[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kelsey bez namysłu przystawiła krzesło do kredensu i za­
częła przeglądać jego zawartość. W końcu znalazła apteczkę.
-
Usiądź - poleciła, wskazując kuchenny stół. Zeskoczyła
na podłogę. Lukas spojrzał na nią ponuro. Czekała cierpliwie,
aż się ruszył, mrucząc coś gniewnie pod nosem i kręcąc gło­
wą. Usiadł tam, gdzie mu kazała samozwańcza pielęgniarka.
Kelsey była już spokojniejsza. Przysunęła krzesło, usiadła
naprzeciwko rannego i dodała chłodno: - Opór na nic się nie
zda, Caldwell. Nie wygrasz ze mną. Mam wyjątkowo silny
instynkt opiekuńczy. Gdy widzę chorego psa, kota lub czło­
wieka, natychmiast wkraczam do akcji.
Lukas nie protestował, gdy ponownie sięgnęła po papiero­
we ręczniki i wytarła sączącą się krew. Zdobył się tylko na
kąśliwą
uwagę.
-
Instynkt opiekuńczy? Przyglądałem ci się uważnie i mu­
szę przyznać, że ta cecha w ogóle do ciebie nie pasuje.
Uwaga Lukasa bardzo ją zaskoczyła. Nie chodziło jedynie
o to, że ten kowboj pozwolił sobie na osobisty komentarz.
Była zaskoczona, bo przyznał się, że ukradkiem ją obserwo­
wał i miał o niej wyrobione zdanie.
Pochyliła głowę, unikając przenikliwego spojrzenia Cald­
wella. Z pewnością miał posępną minę. Nie musiała zaglądać
do lustra, by wiedzieć, że sama również nie wygląda na ura­
dowaną.
- No cóż, ta opinia dowodzi, że w moim przypadku pier­
wsze wrażenie może być mylące.
-
Tak właśnie sądziłem - mruknął niechętnie Lukas po
długim milczeniu. Kelsey oderwała wzrok od pokiereszowa­
nego ramienia. Spojrzała Caldwellowi prosto w oczy... i na­
tychmiast tego pożałowała.
Zachwyciły ją te oczy. Lukas patrzył na nią piwnymi śle­
piami samotnego wilka. Jasne tęczówki naznaczone były
drobnymi plamkami barwy cynamonu, ciemnego brązu i zie­
leni. Były to piękne oczy, z których wyzierała szlachetność
i duma; czujny i badawczy wzrok drapieżnika.
Kelsey siedziała nieruchomo obezwładniona mocą spojrzenia
Caldwella. Wreszcie stało się dla niej jasne, czemu instynktownie
unikała do tej pory jego wzroku. Potrafiła radzić sobie z gnie­
wem, niecierpliwością czy oburzeniem. Bez trudu uporała się
z rozmaitymi uprzedzeniami, wyczuwała jednak, że w tym wy­
padku są one tylko dymną zasłoną dla uczuć, które przyprawiały
ją o zawrót głowy i przyspieszone bicie serca.
'
W oczach Lukasa widziała zainteresowanie. Nie ulegało
wątpliwości, że dostrzegł w niej atrakcyjną kobietę. Problem
w tym, że jego uporczywe spojrzenie przenikało niezliczone
mury i bariery, które tworzyła latami, by ukryć przed światem
swoją tajemnicę: Kelsey Gates była osobą, której brakowało
pewności siebie, a ów poważny niedostatek pokrywała fałszy­
wym tupetem.
Badawczy wzrok Lukasa sprawił, że poczuła się słaba
i bezbronna. Odwróciła głowę. W takich chwilach najskute­
czniejszą broń stanowiła ironia.
-
Domyślam się, że twoja uwaga miała być dla mnie kom­
plementem.
Nie doczekała się odpowiedzi. Sięgnęła po środek odkaża­
jący, zacisnęła palce na opakowaniu, chcąc ukryć drżenie rąk
i skierowała kroplę leku na otwartą ranę.
Lukas wstrzymał oddech.
Kelsey zacisnęła wargi. Broniła się przed współczuciem
i podziwem dla mężczyzny, który znosił ból i cierpienie bez
słowa skargi. Nie mogła sobie pozwolić na takie uczucia - nie
wobec człowieka, któremu wystarczyło jedno spojrzenie, by
przejrzeć ją na wylot.
Lukas westchnął spazmatycznie.
- Nie masz zadatków na idealną pielęgniarkę - rzucił
przez zaciśnięte zęby.
-
Zgadza się - odparła z uśmiechem. - Marna ze mnie
siostra miłosierdzia, ale za to przykładam się rzetelnie do
roboty. Proszę bardzo, już widać rezultaty. - Kelsey wzięła
się w garść i zapanowała nad sprzecznymi uczuciami. Przy­
glądała się uważnie przedramieniu Lukasa. - Myślę, że nic
więcej nie da się zrobić. Oczyściłam ranę i zatamowałam
krwawienie. Teraz trzeba założyć szwy. Jedziemy do lekarza.
Chyba jakiś lekarz mieszka w pobliżu?
-
Wykluczone! Żadnych lekarzy! Wystarczy bandaż - o­
znajmił Lukas tonem nie znoszącym sprzeciwu. Kelsey bała
się zaprotestować.
- Zgoda - odparła. Miała dowód na to, jak uparci i samo­
wolni bywają kowboje zgrywający się na twardzieli. Zanie­
pokoiły ją oznaki jawnej wrogości Lukasa, a także... Jak
nazwać to odczucie? Była zakłopotana, lecz w chwilę później
uświadomiła sobie, po co przyjechała na rancho. Miała napi­
sać demaskatorski artykuł, a nie studium charakteru. Co waż­
niejsze, nie chciała się angażować emocjonalnie. Należało
zdusić w zarodku osobliwy pociąg do przystojnego kowboja
o zniewalającym uroku.
- Zmieniłem zdanie. Najpierw wezmę prysznic - stwier­
dził po chwili Lukas.
Kelsey odruchowo podniosła oczy. Caldwell pożerał ją
wzrokiem. Nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że połączyła
ich wzajemna fascynacja. Najchętniej wymazałaby z pamięci
te niebezpieczne myśli. Dotychczas sądziła, że tylko ona ule­
gała fatalnemu zauroczeniu. Próbowała sobie wmówić, że
dziwny blask rozświetlający jasne oczy wcale nie oznacza, iż
mężczyzna jej pragnie, że o niej marzy. Nie chciała przyznać,
że we wzroku Lukasa dostrzega tęsknotę.
Siedziała nieruchomo, spoglądając na Caldwella, który wstał
i ociężałym krokiem wyszedł z kuchni. Nie potrafiła oderwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl