[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziewczyny słabł. Znała dobrze swojego kochanka i miała
całkowitą pewność, że nie da za wygraną.
Trzeciego dnia, kiedy Elizabeth wróciła z pracy, zastała
w skrzynce list. Na kopercie był stempel z New Haven. Od
razu rozpoznała charakter pisma, choć nie widziała go od
dawna, dokładnie - od siedmiu lat. Dobrze wiedziała, do ko-
go należą te pajęcze linie i ostre łuki.
Zaniosła list do kuchni i położyła koło pojemników z solą
i pieprzem. Zaparzyła sobie kubek herbaty z cytryną i miodem.
Przez długą chwilę wpatrywała się w kopertę. Mark Laton
- głos z przeszłości. Kusiło ją, żeby wyrzucić list, nie otwie-
rając go nawet. Nie chciała wiedzieć, co Mark ma jej do po-
wiedzenia.
Kiedy sięgnęła, żeby wziąć jeszcze trochę miodu, zawa-
dziła o stół zaokrąglonym brzuchem. Niedługo ciąża będzie
widoczna.
Pomyślała o Sokole - o tym, jak wyglądał za każdym ra-
zem, gdy go odrzucała i kazała mu odejść. Nagle uświado-
miła sobie, że Mark nadal jest częścią jej życia, i to przez
niego próbuje wyrzec się jedynego mężczyzny, którego ko-
cha, i ojca jej dziecka. Otworzyła powoli list i rozłożyła go
na stole.
Najdroższa Elizabeth! - przeczytała. To było podobne do
Marka: po tych wszystkich latach znów używał czułych
słów. Zawsze był pewien, że ma na nią wielki wpływ. Eliza-
beth zmusiła się, aby czytać dalej.
S
R
Z pewnością jesteś zaskoczona, że piszę do Ciebie po tyłu
latach, ale czuję potrzebę uporządkowania przeszłości, o ile
to w ogóle jeszcze możliwe. Moja droga Elizabeth, postąpi-
łem wobec Ciebie nikczemnie. Zrozumiałem to dzięki Twoje-
mu przyjacielowi, Czarnemu Sokołowi.
A więc znowu Sokół. Jak zwykle stanął do walki - nawet
o nią. Elizabeth uśmiechnęła się z czułością.
Byłaś młoda, piękna i niewinna. Pragnąłem Cię tak bar-
dzo, ie niegodziwie Cię wykorzystałem. Zrozumiałem to zbyt
pózno. Wtedy widziałem w naszym związku tylko wielką,
wspaniałą przygodę, która może trwać latami. Wyobrażałem
sobie nawet, ie mógłbym ukryć Cię w małym domku gdzieś
na wybrzeżu i mieć Cię zawsze, kiedy tego zapragnę, zmę-
czony codziennym życiem żonatego mężczyzny iszacownego
profesora.
Kochałem Cię, najdroższa Elizabeth. Nigdy Ci tego nie
powiedziałem. Może jeszcze nadal cię kocham...
Ale nie dlatego piszę ten list. Piszę, żeby powiedzieć Ci,
jak mi przykro, i prosić o przebaczenie. Przepraszam, ie Cię
zdradziłem i porzuciłem. Przez te wszystkie lata dręczyło
mnie poczucie winy. Mam nadzieję, iż w głębi serca znaj-
dziesz dla mnie przebaczenie, bo sam sobie nie potrafię wy-
baczyć.
Twój Mark Laton
Elizabeth złożyła list i wsunęła z powrotem do koperty.
Zdziwiła się, że nie sprawił jej bólu. Nie czuła cierpienia ani
gniewu, tylko nieokreślony smutek i wielką ulgę.
Wstała, żeby wziąć zapałki i metalową tacę. Przysunęła
list do płomienia i patrzyła na popiół.
%7łegnaj, Mark".
Kiedy ostatni strzęp zwęglonego papieru spadł na tacę,
wrzuciła popiół do zlewozmywaka i polała wszystko wodą,
która zabulgotała, zabierając ostatnie ślady przeszłości.
Elizabeth oparła się o szarkę. Ogarnęło ją nagle ogromne
S
R
poczucie swobody, które rosło, aż przerodziło się w wielką,
rozsadzającą piersi radość.
- Sokole - szepnęła.
Imię odbiło się echem w kuchni.
Rozejrzała się dookoła. W ciemności dom wydawał się
pusty, cichy i samotny. Odrzucając miłość Sokoła, nie stwo-
rzyła sobie wcale bezpiecznego schronienia, lecz zbudowała
jeszcze jedno więzienie. Myśląc o przyszłości u boku uko-
chanego, Elizabeth poczuła, że rozluzniają się krępujące ją
pęta. Teraz już będą walczyć razem, wspólnie podejmować
każde ryzyko, przeżywać zwycięstwa i radości. To nie Sokół
musi się zmienić, ale ona. Wreszcie może to zrobić, jest wolna.
Spokojnie weszła na górę. Nie musiała się spieszyć - do-
brze wiedziała, co chce zrobić i dokąd iść.
Sokół był właśnie w stajni, kiedy usłyszał podjeżdżający
samochód. Zostawił klacz z jej nowo narodzonym zrebięciem
i wyszedł na zewnątrz, pozostając niewidoczny w mroku. Jak
zwykle był ostrożny. Teraz, kiedy miał zostać ojcem, wzmógł
jeszcze czujność. Nie chciał narażać się bez potrzeby.
Zobaczył Elizabeth, jak szła w stronę stajni - wysoka, wy-
prostowana, z rozpuszczonymi włosami, w których lśniło
światło księżyca.
Chciał już do niej podbiec, ale przypomniał sobie, jak ka-
tastrofalnie zakończyło się ostatnie spotkanie. Był zdecydo-
wany dać dziewczynie trochę czasu do namysłu. Nie mógł
teraz pozwolić sobie na emocje.
Przy drzwiach zawahała się na moment.
- Sokole! - zawołała miękko. - Jesteś tam?
- Tak, Elizabeth. - Wyszedł z cienia i stał nieruchomo.
- Zobaczyłam światło... i pomyślałam, że może tu jesteś.
- Tak, moja klacz Biała Gwiazda właśnie się ozrebiła.
W świetle latarni widać było klacz i jej młode, stojące nie-
pewnie na patykowatych nogach. Czarny zrebak miał białą
gwiazdkę na czole.
- Wyrośnie na dobrego ogiera, takiego jak jego ojciec.
Podaruję go synowi.
S
R
- Sokole... - Elizabeth podeszła bliżej. - Kiedyś, dawno,
przyszłam do ciebie.
- Latem, kiedy drzewa były zielone. - Tłumił w sobie po-
żądanie, patrząc na ukochaną i pragnąc jej aż do bólu.
- Przyszłam do twojej sypialni, Sokole, i razem poszy-
bowaliśmy w przestworza. - Zbliżyła się jeszcze o krok i de-
likatnie dotknęła ręką brzucha. - Razem uczyniliśmy cud.
- Mojego syna.
Stała przez chwilę w bezruchu, a nocny wiatr muskał jej
włosy. Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Powiedziałeś, że jestem twoja.
- Tak.
Elizabeth położyła sobie jego dłonie na piersiach, które
były teraz dojrzałe i pełne.
- Chcę być z tobą, kochany, od dziś już na zawsze. Jestem
wolna, Sokole, nareszcie wolna od przeszłości i nie boję się
dni, które nadejdą.
- Przy mnie będziesz bezpieczna.
- Nie chcę już być bezpieczna, ale szalona, grzeszna i od-
ważna. Muszę być przy tobie w każdej chwili. - Sięgnęła rę-
ką do bluzki i zaczęła powoli odpinać guziki. - Chcę być
twoja, Sokole. Pragnę być twoją kobietą, twoją kochanką,
twoją żoną.
Upuściła bluzkę na siano i zaczęła zdejmować spódnicę.
Jej ruchy były leniwe i zmysłowe.
Sokół stał oparty o drzwi stajni, przyglądając się jej
z uśmiechem. Przyszła wreszcie. Przyszła i pragnęła go!
Mieli przed sobą wszystek czas wszechświata - teraz i za-
wsze.
Stała przed nim okryta tylko białym jedwabiem, tak cien-
kim, że niemal przezroczystym. Poruszyła lekko ramionami
i wąskie ramiączka opadły, ukazując różowe piersi. Eliza-
beth uśmiechnęła się i zrobiła krok naprzód. Sokół ujął
w dłonie twarz dziewczyny i zanurzył palce w jej włosach.
- Dla mnie, Elizabeth, zawsze będziesz nosiła rozpusz-
czone włosy.
- Dla ciebie - szepnęła.
S
R
Przesunął powoli dłońmi wzdłuż jej ciała.
- Moje dziecko dojrzewa w tobie.
- Nasze dziecko.
- Pierwsze z wielu.
Elizabeth przyciągnęła go bliżej, a Sokół przywarł ustami
do jej piersi. Jęknęła z rozkoszy.
Klacz zarżała cicho, zrebię odpowiedziało jej kwileniem.
Buszująca w górze nad głowami kochanków mysz strąciła
na nich deszcz siana. Sokół ułożył Elizabeth i patrzył na nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
dziewczyny słabł. Znała dobrze swojego kochanka i miała
całkowitą pewność, że nie da za wygraną.
Trzeciego dnia, kiedy Elizabeth wróciła z pracy, zastała
w skrzynce list. Na kopercie był stempel z New Haven. Od
razu rozpoznała charakter pisma, choć nie widziała go od
dawna, dokładnie - od siedmiu lat. Dobrze wiedziała, do ko-
go należą te pajęcze linie i ostre łuki.
Zaniosła list do kuchni i położyła koło pojemników z solą
i pieprzem. Zaparzyła sobie kubek herbaty z cytryną i miodem.
Przez długą chwilę wpatrywała się w kopertę. Mark Laton
- głos z przeszłości. Kusiło ją, żeby wyrzucić list, nie otwie-
rając go nawet. Nie chciała wiedzieć, co Mark ma jej do po-
wiedzenia.
Kiedy sięgnęła, żeby wziąć jeszcze trochę miodu, zawa-
dziła o stół zaokrąglonym brzuchem. Niedługo ciąża będzie
widoczna.
Pomyślała o Sokole - o tym, jak wyglądał za każdym ra-
zem, gdy go odrzucała i kazała mu odejść. Nagle uświado-
miła sobie, że Mark nadal jest częścią jej życia, i to przez
niego próbuje wyrzec się jedynego mężczyzny, którego ko-
cha, i ojca jej dziecka. Otworzyła powoli list i rozłożyła go
na stole.
Najdroższa Elizabeth! - przeczytała. To było podobne do
Marka: po tych wszystkich latach znów używał czułych
słów. Zawsze był pewien, że ma na nią wielki wpływ. Eliza-
beth zmusiła się, aby czytać dalej.
S
R
Z pewnością jesteś zaskoczona, że piszę do Ciebie po tyłu
latach, ale czuję potrzebę uporządkowania przeszłości, o ile
to w ogóle jeszcze możliwe. Moja droga Elizabeth, postąpi-
łem wobec Ciebie nikczemnie. Zrozumiałem to dzięki Twoje-
mu przyjacielowi, Czarnemu Sokołowi.
A więc znowu Sokół. Jak zwykle stanął do walki - nawet
o nią. Elizabeth uśmiechnęła się z czułością.
Byłaś młoda, piękna i niewinna. Pragnąłem Cię tak bar-
dzo, ie niegodziwie Cię wykorzystałem. Zrozumiałem to zbyt
pózno. Wtedy widziałem w naszym związku tylko wielką,
wspaniałą przygodę, która może trwać latami. Wyobrażałem
sobie nawet, ie mógłbym ukryć Cię w małym domku gdzieś
na wybrzeżu i mieć Cię zawsze, kiedy tego zapragnę, zmę-
czony codziennym życiem żonatego mężczyzny iszacownego
profesora.
Kochałem Cię, najdroższa Elizabeth. Nigdy Ci tego nie
powiedziałem. Może jeszcze nadal cię kocham...
Ale nie dlatego piszę ten list. Piszę, żeby powiedzieć Ci,
jak mi przykro, i prosić o przebaczenie. Przepraszam, ie Cię
zdradziłem i porzuciłem. Przez te wszystkie lata dręczyło
mnie poczucie winy. Mam nadzieję, iż w głębi serca znaj-
dziesz dla mnie przebaczenie, bo sam sobie nie potrafię wy-
baczyć.
Twój Mark Laton
Elizabeth złożyła list i wsunęła z powrotem do koperty.
Zdziwiła się, że nie sprawił jej bólu. Nie czuła cierpienia ani
gniewu, tylko nieokreślony smutek i wielką ulgę.
Wstała, żeby wziąć zapałki i metalową tacę. Przysunęła
list do płomienia i patrzyła na popiół.
%7łegnaj, Mark".
Kiedy ostatni strzęp zwęglonego papieru spadł na tacę,
wrzuciła popiół do zlewozmywaka i polała wszystko wodą,
która zabulgotała, zabierając ostatnie ślady przeszłości.
Elizabeth oparła się o szarkę. Ogarnęło ją nagle ogromne
S
R
poczucie swobody, które rosło, aż przerodziło się w wielką,
rozsadzającą piersi radość.
- Sokole - szepnęła.
Imię odbiło się echem w kuchni.
Rozejrzała się dookoła. W ciemności dom wydawał się
pusty, cichy i samotny. Odrzucając miłość Sokoła, nie stwo-
rzyła sobie wcale bezpiecznego schronienia, lecz zbudowała
jeszcze jedno więzienie. Myśląc o przyszłości u boku uko-
chanego, Elizabeth poczuła, że rozluzniają się krępujące ją
pęta. Teraz już będą walczyć razem, wspólnie podejmować
każde ryzyko, przeżywać zwycięstwa i radości. To nie Sokół
musi się zmienić, ale ona. Wreszcie może to zrobić, jest wolna.
Spokojnie weszła na górę. Nie musiała się spieszyć - do-
brze wiedziała, co chce zrobić i dokąd iść.
Sokół był właśnie w stajni, kiedy usłyszał podjeżdżający
samochód. Zostawił klacz z jej nowo narodzonym zrebięciem
i wyszedł na zewnątrz, pozostając niewidoczny w mroku. Jak
zwykle był ostrożny. Teraz, kiedy miał zostać ojcem, wzmógł
jeszcze czujność. Nie chciał narażać się bez potrzeby.
Zobaczył Elizabeth, jak szła w stronę stajni - wysoka, wy-
prostowana, z rozpuszczonymi włosami, w których lśniło
światło księżyca.
Chciał już do niej podbiec, ale przypomniał sobie, jak ka-
tastrofalnie zakończyło się ostatnie spotkanie. Był zdecydo-
wany dać dziewczynie trochę czasu do namysłu. Nie mógł
teraz pozwolić sobie na emocje.
Przy drzwiach zawahała się na moment.
- Sokole! - zawołała miękko. - Jesteś tam?
- Tak, Elizabeth. - Wyszedł z cienia i stał nieruchomo.
- Zobaczyłam światło... i pomyślałam, że może tu jesteś.
- Tak, moja klacz Biała Gwiazda właśnie się ozrebiła.
W świetle latarni widać było klacz i jej młode, stojące nie-
pewnie na patykowatych nogach. Czarny zrebak miał białą
gwiazdkę na czole.
- Wyrośnie na dobrego ogiera, takiego jak jego ojciec.
Podaruję go synowi.
S
R
- Sokole... - Elizabeth podeszła bliżej. - Kiedyś, dawno,
przyszłam do ciebie.
- Latem, kiedy drzewa były zielone. - Tłumił w sobie po-
żądanie, patrząc na ukochaną i pragnąc jej aż do bólu.
- Przyszłam do twojej sypialni, Sokole, i razem poszy-
bowaliśmy w przestworza. - Zbliżyła się jeszcze o krok i de-
likatnie dotknęła ręką brzucha. - Razem uczyniliśmy cud.
- Mojego syna.
Stała przez chwilę w bezruchu, a nocny wiatr muskał jej
włosy. Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Powiedziałeś, że jestem twoja.
- Tak.
Elizabeth położyła sobie jego dłonie na piersiach, które
były teraz dojrzałe i pełne.
- Chcę być z tobą, kochany, od dziś już na zawsze. Jestem
wolna, Sokole, nareszcie wolna od przeszłości i nie boję się
dni, które nadejdą.
- Przy mnie będziesz bezpieczna.
- Nie chcę już być bezpieczna, ale szalona, grzeszna i od-
ważna. Muszę być przy tobie w każdej chwili. - Sięgnęła rę-
ką do bluzki i zaczęła powoli odpinać guziki. - Chcę być
twoja, Sokole. Pragnę być twoją kobietą, twoją kochanką,
twoją żoną.
Upuściła bluzkę na siano i zaczęła zdejmować spódnicę.
Jej ruchy były leniwe i zmysłowe.
Sokół stał oparty o drzwi stajni, przyglądając się jej
z uśmiechem. Przyszła wreszcie. Przyszła i pragnęła go!
Mieli przed sobą wszystek czas wszechświata - teraz i za-
wsze.
Stała przed nim okryta tylko białym jedwabiem, tak cien-
kim, że niemal przezroczystym. Poruszyła lekko ramionami
i wąskie ramiączka opadły, ukazując różowe piersi. Eliza-
beth uśmiechnęła się i zrobiła krok naprzód. Sokół ujął
w dłonie twarz dziewczyny i zanurzył palce w jej włosach.
- Dla mnie, Elizabeth, zawsze będziesz nosiła rozpusz-
czone włosy.
- Dla ciebie - szepnęła.
S
R
Przesunął powoli dłońmi wzdłuż jej ciała.
- Moje dziecko dojrzewa w tobie.
- Nasze dziecko.
- Pierwsze z wielu.
Elizabeth przyciągnęła go bliżej, a Sokół przywarł ustami
do jej piersi. Jęknęła z rozkoszy.
Klacz zarżała cicho, zrebię odpowiedziało jej kwileniem.
Buszująca w górze nad głowami kochanków mysz strąciła
na nich deszcz siana. Sokół ułożył Elizabeth i patrzył na nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]