[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tacy jak ty na pewno na tym nie ucierpią! Ale inni mają gorzej, podobno Olsson znowu jest w
zakładzie dla alkoholików.
- Obibok... Niech sobie tam będzie, ale to ja muszę płacić za jego babę i dzieciaki! Ja i inni
podatnicy.
Mama unosi brwi, kołysze kapelusz na palcu i mówi cicho, jak to ma w zwyczaju, ilekroć
zaczyna się robić groznie:
-Ach, tak. Może potrzebujesz pieniędzy na co innego... Dla Inger, tej nowej dziewczynki w biurze.
Dobrze to rozumiem: młoda cipka dla starego capa! Zatykam uszy, mam trzynaście lat i nie chcę
tego słuchać. Ale oni o mnie zapomnieli. Złoty, purpurowy na twarzy, podnosi rękę i rusza na
mamę. Mama mówi jeszcze ciszej:
-Jeśli mnie uderzysz, przysięgam, że zawiadomię policję. No, spróbuj. Tylko mnie tknij, a wsadzę
cię raz na zawsze! Złoty zatrzymuje się tuż przed nią i opuszcza dłoń. Dopiero teraz widzę, jak się
bała, bo kiedy się rozluznia, jest dużo mniejsza. Z kapeluszem w ręku idzie do drzwi, staje w progu
i lekko się uśmiecha.
-Przewodnicząca komisji trzezwości składa na policji doniesienie na kasjera związku
przedsiębiorców - mówi.
- To by dopiero wyglądało. Pomyśl o tym, Arne, pomyśl o tym! Złoty zaciska pięści. Przygarbił
się. Nie jest już duży, on też na swój sposób się kurczy.
Jeden jedyny raz widzę, jak się obejmują. Właśnie się wprowadziliśmy do Bananowego Domu,
nie ma jeszcze wszystkich mebli. Stoją w salonie przed białym kominkiem. Pokój jest pusty, siwy
zmierzch sączy się oknem, a oni się obejmują jak para topielców. Ona mocno trzyma go za
koszulę, on kładzie głowę na jej jasnych włosach. Patrzę na nich z hallu, czuję, że powinnam się
cieszyć. Jest tak jak w kinie, dziewczynki w filmach zawsze się cieszą, kiedy ich rodzice się
przytulają. Ale ja już straciłam nadzieję...Mają tyle lat co ja.
Kiedy przecieram jej czoło wilgotnym frotowym ręcznikiem, otwiera oczy i patrzy na mnie
przytomnym spojrzeniem.
-Mamo - mówię - Lars-Góran będzie niedługo... Lekko porusza głową, co znaczy  nie". Ujmuję jej
rękę,
jest mlecznobiała, skóra się rozciąga, wygładza. Przyciska nasze dłonie do piersi. Znów jestem
małą dziewczynką, biegnę z mamą i tatą po plaży, piasek łaskocze mnie w stopy, świeci słońce,
rodzice trzymają mnie za ręce i nagle unoszę się, lecę. Ręcznik zsuwa się na podłogę, głaszczę
mamę po czole.
-Mimo wszystko - mówię.
Kiwa głową twierdząco. Mimo wszystko.
Tup-tup-tup. Lars-Góran wbiega po schodach, oddycha ciężko.
- No i jak? - pyta chrapliwym głosem.
- Już po wszystkim. Stoi przy jej łóżku, ramiona opuszczone, w jego twarzy jesteśmy my wszyscy:
mama, Złoty i ja. Kiedy wstaję, żeby go objąć, coś z łoskotem spada na podłogę. To Bidula. Jestem
zdumiona, nie wiem, skąd się wzięła u mnie na kolanach.
Nie żyje, pomyślałam. Zabiliśmy ją. To była chłodna myśl, konstatacja, nawet nie zadrżałam.
Prawa ręka rutynowo wśliznęła się do torebki, odsunęła portfel i chwyciła pudełko papierosów.
To mnie wykończy, pomyślałam po raz nie wiadomo który. Kiedyś muszę wreszcie rzucić palenie.
Ale nie teraz. Teraz spokojnie się zaciągnę, a potem wyjdę i przeniosę zwłoki. Ciało wzięło nade
mną górę. Popłynęły łzy, gardło jęknęło, prawa ręka wypuściła paczkę papierosów, lewa odszukała
klamkę.
Wróciłam do rzeczywistości.
- Ricky, zamek centralny! Muszę wyjść, nie mogę wyjść! Nie odpowiedział. Grzmotnęłam go w
plecy, tak jakbym biła śpiącego pijaka, i płacząc, przypomniałam sobie, że kiedyś naprawdę
uderzyłam śpiącego pijaka. Olssona. Spał na brązowych schodach. Przyszłam po Maritę. Byłam
nastolatką, zaczynałam się przeobrażać w panienkę z Bananowego Domu, miałam żółtą falującą
spódnicę, białe spiczaste buty i nową złotą bransoletkę z wisiorkami. Zadzwięczały jak
dzwoneczki rusałki, kiedy poczęstowałam pięścią plecy Olssona.  Z drogi, zgredzie!" Był
sflaczały, nie stawiał oporu, lekko się tylko zakołysał od ciosu.
Olssona nie można było obudzić, nie wtedy, kiedy był pijany.
Ale Ricky nie był pijany, tylko sparaliżowany, poruszył się i wcisnął guzik.
Popiół kłuł i palił, jeden kamień spadł mi na ramię, drugi na szyję. Ale najgorszy był wiatr.
Wyjąc, powalił mnie na kolana. Stałam się bardzo mała, ktoś dorosły okładał mnie pięściami.  To -
trzask - dla - trzask - twojego - trzask - dobra! %7łebyś - trzask - zrozumiała!"
Podpełzłam do maski. Widziałam tylko ciemność i słyszałam wycie wiatru. Za mną pełzł Ricky,
którego zauważyłam, a raczej poczułam, dopiero wtedy, kiedy - wsparłszy się o błotnik - wstałam i
jego dłoń musnęła moją stopę. Mała poruszyła się, kiedy jej dotknęłam. %7łyła. Chwyciłam ją za
ręce i przysunęłam do siebie, Ricky ujął ją za nogi i ostrożnie położyliśmy dziewczynkę. Ricky coś
krzyknął, ale wiatr go zagłuszył, wzruszyłam ramionami i gestem dałam do zrozumienia, że nic nie
słyszę. Dzwignęliśmy ją za ramiona. Nie była ciężka.
Usiadłam na swoim miejscu, Ricky podniósł ją i posadził mi na kolanach.
-To dzieciak? Twarz Butterfielda tonęła w ciemnościach, jego głos brzmiał tak jak zwykle.
-Tak, dziewczynka. Prawda, Ricky?
-Nie wiem. Prawie nic nie widziałem... - Obrócił się na fotelu i patrzył na nią. - Yhm, chyba
dziewczynka. Chociaż diabli wiedzą...Leżała jak niemowlę, głowa na mojej lewej piersi, oczy na
wpół przymknięte, nos szeroki i perkaty, usta wiotkie, otwarte.
Ricky przechylił się przez oparcie, nasze głowy dotknęły się.
-Co się stało z jej włosami?
Pogłaskałam ją. Krótkie, zmierzwione włosy, nad uchem cienka chropowata skóra.
- Ma mnóstwo blizn...
- Czy jest poważnie ranna?
- Nie wiem.
- Co robimy, madame
- Nie wiem. Butterfield zapalił lampkę nad moim siedzeniem i obmacywał jej stopy.
-Krwawi? Badałam ją dłońmi. Podarte szare ubranie: sprana spódniczka z gumką w talii, koszulka,
która kiedyś była różowa, wyświechtane majtki. Przez skórę prześwitywały żebra, brzuch był
wzdęty i nabrzmiały, ręce i nogi chude jak patyki, policzki leciutko zaokrąglone.
-Nie krwawi. Zgasiłam lampkę, nie chciałam widzieć nic więcej. Ricky uruchomił silnik,
samochód się zakołysał.
-Powinniśmy znalezć jakiś dom - powiedział. - Jeśli natykamy się na dzieciaka, to w pobliżu na
pewno jest wioska albo kilka chałup. Tam będą wiedzieć, kim ona jest, i tam ją zostawimy.
Kiedy oglądałam Dolores w świetle samochodowej lampki, wydawało mi się, że już ją gdzieś
widziałam. Ale dopiero pózniej, w ciemnościach, zrozumiałam, skąd takie wrażenie.
Od osoby towarzyszącej oczekuje się dobroczynności. Co robi i jak, jest mniej ważne. Jeśli serce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl