[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Czy z Marygay wszystko w porządku?  wychrypiałem.
 Odpoczywa. Obudziłam ją przed chwilą. Ty jesteś drugi.
 Gdzie jesteśmy? Na miejscu?
 Tak, na miejscu. Kiedy zdołasz usiąść, zobaczysz poczciwą starą Middle Finger,
wyglądającą jak cholernie zimna suka.  Napiąłem mięśnie, ale zdołałem tylko lekko
drgnąć.  Nie przemęczaj się. Odpocznij chwilę. Kiedy poczujesz głód, dostaniesz tro-
chę starej zupy.
 Ile statków dotarło?
 Nie wiem jak nawiązać z nimi łączność. Kiedy Marygay wstanie, ona lub ty spró-
bujecie się z nimi połączyć. Widzę jeden.
 A ilu ludzi? Czy straciliśmy kogoś podczas hibernacji?
 Jedna ofiara. Leona. Nie rozmroziłam jej. Może nie wszyscy pozostali będą zupeł-
nie sprawni, ale budzą się.
Zasnąłem na kilka godzin, a potem zbudził mnie cichy głos Marygay, płynący z gło-
śnika. Usiadłem w mojej trumnie, a Diana przyniosła mi zupę. Smakowała jak słony
wywar z marchewki.
Otworzyła boczną ściankę. Moje ubranie było tam, gdzie je zostawiłem, dwadzieścia
cztery lata starsze, ale wciąż nadające się do noszenia. Ubierając się, musiałem kilkakrot-
nie odpoczywać, żeby przełknąć ślinę, i walczyć z mdłościami wywołanymi nieważko-
ścią. Nie było tak zle. Pamiętałem jak za pierwszym razem, jeszcze w szkole, byłem do
niczego przez kilka dni. Teraz tylko przełykałem ślinę, aż zupa postanowiła zostać w żo-
łądku, po czym skończyłem się ubierać i popłynąłem do Marygay.
Na pół unosiła się na fotelu pilota. Przypiąłem się pasami do sąsiedniego.
 Kochanie.
Wyglądała okropnie, jednocześnie wychudła i napuchnięta, a widząc wyraz jej twa-
rzy domyśliłem się, że ja wyglądam tak samo. Nachyliła się i pocałowała mnie. Smako-
wała marchewką.
 Nie jest dobrze  powiedziała.  Statek stracił kontakt z czwórką kilka lat temu.
Dwójka z jakiegoś powodu przyleci tutaj dopiero za tydzień.
 Komputer uważa, że ci z czwórki nie żyją?
 Nie potrafi nic powiedzieć.  Przygryzła dolną wargę.  Możliwe. Eloi i Snellso-
wie. Jeszcze nie sprawdziłam na liście, kto był na pokładzie.
116
 Cat leci w dwójce  powiedziałem niepotrzebnie.
 Z nimi chyba wszystko w porządku.  Nacisnęła guzik.  Mamy inny problem.
Nie możemy wywołać Centrusa.
 Kosmoportu?
 Tak, kosmoportu. Ani niczego innego.
 Awaria radia?
 Aączę się z dwoma naszymi statkami, ale one są blisko. Może to słabe zasilanie.
 Może.  Wcale tak nie myślałem. Jeśli radio działało, to wychwyciłoby nawet naj-
słabsze sygnały.  Próbowałaś optycznego skanowania?
Gwałtownie pokręciła głową.
 Aparatura optyczna jest w czwórce. My mamy spermę, jajeczka i łopaty.
Oczywiście, masa bagażu była decydującym czynnikiem, więc wyposażenie musieli-
śmy rozdzielić między pięć statków, starając się zrobić to tak, aby utrata jednego nie gro-
ziła śmiercią załogom pozostałych.
 Kiedy włączyłam radio, złapałam jakiś słaby sygnał. Statek uważa, że to jeden
z promów z Centrusa, na orbicie okołoziemskiej. Powinniśmy znów go usłyszeć za ja-
kąś godzinę.
Znajdowaliśmy się na orbicie geostacjonarnej, w znacznej odległości od planety.
Spojrzałem na zimną białą kulę Middle Finger i przypomniałem sobie ciepłą Kali-
fornię. Gdybyśmy polecieli na Ziemię przed dwudziestoma czterema  teraz ponad
czterdziestoma ośmioma laty  byłoby ciepło i miło. Nie musielibyśmy się martwić
o dzieci, ani opłakiwać ich.
Ktoś głośno wymiotował. Odpiąłem pochłaniacz próżniowy od oparcia fotela i po-
płynąłem na rufę, zająć się tym.
Nie jest tak zle, jeśli szybko posprzątasz. Wymiotował Chance Delany, który wydawał
się bardziej oszołomiony niż chory.
 Przepraszam  powiedział.  Nie chciało mi przejść przez gardło.
 Na razie pij tylko wodę  poradziłem, wsysając kulki cieczy. Jakbym był w tych
sprawach ekspertem.
Wyjaśniłem mu sytuację.
 Wielki Boże. Myślisz, że do głosu doszli ludzie od Matki Ziemi?
Mówił o takich jak Teresa.
 Nie. A nawet gdyby tak się stało, Człowiek nie pozwoliłby im zamknąć wszystkie-
go.
Po upływie godziny obudzili się wszyscy członkowie Rady  Sage, Steve i Anita. Ma-
rygay i ja wyglądaliśmy już prawie normalnie, skóra naszych twarzy napełniła się i wy-
gładziła.
 W porządku  zaczęła Marygay, dotykając ekranu.  Znów mam ten sygnał. To
rzeczywiście prom.
117
 No cóż, ja jestem pilotem. Wsiądzmy do niego i zobaczmy, co się dzieje na dole.
Nie mogliśmy wylądować statkami ratunkowymi jakby były wielkimi promami
 a raczej mogliśmy, ale promieniowanie zabiłoby wszystkich ludzi i zwierzęta w pro-
mieniu kilku kilometrów.
 Zaczekajmy parę godzin, aż wszyscy dojdą do siebie. Na wszelki wypadek powin-
niśmy skorzystać ze zbiorników przeciwprzeciążeniowych.
 Widzisz go?  zapytała Anita.
 Jeszcze nie, ale on tam jest. Sygnał jest bardzo silny.
 Tylko jeden?  spytał Steve.
 Tak sądzę. Jeśli na orbicie znajduje się jeszcze jeden, to nie wysyła żadnych sygna-
łów.
Przytrzymując się uchwytów, dotarła do miejsca, gdzie unosiliśmy się w powietrzu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl