[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym samym momencie ugrzęzła stopą w małej
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
czarnej kałuży przed furtką. Ale widocznie nie
zauważyła tego, gdyż nie zatrzymując się, poszła
dalej.
Serce jej łomotało radośnie. Zwycięstwo...
zwycięstwo... czeka ich zwycięstwo.
Yarrow było małą stacyjką wiejską; sama osada
znajdowała się w sporej odległości od kolei.
Przed budynkiem stacyjnym czekał samochód.
Za kierownicą Tuppence zobaczyła przystojnego
młodego mężczyznę. Na jej widok szofer dotknął
ręką daszka czapki, ale zrobił to ruchem bardzo
niewprawnym.
Tuppence nacisnęła nogą tylną oponę i spytała:
- Czy nie za mało powietrza?
- Jedziemy bardzo niedaleko, proszę pani.
Skinęła głową i wsiadła do samochodu.
Szofer poprowadził samochód nie w kierunku
wioski, tylko ku wydmom. Wspięli się krętą
drogą na szczyt wzgórza, potem zaś zjechali na
boczną dróżkę, która schodziła stromo na dno
głębokiego jaru. Z cienia okalającego małą kępę
drzew wyłoniła się jakaś postać i ruszyła im
naprzeciw.
Samochód stanął. Tuppence wysiadła i
przywitała się z Marsdonem.
- Kapitanowi Beresfordowi nic nie zagraża -
rzucił Tony prędko. - Odnalezliśmy go wczoraj.
Jest uwięziony, w rękach wroga i... z przyczyn
ogromnej wagi pozostawimy go tak jeszcze
przez najbliższe dwanaście godzin. Bo widzi
pani, jakaś łódz ma przybić do pewnego punktu
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
wybrzeża, a nam strasznie zależy na tym, żeby
ją przychwycić. Dlatego kapitan Beresford
pozostał tam, gdzie go uwięzili. W ten sposób oni
nie domyślą się niczego aż do ostatniej chwili.
Spojrzał na nią niespokojnie.
- Pani mnie zrozumiała, prawda?
- Och, naturalnie! - Tuppence wpatrywała się w
splątane dziwacznie zwoje białej tkaniny, na
wpół ukryte między drzewami.
- Kapitanowi Beresfordowi nic nie zagraża -
powtórzył Tony z powagą.
- Oczywiście, że mu nic nie zagraża! - zawołała
Tuppence niecierpliwie. - Niepotrzebnie mnie
pan traktuje jak dwuletnie dziecko. Oboje z
Tomaszem przygotowani jesteśmy na pewne
ryzyko. Co to jest, tamto między drzewami?
- Otóż... - młody człowiek zawahał się. - Właśnie
o tym chcę mówić. Polecono mi przedłożyć pani
pewną propozycję. Ale... szczerze mówiąc, robię
to bardzo niechętnie. Bo widzi pani...
Tuppence spojrzala na niego zimno.
- Dlaczego robi pan to niechętnie?
- Bo... niech to diabli, przecież pani jest matką
Debory. A co Debora powie, jeżeli... jeżeli...
- Jeżeli zostanę na przykład skrócona o głowę? -
spytała Tuppence. - Na pana miejscu ani słowem
bym jej o tym nie wspomniała. Człowiek, który
powiedział, że wszelkie wyjaśnienia są błędem,
miał świętą rację. - Uśmiechnęła się do niego
serdecznie. - Wiem dobrze, co pan czuje, drogi
chłopcze. Bardzo to pięknie ze strony pana i
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Debory, i w ogóle ze strony wszystkich młodych,
że gotowi jesteście sami narażać się na
niebezpieczeństwa, a ludzi starych chcecie przed
nimi chronić. Ale powiem panu, że to wielka
głupota. Bo jeżeli ktoś już koniecznie musi
zginąć, niech to będą lepiej ludzie starsi, którzy
mają za sobą najlepsze lata życia. A w każdym
razie niech mnie pan przestanie traktować jako
świętość najwyższą, czyli matkę Debory, i niech
mi pan prędko powie, na czym polega ta
nieprzyjemna i niebezpieczna robota, którą
chcecie mi powierzyć.
- Wie pani, że pani jest wspaniała! - zawołał
Marsdon entuzjastycznie. - Po prostu
wspaniała!
- Może pan dać spokój tym komplementom.
Sama się sobą zachwycam, więc nie musi mi pan
akompaniować. O co chodzi?
Tony wskazał ręką zwoje tkaniny leżące na
ziemi.
- To są resztki spadochronu - powiedział.
- Ach! - wykrzyknęła Tuppence. Oczy jej
zabłysły.
- Wylądował tu dzisiaj samotny skoczek -
ciągnął Marsdon. - Na szczęście obrona
przeciwlotnicza w tych stronach to łebscy ludzie.
Zauważyli lądujący spadochron i złapali ją.
- Ją?
- Tak, ją. Kobieta w stroju pielęgniarki.
- Jaka szkoda, że nie zakonnica - westchnęła
Tuppence. - Słyszy się tyle zachwycających
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
historii o zakonnicach, które podają pieniądze
za bilet w autobusie owłosionymi, muskularnymi
rękami!
- Nie, ta kobieta nie była ani zakonnicą, ani
mężczyzną w przebraniu. Była natomiast
kobietą średniego wzrostu, niemłodą, szczupłą, o
ciemnych włosach.
- Czyli kobietą dość podobną do mnie?
- Otóż to - powiedział Tony.
- Więc? - spytała Tuppence.
Marsdon powiedział z namysłem:
- Reszta zależy od pani. Tuppence uśmiechnęła
się.
- Zwietnie. Dokąd mam pójść i co mam zrobić?
- Pani naprawdę jest wspaniała. Taką odwagę
rzadko się spotyka.
- Dokąd mam pójść i co mam zrobić? -
powtórzyła Tuppence niecierpliwie.
- Wskazówki są niestety bardzo skąpe.
Znaleziono w kieszeni kobiety kartkę napisaną
po niemiecku: "Pieszo do Leatherbarrow,
skręcić na wschód od kamiennego krzyża. Ulica
St. Asalph nr 14, dr Binion". [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
tym samym momencie ugrzęzła stopą w małej
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
czarnej kałuży przed furtką. Ale widocznie nie
zauważyła tego, gdyż nie zatrzymując się, poszła
dalej.
Serce jej łomotało radośnie. Zwycięstwo...
zwycięstwo... czeka ich zwycięstwo.
Yarrow było małą stacyjką wiejską; sama osada
znajdowała się w sporej odległości od kolei.
Przed budynkiem stacyjnym czekał samochód.
Za kierownicą Tuppence zobaczyła przystojnego
młodego mężczyznę. Na jej widok szofer dotknął
ręką daszka czapki, ale zrobił to ruchem bardzo
niewprawnym.
Tuppence nacisnęła nogą tylną oponę i spytała:
- Czy nie za mało powietrza?
- Jedziemy bardzo niedaleko, proszę pani.
Skinęła głową i wsiadła do samochodu.
Szofer poprowadził samochód nie w kierunku
wioski, tylko ku wydmom. Wspięli się krętą
drogą na szczyt wzgórza, potem zaś zjechali na
boczną dróżkę, która schodziła stromo na dno
głębokiego jaru. Z cienia okalającego małą kępę
drzew wyłoniła się jakaś postać i ruszyła im
naprzeciw.
Samochód stanął. Tuppence wysiadła i
przywitała się z Marsdonem.
- Kapitanowi Beresfordowi nic nie zagraża -
rzucił Tony prędko. - Odnalezliśmy go wczoraj.
Jest uwięziony, w rękach wroga i... z przyczyn
ogromnej wagi pozostawimy go tak jeszcze
przez najbliższe dwanaście godzin. Bo widzi
pani, jakaś łódz ma przybić do pewnego punktu
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
wybrzeża, a nam strasznie zależy na tym, żeby
ją przychwycić. Dlatego kapitan Beresford
pozostał tam, gdzie go uwięzili. W ten sposób oni
nie domyślą się niczego aż do ostatniej chwili.
Spojrzał na nią niespokojnie.
- Pani mnie zrozumiała, prawda?
- Och, naturalnie! - Tuppence wpatrywała się w
splątane dziwacznie zwoje białej tkaniny, na
wpół ukryte między drzewami.
- Kapitanowi Beresfordowi nic nie zagraża -
powtórzył Tony z powagą.
- Oczywiście, że mu nic nie zagraża! - zawołała
Tuppence niecierpliwie. - Niepotrzebnie mnie
pan traktuje jak dwuletnie dziecko. Oboje z
Tomaszem przygotowani jesteśmy na pewne
ryzyko. Co to jest, tamto między drzewami?
- Otóż... - młody człowiek zawahał się. - Właśnie
o tym chcę mówić. Polecono mi przedłożyć pani
pewną propozycję. Ale... szczerze mówiąc, robię
to bardzo niechętnie. Bo widzi pani...
Tuppence spojrzala na niego zimno.
- Dlaczego robi pan to niechętnie?
- Bo... niech to diabli, przecież pani jest matką
Debory. A co Debora powie, jeżeli... jeżeli...
- Jeżeli zostanę na przykład skrócona o głowę? -
spytała Tuppence. - Na pana miejscu ani słowem
bym jej o tym nie wspomniała. Człowiek, który
powiedział, że wszelkie wyjaśnienia są błędem,
miał świętą rację. - Uśmiechnęła się do niego
serdecznie. - Wiem dobrze, co pan czuje, drogi
chłopcze. Bardzo to pięknie ze strony pana i
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Debory, i w ogóle ze strony wszystkich młodych,
że gotowi jesteście sami narażać się na
niebezpieczeństwa, a ludzi starych chcecie przed
nimi chronić. Ale powiem panu, że to wielka
głupota. Bo jeżeli ktoś już koniecznie musi
zginąć, niech to będą lepiej ludzie starsi, którzy
mają za sobą najlepsze lata życia. A w każdym
razie niech mnie pan przestanie traktować jako
świętość najwyższą, czyli matkę Debory, i niech
mi pan prędko powie, na czym polega ta
nieprzyjemna i niebezpieczna robota, którą
chcecie mi powierzyć.
- Wie pani, że pani jest wspaniała! - zawołał
Marsdon entuzjastycznie. - Po prostu
wspaniała!
- Może pan dać spokój tym komplementom.
Sama się sobą zachwycam, więc nie musi mi pan
akompaniować. O co chodzi?
Tony wskazał ręką zwoje tkaniny leżące na
ziemi.
- To są resztki spadochronu - powiedział.
- Ach! - wykrzyknęła Tuppence. Oczy jej
zabłysły.
- Wylądował tu dzisiaj samotny skoczek -
ciągnął Marsdon. - Na szczęście obrona
przeciwlotnicza w tych stronach to łebscy ludzie.
Zauważyli lądujący spadochron i złapali ją.
- Ją?
- Tak, ją. Kobieta w stroju pielęgniarki.
- Jaka szkoda, że nie zakonnica - westchnęła
Tuppence. - Słyszy się tyle zachwycających
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
historii o zakonnicach, które podają pieniądze
za bilet w autobusie owłosionymi, muskularnymi
rękami!
- Nie, ta kobieta nie była ani zakonnicą, ani
mężczyzną w przebraniu. Była natomiast
kobietą średniego wzrostu, niemłodą, szczupłą, o
ciemnych włosach.
- Czyli kobietą dość podobną do mnie?
- Otóż to - powiedział Tony.
- Więc? - spytała Tuppence.
Marsdon powiedział z namysłem:
- Reszta zależy od pani. Tuppence uśmiechnęła
się.
- Zwietnie. Dokąd mam pójść i co mam zrobić?
- Pani naprawdę jest wspaniała. Taką odwagę
rzadko się spotyka.
- Dokąd mam pójść i co mam zrobić? -
powtórzyła Tuppence niecierpliwie.
- Wskazówki są niestety bardzo skąpe.
Znaleziono w kieszeni kobiety kartkę napisaną
po niemiecku: "Pieszo do Leatherbarrow,
skręcić na wschód od kamiennego krzyża. Ulica
St. Asalph nr 14, dr Binion". [ Pobierz całość w formacie PDF ]