[ Pobierz całość w formacie PDF ]

natrafił na ruiny jednej z warowni i przywiózł tu resztki takiej właśnie broni.
- I co z tego?
- To. że przedmioty, których człowiek używa z uczuciem, wykonuje własnoręcznie i
nosi przy' sobie, nasączają się pewnym rodzajem& Określiłabym to jako życie. Z latami
może to zaniknąć, lecz jeśli pozostałości tych uczuć, tego  życia , zostają nagle wyzwolone&
może to w efekcie przerodzić się w coś, co bez ostrzeżenia staje się otwarte.
- Rozumiem - mruknął przesuwając dłonią po gładkim blacie stołu. - Gdy leżałem
ranny, byłem tak otwarty. ze być może weszły we mnie wspomnienia innych ludzi?
- Właśnie! - przytaknęła. - Może widujesz w snach tych, którzy zamieszkiwali Dales
przed nadejściem naszych szczepów?
- A co to ma wspólnego ze mną? Jakie korzyści może mi to przynieść'?
- Nie wiem. ale używaj lego. Jeśli dar nie zostaje użyty, ofiarodawca i cały świat na
tym ubożeją.
Zwiat? - zdziwił się Collard. - Wystarczy?, że mogę nimi handlować i zarobić na
siebie. Nikt nie musi się o mnie martwić i nie powinien martwić mnie. Wcześnie, ale mimo
wszystko nauczyłem się, że każdy musi wędrować ciemną drogą i nigdy nie skręcać ku
otwartym, zapraszającym drzwiom.
Sharvana milczała. Nagle złapała Collarda za rękę i obróciła dłoń wewnętrzną stroną
ku światłu. Wyrwałby ją gdyby mógł, ale w tym momencie jej siła była zbyt wielka. Pochyliła
się, studiując wyryte na dłoni linie i bruzdy.
- %7ładnego przepowiadania przyszłości! - krzyknął.
- Czy coś mówię? Jeśli tak bardzo tego chcesz, to nic ci nie powiem! - Puściła jego
dłoń.
Niepewnie cofnął rękę, pocierając palcami nadgarstek. jakby za wszelką cenę starał się
usunąć nieistniejące ślady jej uścisku.
- Muszę iść - chwycił nową maskę, aby wypróbować ją dopiero w swojej chacie, gdzie
z pewnością nikt nie ujrzy jego twarzy podczas zamiany.
- Idz z błogosławieństwem domu - użyła tradycyjnego pożegnania, a słowa te
przyniosły mu ulgę.
* * *
Mijały tygodnie. Wszyscy omijali domostwo Collarda. a i on sam nie zapraszał do
siebie nikogo - nawet ojca. Nie pojawił się też następny kupiec. Zamiast niego przybyły
wieści z wielkiego świata. Ze świata, o którym opowieści dla mieszkańców Ghyll brzmiały
jak ballady harfiarzy.
Druga żona Lorda, wychodząc za niego za mąż miała już córeczkę. Do ostatnich dni
zresztą wiedziano o niej bardzo niewiele. Dopiero teraz gruchnęła wieść, jak Ghyll długie i
szerokie& Do warowni przyjechała bowiem służba i na gwałt zaczęła ją przywracać do stanu
nadającego się do użytku, przygotowując w środkowej wieży kwatery. Lord Vescys bowiem
wysłał tu swą córkę. Lady Jacindę. aby uleczyła się od chorób miejskich.
- Choroby! Collard przystanął w ciemnościach, słysząc donośny głos swej szwa gierki.
- Kłamstwo stare jak świat. Gdy Dama Matylda przyszła obejrzeć zioła, mówiła
wystarczająco swobodnie. Ta młoda dama nigdy nie czuła się lepiej. Przypomina małe
pokręcone stworzenie, wyglądające na dziecko, a nie na dziewczynę w wieku odpowiednim
do małżeństwa. Zresztą nasz pan i tak nie znajdzie dla niej nikogo. Chyba, że osłodzi
propozycję takim posagiem, jaki mogą wnieść córki Najwyższych. Dama Matylda
powiedziała mi, że Lady Gwennan nie chce jej mieć przy sobie. Jest bardzo delikatna i
twierdzi, że nie urodzi normalnego syna naszemu panu, jeśli ciągle widzi tak pokraczną
istotę!
Słysząc te słowa Collard odstawił wiadro i bezszelestnie zbliżył się do okna. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu poczuł ciekawość. Z przyjemnością posłuchałby dalszych
wynurzeń Nicali. na które zresztą nie kazała długo czekać, tyle tylko, że nie zawierały już nic
nowego. Przerwał je dość szybko Broson. domagając się piwa.
Gdy znalazł się u siebie, Collard zamyślił się patrząc w ognisko. Zdjął maskę i wolno
pocierał twarz dłońmi, rozważając, słowo po słowie, opowieść Nicali.
