno drogą. Oszalały tłum znikł im wreszcie z oczu.
Mijając zakręt, brat ujrzał śmiertelnie bladą, ściągniętą i lśniącą od potu twarz umierającego w
rowie pod ligustrem lorda Garricka. Obie panie siedziały w bryczce bez słowa, skulone i drżące.
Za zakrętem brat znów zatrzymał wózek. Panna Elphinstone była blada, szwagierka zaś jej
zalewała się łzami, zbyt wystraszona nawet, by wzywać swego "Jureczka". Brat mój też był
zmieszany i wstrząśnięty. Gdy tylko zawrócili, pojął, jak pilnie i nieodzownie należało przebić się
na przeciwległy skraj gościńca. Nagle zwrócił się pełen zdecydowania do panny Elphinstone.
- Musimy przejechać! - zawołał i znów zawrócił kucyka ku szosie. Po raz wtóry już tego
dnia dziewczyna dała dowód wielkiej siły ducha. Chcąc wedrzeć się w potok ludzki na szosie brat
skoczył w sam gąszcz pojazdów i zatrzymał najbliższy zaprzęg, a tymczasem panna wprowadziła
przedeń bryczuszkę. Zahamowany na chwilę wóz ruszył gwałtownie odłupując od bryczuszki lewy
błotnik wraz ze stopniem. W następnej chwili prąd porwał ich i poniósł z innymi. Brat z
czerwonymi pręgami od
smagnięć biczem po twarzy i rękach wdrapał się na kozioł i odebrał dziewczynie lejce.
- Proszę grozić temu za nami pistoletem - rzekł, wręczając jej broń - jeżeli zanadto będzie
się pchał. Nie! Lepiej niech pani mierzy w konia.
Następnie podjął wysiłki, by przedrzeć się na drugą stronę drogi. Dać nura jednak w ten
odmęt oznaczało utracić wolną wolę, zlać się w jedno ż całym tym zakurzonym, oszalałym
motłochem. Niesieni potokiem płynęli przez Chipping Barnet i dopiero o jakąś milę za
śródmieściem udało im się przedostać na przeciwległy brzeg nurtu. Hałas i zamieszanie panowały
tu nie do opisania, w samym jednak miasteczku i poza nim szosa rozwidla się parokrotnie,
rozluzniło więc to w pewnym stopniu ścisk na drodze.
Podróżni nasi skręcili na wschód, przez Hadley. Po drodze widzieli tłumy ludzi gaszących
pragnienie wodą ze strumienia, gdy niektórzy walczyli o dostęp do niego. Nieco dalej, z pagórka w
pobliżu Wschodniego Barnet, dostrzegli dwa sunące bardzo wolno, bez żadnych sygnałów, jeden
za drugim, pociągi zapchane ludzmi siedzącymi nawet w tendrach, na węglu. Zdążały one na
północ trasą Wielkiej Kolei Północnej. Brat mój przypuszczał, iż musiały wyruszyć spoza
Londynu, gdyż w tym czasie obłąkane przerażenie ludności uniemożliwiało już odjazd z
londyńskich dworców.
Niedaleko pagórka zatrzymali się na południowy wypoczynek, gdyż gwałtowność
całodziennych przeżyć wyczerpała w najwyższym stopniu całą trójkę. Zaczął im również
doskwierać głód, a że wieczór był chłodny, żadne nie mogło usnąć. Póznym wieczorem drogą obok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl