[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niem!
---»-»;"! _ rZekÅ‚ Sebastian Pielsz po-
-'ja dajÄ™ wotum przeciw
163
162
wstając.  Waszmościowie! U\ycie miecza bardziej szkodzi temu, co go wyciągnął z
pochwy, nizli któren legł od niego... Dobra sprawa bije bez orę\a...
 Waść chcesz czekać, a\ nam jezuity dachy nad głową podpalą!  huknął pan
Dru\yna.
 Daleko jeszcze takowych terminów, a dom szlachcica zawdy inviolatus...
 Gadaj zdrów! Niczego człek nie jest pewien! Ot, jak w Męcinie!
Kościół, z niemałym trudem przez nas okupowany, znów w katolickich jest rękach!
Wstyd powiedzieć! Sam Krzesz, odstępca przebrzydły, ministra przegnał, a księdza
nazad sprowadził...
 Prywatne to sprawy pana Krzeszowe, nic do poruszanych materii nie majÄ…ce...
 Ka\dą rzecz mo\na na opak wywrócić  skrzywił się pan Dru\yna. 
Podobnie mo\e waść powiesz, i\ nie było gwałtem, gdy mnie wiedzma papie\nicka
z domu niby psa wygnała?
 Gwałt był, wszak\e nie Iza na nim tak cię\kiej decyzji, wierze przeciwnej,
opierać...
 Oho, ho! Odkąd on się stał taki ortator?  burknął z przekąsem pan Maciej.
Stryj Hermolaus zamrugał oczami wesoło. Lecz starosta poparł gorąco
Sebastianowe wywody.
 Bywa lekarstwo gorsze od słabości  mówił.  Wojewoda krakowski widzi mi się
(wybacz waćpan) takim być medykiem... Własne\ prawa mamy gwałcić? Zła to wojna,
gdzie siÄ™ pana poddani nie bojÄ…... Na oba boki wybrusowany miecz: dziÅ› my
przeciw Zygmuntowi, jutro insze przeciw nowemu elektowi...
Strona 97
Kossak Zofia - Złota wolność
 Batoremu...  podpowiedział pan Jordan z Mielsztyna.
 Vivat Batory Gabriel, rex\  huknięto wkoło. Męciński wskoczył na ławę.
 Za pozwoleniem, waszmościowie!  krzyknął czerwieniejąc z gniewu.  Nie
trza podobnych okrzyków! Batory kandydatem oponentów nie jest!
 Jest!
 Swój człowiek! Chrystianin! Nasz!
 Vivat Batory!
 Panowie! Będziem nad tym radzić, kiedy przyjdzie pora! Są kandydatury
korzystniejsze. Sami je uznacie...
 Pewnie katolickie... Nie uznamy! Vivat Batory! i Nagły,
przerazliwy krzyk przerwał na burzliwe flukta wcho-
164
dzÄ…ce obrady. ZwiÄ…tobliwy patriarcha Socynus wtargnÄ…Å‚ do komnaty,
krzycząc wniebogłosy cienkim, iście babskim głosem-Otoczyli go wszyscy,
strwo\eni.
 Wasza Doskonałość!
 Co się stało? Ogień?
 Chrystianie! Kto \yw, ratuj!  jęczał prorok szarpiąc brodę.  Na
pomoc, bracia! Na pomoc!
 Komu? Mów\e waść, na Boga?
 Wiszowatych mordują, r\ną biją! Jezu Nazareński! Ju\ pewno pobite!  wołał
nieprzytomnie.
Starosta Ligęza ciągnął go za ramię.
 Kto morduje? Gdzie? Kto mówił?...
 We Wrocimirowej... Pachołek zbie\ał... Tu jest... Pobili... Z wieczora,
ino się śćmiło, napadli  szlochał bezsilnie Socynus upadłszy na fotel. Rysy
jego straciły zwykły wyraz dostojnej, choć cokolwiek lisiej powagi. Akał,
strwo\ony nieszczęściem córki i wnuków, jedynych istot, które kochał na ziemi
prawdziwie.