Lady Jacinda ma więc być tutaj ukryta, w dzikim i odległym miejscu, gdzie jej matka
nie będzie zmuszona na nią patrzeć& Collard znał oczywiście ten stan' przesąd, zgodnie z
którym ciężarna kobieta nie może widywać nikogo, ani niczego. co jest ułomne, aby nie
rzucić uroku na dziecko. A Lord Vescys zrobi rzecz jasna wszystko, co może, by zapewnić
sobie zdrowego syna. Uczucia Lady Jacindy nie liczą się w ogóle& Ciekawe, czy ta rozłąka
sprawi jej ból. czy też, jak on, będzie wdzięczna za możliwość znalezienia ustronia. gdzie nie
będzie rzucała się w oczy tym, którzy są normalnie zbudowani. Może chciała być wolna i
ucieszy ją przyjazd tu?
Pierwszy raz od wypadku został wyrwany z marzeń i zgorzknienia. Zainteresował się
kimś, kto oprócz niego żyje na tym świecie.
Collard wstał, ujął lampę i zbliżył się do niszy w ścianie, oświetlając stojące w niej
figurki. Zebrała się spora gromada - bestii i ludzi& Kiedy krytycznym okiem spoglądał na
nie, coś drgnęło w jego pamięci.
Wybrał kilka i przyglądając się im w zadumie, obracał je po kolei w palcach. W końcu
zdecydował się na tę, która wydawała mu się najbardziej odpowiednia. Ustawił je na stole i
rozłożył narzędzia. Figurka wyobraża małe stworzenie, przypominające konia podczas skoku,
jak gdyby cieszącego się dopiero co uzyskaną wolnością. Spomiędzy delikatnych uszu
stworka wyrastał smukły i połyskujący róg.
Collard obejrzał swe dzieło ponownie, po czym zabrał się do roboty. Gdy skończył,
tańczący jednorożec był już pieczęcią z ozdobną literą J, ujętą w winne grona,
wygrawerowaną w podstawie. Collard wstał od stołu. Przemożna potrzeba, która pchała go do
pracy, zniknęła. W głowie zaczęło kołatać pytanie o cel tworzenia. Wkrótce zgasił lampę i
pogrążył się w sennych marzeniach.
* * *
Collard nic był świadkiem przyjazdu Lorda Vescysa i jego córki, choć wszyscy
mieszkańcy Ghyll stawili się przed warownią jak jeden mąż. Pózniej dowiedział się, że Lady
Jacinda dosiadała kucyka i była tak spowita w materiały, że widać było tylko drobną i bladą
twarzyczkę.
- Nie pożyje długo - usłyszał oświadczenie Nicali. - Słyszałam, że Dama Matylda
posłała po Sharvane, bo panienka przyjechała tylko ze swoją starą piastunką, a ta też jest
chora. Nie będzie zabawy w warowni&
W jej głosie był autentyczny żal, ale nie z powodu stanu zdrowia nowo przybyłej, ale
dlatego, że przepadła szansa na urozmaicenie codziennej szarzyzny.
Collard przesunął palcami po swej masce, która, chociaż dbał o nią, niszczała i była
coraz cieńsza. Coś kazało mu do wiedzieć się prawdy, której przecież znać nie musiał.
Pragnął bowiem usłyszeć coś o dziewczynie. Chciał poznać przyczyny jej kalectwa,
dowiedzieć się, czy ona również cierpi z powodu swojej ułomności.
Ledwie zapadł zmrok, ruszył do domu czarownicy. W ostatniej chwali zabrał ze sobą
pieczęć.
W oknach paliło się światło. Collard zastukał na swój sposób. Ku swemu zaskoczeniu
zobaczył Sharvane przy ogniu, siedzącą w podróżnej pelerynie z odrzuconym kapturem. W
całej postaci widać było dziwne zmęczenie, jakiego nigdy dotąd u niej nie widział.
Zbliżył się i ujął jej dłonie.
- Co się stało?
- To biedactwo, Collard, to okrutne&
- Lady Jacinda? - - upewnił się.
- Okrucieństwo! Wbrew wszystkiemu ona jest taka dzielna. Przez cały czas mówiła do
mnie tak miło i uprzejmie, nawet wtedy, gdy musiałam sprawić jej ból. Piastunka jest stara i
schorowana i mimo miłości do swej pani. niewiele może zrobić, aby jej ulżyć. Ta podróż
musiała być dla niej zabójcza. Nie poskarżyła się nawet słowem& Piastunka mówiła mi. gdy
dałam jej uśmierzający wywar i położyłyśmy ją, że ona nigdy się nie żali. Okrucieństwem jest
przywozić ją tu&
Collard przysiadł na piętach zasłuchany w słowa czarownicy. Był pewien, że Lady [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl