[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z Wąskopyskim. Klara opowiadała, \e kiedy przechodziła koło gajówki, ciągle się jej
zdawało, \e słyszy, jak Tykies hebluje, stuka młotkiem - ale z gajówki pozostał tylko
kamienny zrąb. We wnętrzu le\ał pagórkiem nawiany śnieg, tylko w mokrych ścianach tkwiły
spalone gwozdzie, wisiała stalowa, nadwątlona ju\ rdzą kątownica. Na wieczór zaszli do
skały pod Trójnogiem. - Posiedzimy tu trochę - mówiła Klara połykając łzy. Sama była w
rozpaczy, wyczerpana do reszty, zaczęła nie-104
nawidzić świata i ludzi, zdawało się jej, \e nikt nie chciał czy nie umiał zaradzić temu, co się
działo dookoła. Cały dzień do póznej nocy padał gęsty śnieg. Wieczorem, tak jak się umówili,
miał przyjść Szerucki do Trójnoga z wiadomością, czy mogą wrócić na nocleg. Dziewięcioro
dzieci siedziało w szczelinie skały, a koło nich Klara. Czekali. Przeszła noc, pierwsza noc bez
łuny i strzałów. Nad ranem Klara zasnęła drętwo. Drzemały dzieci, nakryte kołdrą
Bańczyckiego, tylko Dudi nie zmru\ył oka. Ka\dy szmer w lesie podrywał go na nogi, słuchał
i patrzył swymi czarnymi oczyma. Aron Tykies nie odnalazł ju\ swego Dudi. Jeszcze latem
ktoś mu doniósł, \e syn jego nocuje u Arbuzowskiej. Zaraz wybrał się tam, ale musiał wrócić.
Droga była obstawiona, bo tego samego dnia du\o dzieci uciekło z getta w Szabasowej. Tak
się jakoś szczęśliwie zło\yło, \e przechodziła straszna burza z piorunami. Wartownicy spod
parkanu przy Podcmentamej skryli się przed piorunami w opuszczonej chacie grabarza.
Wykorzystali ten moment młodzi i uciekli. Troje padło. Jak zginął Tykies, nikt nie wie.
Przepadł bez śladu. Weiss, ten, który uciekł z kamieniołomów sasowskich, opowiadał, \e
widział kogoś zabitego w rowie przy szosie do Hucisk. Szerucki widział tego trupa, obstaje
przy tym, \e to nie Tykies, \e to na pewno Brodzki. Poznał go po bliznie. Początkowo ocalała
Klara i troje dzieci. Troje tych, które były najmocniejsze i szybciej uciekły po głębokim
śniegu w debrę za Podlaski. Byli to: Kalma, Dudi i Janicka. Kilka dni pózniej Wąskopyski
spotkał Kalmę w lesie. Była ju\ sama na świecie. Zawszona i wyczerpana do ostatka. Wynika
z jej opowiadania, \e Klara miała najstraszniejszą śmierć. Znalezli ciało Klary. Kalma
zaprowadziła na miejsce. Wąskopyski z Szeruckim pogrzebali ją w polu, na miedzy. 105
Chuny Szaji nie było z nimi, poło\ył się obło\nie na tyfus. Cię\ko chorował. Wąskopyski ju\
nie wierzył, \e Chuny wyzdrowieje. A choroba zaczęła się tak: po długim nocnym marszu
wlezli do chałupy za Podlaskami. Był ranek. Chuny stanął pod piecem i tak, milcząc, przestał
godzinę. Trzęsła nim gorączka, musiał się trzymać pieca. Nie tknął jedzenia. Opowiadał
potem, \e czepiała się go duma i uparta myśl, liczył dni. Myślał, \e będzie pierwszy dzień,
potem drugi, a na trzeci on umrze. Upadnie gdzieś w polu, przyjdzie Wąskopyski, Szerucki,
Chaim, zmierzą karabinem, jak długi trzeba będzie zrobić grób... Stał godzinę pod piecem,
oddech przyspieszył się jak po biegu, osłabły nogi. Wypił du\o wody. - Co ci jest, Chuny? -
spytał Szerucki.
- Ja się poło\ę tu na ziemi, nie gniewajcie się. Ale siły nie mam iść dalej. - No, có\ -
powiedział Szerucki - to ty pewnie chory.
- Właśnie, coś się ze mną stało, nie wiem, co to jest.
- Zawołam Chaima, on cię pomaca.
I poszli. Ale Chaima nie znalezli w umówionym miejscu, było tylko du\o śladów na śniegu,
nic więcej. Jeden ślad butów z gwozdziami w podeszwie prowadził do rzeki, na drugi brzeg i
na pogorzelisko Hucisk. Przeszukali tam wszystkie piwniczki i lochy na kartofle, ale z
Chaima ani śladu. To był ich najstraszniejszy dzień. A tymczasem Chuny całkiem osłabł.
Jeszcze się rozzuł, w bucie było pełno wody, onucki czarne. Splótł ręce na brzuchu,
przymknął oczy, bo go kłuło, a po godzinie otworzył znowu oczy i zawołał: - Dajcie mi
wstać! W izbie nie było nikogo. Gospodyni z dziećmi wyszła na noc do lasu. Ju\ ludzie
obawiali się pozostawać na noc u siebie w domu, woleli być w lesie, nauczeni pogromami
Hucisk i Podlasków. Chuny le\ał sam w ciemności. Opowiadał, \e całą noc czuł przy sobie
zapach koni, przypomniała mu się stajnia w Szabasowej, jak razem bili 106
z Szeruckim Bulca, jak go potem dzwigali do dom latryny. A potem ktoś podprowadził mu
troje gniadych. Długo przypatrywał się grzbietom i wreszcie wsiadł na swoją klacz arabkę,
zdjął pęto, uzdę i nawinął dookoła klamry, a potem dookoła swojej ręki. I myślał, \e w razie
czego rąbać mo\na uzdą po bokach końskich i uciec raz wreszcie daleko, i wydostać się za
pogorzelisko, byle łąka była sucha. Wąskopyski przyszedł w nocy. Napoił go i okrył dwoma
brudnymi prześcieradłami, bo nic lepszego nie było w tej biednej chałupie. Mała wioska
zagubiona między równinami i górami. Wiosną na zielonkawych drzewach odpoczywają
ptaki. śerujący na kuropatwy i zające orzeł buja nad okolicą. Lasy, stawy, malutkie krzaki.
Widać twarze wszystkich dzieci siedzących przy ognisku - lecz nikt nie odnajdzie drogiego,
zaginionego dziecka. - Idz ty z tym człowiekiem - powiedział Wąskopyski, szturchnąwszy
starego Rafała w pierś. - Sypcie na przełaj na Gontową. Zatrzymajcie się u Skwarczyńskiego
na Helence. - Daj jeszcze ze dwa cygara na drogę - poprosił Znajda.
Wtedy podszedł do niego ten obcy i wetknął mu w garść pudełko papierosów. Potem zaczęła
się strzelanina. Rafał począł się kręcić i czołgać na brzuchu, potem zabrali tego obcego,
podprowadzili do krzaków i wypalił strzał. Rafał podszedł, zapalił zapałkę i zobaczył, \e ma
plamę na czole. Obcy poderwał się jeszcze i począł uciekać. Padał i biegł. Latarka
pobłyskiwała przed nim, jakby tam ktoś czekał, a\ ten podbiegnie i nadzieje się na świński
majcher. Podbiegli w stronę lasu. Jakaś kobieta zakryła twarz rękami, potykała się na
bruzdach. Ktoś jeszcze raz strzelił 107
z krzaków. Biegli po bagnistym, rozmokłym zaoraniu. Pod powiekami goniły iskry, dusiło się
serce. Zwolnili w krzakach. Zaplątując się i gubiąc, kobieta upadła. - Ty biegnij - wyszeptała
do syna.
Nieprzytomna, ze zwidzeniami Kurdiuka, legła w zimnej czeluści krzaków. Gdzieś dalej na
przedzie ktoś krzyknął: - Stój, stój, stój!! - I buchnął strzał - w lesie od-klaskało. śycie trwało
nieprzerwanie; wyrwawszy się z luki niepamięci - kobieta podparła się i wstała. Całą noc na
plecach pękaty tobół. Pod nogami chrzęściła stara i bujna trawa. Zaczął padać śnieg. Pole
było gliniaste, przy lesie wisiała cienka mgła, w bruzdach i pod miedzami układał się śnieg.
Wiatr uderzał w czoło, zimny i kłujący. Kiedy sczezła noc, za rozległymi polami na północy
wylazło pokurzysko Boldurki - nasyp grobowy wsi. Chuny Szaja chciał przeskoczyć szosę,
ale grupa chłopów w ko\uchach ukazała się pod latarnią od strony toru. Przysiadł za
krzakiem. Grupa zniknęła w ciemności. Przełazi płot pastwiska, wyciągnął krok za kręgiem
światła latami szlabanu. Rosił drobny deszcz ze śniegiem, nogi grzęzły w chlupkiej glinie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
z Wąskopyskim. Klara opowiadała, \e kiedy przechodziła koło gajówki, ciągle się jej
zdawało, \e słyszy, jak Tykies hebluje, stuka młotkiem - ale z gajówki pozostał tylko
kamienny zrąb. We wnętrzu le\ał pagórkiem nawiany śnieg, tylko w mokrych ścianach tkwiły
spalone gwozdzie, wisiała stalowa, nadwątlona ju\ rdzą kątownica. Na wieczór zaszli do
skały pod Trójnogiem. - Posiedzimy tu trochę - mówiła Klara połykając łzy. Sama była w
rozpaczy, wyczerpana do reszty, zaczęła nie-104
nawidzić świata i ludzi, zdawało się jej, \e nikt nie chciał czy nie umiał zaradzić temu, co się
działo dookoła. Cały dzień do póznej nocy padał gęsty śnieg. Wieczorem, tak jak się umówili,
miał przyjść Szerucki do Trójnoga z wiadomością, czy mogą wrócić na nocleg. Dziewięcioro
dzieci siedziało w szczelinie skały, a koło nich Klara. Czekali. Przeszła noc, pierwsza noc bez
łuny i strzałów. Nad ranem Klara zasnęła drętwo. Drzemały dzieci, nakryte kołdrą
Bańczyckiego, tylko Dudi nie zmru\ył oka. Ka\dy szmer w lesie podrywał go na nogi, słuchał
i patrzył swymi czarnymi oczyma. Aron Tykies nie odnalazł ju\ swego Dudi. Jeszcze latem
ktoś mu doniósł, \e syn jego nocuje u Arbuzowskiej. Zaraz wybrał się tam, ale musiał wrócić.
Droga była obstawiona, bo tego samego dnia du\o dzieci uciekło z getta w Szabasowej. Tak
się jakoś szczęśliwie zło\yło, \e przechodziła straszna burza z piorunami. Wartownicy spod
parkanu przy Podcmentamej skryli się przed piorunami w opuszczonej chacie grabarza.
Wykorzystali ten moment młodzi i uciekli. Troje padło. Jak zginął Tykies, nikt nie wie.
Przepadł bez śladu. Weiss, ten, który uciekł z kamieniołomów sasowskich, opowiadał, \e
widział kogoś zabitego w rowie przy szosie do Hucisk. Szerucki widział tego trupa, obstaje
przy tym, \e to nie Tykies, \e to na pewno Brodzki. Poznał go po bliznie. Początkowo ocalała
Klara i troje dzieci. Troje tych, które były najmocniejsze i szybciej uciekły po głębokim
śniegu w debrę za Podlaski. Byli to: Kalma, Dudi i Janicka. Kilka dni pózniej Wąskopyski
spotkał Kalmę w lesie. Była ju\ sama na świecie. Zawszona i wyczerpana do ostatka. Wynika
z jej opowiadania, \e Klara miała najstraszniejszą śmierć. Znalezli ciało Klary. Kalma
zaprowadziła na miejsce. Wąskopyski z Szeruckim pogrzebali ją w polu, na miedzy. 105
Chuny Szaji nie było z nimi, poło\ył się obło\nie na tyfus. Cię\ko chorował. Wąskopyski ju\
nie wierzył, \e Chuny wyzdrowieje. A choroba zaczęła się tak: po długim nocnym marszu
wlezli do chałupy za Podlaskami. Był ranek. Chuny stanął pod piecem i tak, milcząc, przestał
godzinę. Trzęsła nim gorączka, musiał się trzymać pieca. Nie tknął jedzenia. Opowiadał
potem, \e czepiała się go duma i uparta myśl, liczył dni. Myślał, \e będzie pierwszy dzień,
potem drugi, a na trzeci on umrze. Upadnie gdzieś w polu, przyjdzie Wąskopyski, Szerucki,
Chaim, zmierzą karabinem, jak długi trzeba będzie zrobić grób... Stał godzinę pod piecem,
oddech przyspieszył się jak po biegu, osłabły nogi. Wypił du\o wody. - Co ci jest, Chuny? -
spytał Szerucki.
- Ja się poło\ę tu na ziemi, nie gniewajcie się. Ale siły nie mam iść dalej. - No, có\ -
powiedział Szerucki - to ty pewnie chory.
- Właśnie, coś się ze mną stało, nie wiem, co to jest.
- Zawołam Chaima, on cię pomaca.
I poszli. Ale Chaima nie znalezli w umówionym miejscu, było tylko du\o śladów na śniegu,
nic więcej. Jeden ślad butów z gwozdziami w podeszwie prowadził do rzeki, na drugi brzeg i
na pogorzelisko Hucisk. Przeszukali tam wszystkie piwniczki i lochy na kartofle, ale z
Chaima ani śladu. To był ich najstraszniejszy dzień. A tymczasem Chuny całkiem osłabł.
Jeszcze się rozzuł, w bucie było pełno wody, onucki czarne. Splótł ręce na brzuchu,
przymknął oczy, bo go kłuło, a po godzinie otworzył znowu oczy i zawołał: - Dajcie mi
wstać! W izbie nie było nikogo. Gospodyni z dziećmi wyszła na noc do lasu. Ju\ ludzie
obawiali się pozostawać na noc u siebie w domu, woleli być w lesie, nauczeni pogromami
Hucisk i Podlasków. Chuny le\ał sam w ciemności. Opowiadał, \e całą noc czuł przy sobie
zapach koni, przypomniała mu się stajnia w Szabasowej, jak razem bili 106
z Szeruckim Bulca, jak go potem dzwigali do dom latryny. A potem ktoś podprowadził mu
troje gniadych. Długo przypatrywał się grzbietom i wreszcie wsiadł na swoją klacz arabkę,
zdjął pęto, uzdę i nawinął dookoła klamry, a potem dookoła swojej ręki. I myślał, \e w razie
czego rąbać mo\na uzdą po bokach końskich i uciec raz wreszcie daleko, i wydostać się za
pogorzelisko, byle łąka była sucha. Wąskopyski przyszedł w nocy. Napoił go i okrył dwoma
brudnymi prześcieradłami, bo nic lepszego nie było w tej biednej chałupie. Mała wioska
zagubiona między równinami i górami. Wiosną na zielonkawych drzewach odpoczywają
ptaki. śerujący na kuropatwy i zające orzeł buja nad okolicą. Lasy, stawy, malutkie krzaki.
Widać twarze wszystkich dzieci siedzących przy ognisku - lecz nikt nie odnajdzie drogiego,
zaginionego dziecka. - Idz ty z tym człowiekiem - powiedział Wąskopyski, szturchnąwszy
starego Rafała w pierś. - Sypcie na przełaj na Gontową. Zatrzymajcie się u Skwarczyńskiego
na Helence. - Daj jeszcze ze dwa cygara na drogę - poprosił Znajda.
Wtedy podszedł do niego ten obcy i wetknął mu w garść pudełko papierosów. Potem zaczęła
się strzelanina. Rafał począł się kręcić i czołgać na brzuchu, potem zabrali tego obcego,
podprowadzili do krzaków i wypalił strzał. Rafał podszedł, zapalił zapałkę i zobaczył, \e ma
plamę na czole. Obcy poderwał się jeszcze i począł uciekać. Padał i biegł. Latarka
pobłyskiwała przed nim, jakby tam ktoś czekał, a\ ten podbiegnie i nadzieje się na świński
majcher. Podbiegli w stronę lasu. Jakaś kobieta zakryła twarz rękami, potykała się na
bruzdach. Ktoś jeszcze raz strzelił 107
z krzaków. Biegli po bagnistym, rozmokłym zaoraniu. Pod powiekami goniły iskry, dusiło się
serce. Zwolnili w krzakach. Zaplątując się i gubiąc, kobieta upadła. - Ty biegnij - wyszeptała
do syna.
Nieprzytomna, ze zwidzeniami Kurdiuka, legła w zimnej czeluści krzaków. Gdzieś dalej na
przedzie ktoś krzyknął: - Stój, stój, stój!! - I buchnął strzał - w lesie od-klaskało. śycie trwało
nieprzerwanie; wyrwawszy się z luki niepamięci - kobieta podparła się i wstała. Całą noc na
plecach pękaty tobół. Pod nogami chrzęściła stara i bujna trawa. Zaczął padać śnieg. Pole
było gliniaste, przy lesie wisiała cienka mgła, w bruzdach i pod miedzami układał się śnieg.
Wiatr uderzał w czoło, zimny i kłujący. Kiedy sczezła noc, za rozległymi polami na północy
wylazło pokurzysko Boldurki - nasyp grobowy wsi. Chuny Szaja chciał przeskoczyć szosę,
ale grupa chłopów w ko\uchach ukazała się pod latarnią od strony toru. Przysiadł za
krzakiem. Grupa zniknęła w ciemności. Przełazi płot pastwiska, wyciągnął krok za kręgiem
światła latami szlabanu. Rosił drobny deszcz ze śniegiem, nogi grzęzły w chlupkiej glinie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]