 Na koń, panowie! Co \ywo!  komenderował starosta.  Ja wnet za wami
nadbiegnę, jeno drabantów pościągam...
Pielszowie, starszy i młodszy, pięciu Taszyckich, trzech Błońskich, Jordanowie,
Dru\yna, Rogowski i inni siedzieli ju\ na koniach, ruszajÄ…c w skok ku
Wrocimirowej.
Noc była jasna, miesięczna. Sadząc kupą, rozprawiali \ywo, co by to mógł być za
napad.
 Trza było samym pachołka wypytać...
 Szkoda czasu; dowiemy siÄ™ lepiej na miejscu...
 Nie zajazd przecie somsiedzki?
 Uchowaj Bo\e! Wiszowaty słodki człek! Z nikim zwady nigdy nie miał...
 Ani nie zbóje; bo czego by tam szukały?
 Ju\ci, \e nie.
 SuponujÄ™ papie\nicka intrygÄ™...
 Waść wszędy papie\ników widzisz.
 Bom sam gwałtu nad sobą doświadczył  dowodził pan Maciej.  Jeno nie wiem,
czemu, gdy tu kupÄ… jedziem, a sam starosta ze zbrojnymi za nami wali, za mnÄ…
chudziakiem w podobnej opresji będącym nikt się nie ujął ani na pomoc nie
śpieszył...
 Nie gadaj, waszmość, tu pono na gardle im siedzą...
 Mnie te\ byłaby ona jędza rada utrupiła, jeno \em placu ustąpił... Jak me
huknęła bez łeb, tom dziesięć świeczek oba-
165
czył... Tak to, tak! Są we zborze jedne tańsze, jedne dro\sze  \alił się
gorzko. Lecz nikt go nie słuchał, bo doje\d\ali do Wrocimirowej.
Dziedziniec był pusty i cichy. Drzwi dworu czerniały wywarte. Weszli do sieni.
Pusta była równie\. Słaby jęk doleciał z izby sąsiedniej. Związany mocno
postronkami, z ustami zatkanymi szmatą, le\ał tam pan Wiszowaty, na wpół
zduszony, Å‚ypiÄ…c Å‚agodnymi, niebieskimi oczami z bolesnym zdziwieniem. Gdy jedni
rozwiązywali go ostro\nie, drudzy w przyległym alkierzu cucili równie skrępowaną
jego mał\onkę. Dzieci szlochały, zawarte w ciemnej bokówce, przera\one. Szafarka
ledwo zipała, zduszona pierzyną. Słu\by nie było ni znaku  rozbiegła się w
trwodze po domach. Dwór nie był zrujnowany ni te\ ograbiony.
 Boga dzięki nikt nie zabit  odetchnął z ulgą pan Taszycki senior.  Trza
Socynowi co rychlej dać znać, bo stary tam ledwo z \ałości \yw...
 Kto tu był? Po co? Czego chciał?  pytali natarczywie inni.
Pan Wiszowaty chciał  na znak, \e nie wie  wzruszyć ramionami, lecz jęknął
tylko, bo były srodze od postronków obolałe.
Panią Wiszowatą odeszły ju\ nieco mgłości, więc tuląc spłakane dzieci jęła
Strona 98
Kossak Zofia - Złota wolność
opowiadać wszystko, z włoską wehemencją, o zajściu. Nie wiedzą zgoła, kto ich
napadł ani po co... Wieczerzali właśnie, gdy z wrzaskiem srogim wpadło z
dziesięciu zbirów wywalając drzwi. Wiązali ich, no\e przykładając do gardła, by
zar\nąć w razie oporu... Związanych poniechawszy poszli...
 Co to za ludzie były?
 Kapice mieli do ziemi, z dziurami jako penitencjariuszo-wie noszÄ…, nogi
bose... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl