[ Pobierz całość w formacie PDF ]

opiekowałem się nią w należyty sposób.
- Nie jesteś jej ojcem, tylko starszym bratem.
RS
96
- Widzisz, po śmierci ojca i matki, chciałem zastąpić Danni rodziców,
stworzyć rodzinę. Nie wyszło to najlepiej, gdyż ona potrzebowała nie tylko
mnie, ale i ciebie. Potrzebowała nas... Dopiero wtedy poczułaby się
szczęśliwa, kochana i bezpieczna.
Kendall skinęła głową. Wszystko, co Danni robiła, oparte było na
ogromnej potrzebie posiadania prawdziwego domu rodzinnego. Dlaczego
tego wcześniej nie spostrzegła? Poświęciłaby dziewczynie więcej czasu i
uwagi. Może wtedy stałoby się inaczej. A może właśnie tak miało być?
Dalton wciąż rozważał gruntownie zaistniałe wydarzenia.
- Już sam nie wiem. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku.
Naprawdę chciałem dobrze. A jednak stworzenie i utrzymywanie rodziny
tylko na pozór jest proste i łatwe. Rzeczywistość mnie przerosła. Obecnie
muszę wiele spraw przemyśleć. - Stał bezradny. - Pójdę już i zadzwonię do
ciebie rano.
Wyszedł, nie pocałowawszy jej na pożegnanie. Poczekała, aż jego kroki
ucichną, i wybuchnęła głośnym płaczem.
Przez całą noc nie zmrużyła oka. Rano zaparzyła sobie mocną kawę, bo
najedzenie nie miała ochoty. Zadrżała na dzwięk telefonu. Dzwonił Chaz.
Poczuła wyrazną ulgę w jego głosie.
- Zrobiłem, jak mi poradziłaś. Pogadaliśmy sobie i coś jej obiecałem.
- Co takiego? - spytała.
- Wyjeżdżamy razem, aby wspólnie naprawić nasze stosunki.
- To wspaniały pomysł. Kiedy i gdzie się wybieracie?
- Wyjeżdżamy natychmiast. Zabieram ją na Hawaje. Jeden z moich
kolegów pracuje na tamtejszym uniwersytecie jako psycholog. Pomoże nam
obojgu dojść do siebie.
Jak długo tam zostaną? Czy będzie za nią tęsknił? Czy wróci do niej?
- Jeszcze jedno jej obiecałem - dodał. - Przyrzekłem jej, że pojedziesz z
nami.
Na moment serce podeszło jej do gardła. To miłe z jego strony, ale nie
robił tego z miłości czy chociażby z przywiązania do niej. Robił to
wyłącznie dla Danni. Chodziło mu wyłącznie o wyzbycie się poczucia winy.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł - odpowiedziała po chwili.
W słuchawce na moment zaległa cisza.
- Proszę cię, obiecałem jej.
Poczuła, że stoi nad przepaścią. Musiała wykonać najtrudniejszy krok.
- Przykro mi, Chaz - powiedziała w końcu. - Nie miałeś prawa do takiej
obietnicy. Poza tym nie musisz spełniać każdej jej zachcianki. Nie tak
powinieneś rozwiązać ten problem.
RS
97
- Ty oczywiście wiesz najlepiej, jak postępować z nastolatkami -
stwierdził ostro.
- Skądże. Po prostu kieruję się zdrowym rozsądkiem. - Z trudem
panowała nad nerwami. - Według mnie Danni potrzebuje jedynie ciebie.
Moja obecność nie będzie w tym wypadku pożądana. Będę wam tylko
przeszkadzać.
Tym razem nie krył złości.
- Teraz także jesteś bardzo rozsądna, prawda? Jeśli nie chcesz z nami
jechać, nie musisz wynajdywać wymówek.
- Chaz...
- Od początku traktowałaś mnie z niechęcią. Widocznie towarzystwo
zwierząt jest ci milsze od mojego. No cóż, wiesz co, Kendall? Proszę
bardzo. Wracaj do swojej kryjówki. - Odwiesił słuchawkę.
MacKenzie była zaszokowana tą wiadomością. Jakże mógł tak okropnie
ją zranić, tak błędnie odczytać jej uczucia i intencje?
Chciała do niego zadzwonić i spróbować wytłumaczyć, ale rozmyśliła
się. Danni była najważniejsza. Potrzebowała go teraz bardziej niż ona.
Pózniej będzie czas na wyjaśnienia.
Następne dni wlokły się niemiłosiernie. Kendall w ogóle nie wychodziła
poza obszar pogotowia. Przybyło kilka zwierząt: jaguar i dwa rysie
amerykańskie, więc trzeba się było nimi zająć. Któregoś dnia odwiedziła ją
Susan Daily, oferując swoją pomoc. Kendall zgodziła się z radością.
Wkrótce okazało się, że Susan ma wiele wspaniałych pomysłów.
- Mogłabyś zacząć zbierać dary dla pogotowia - radziła. - Wiesz
przecież, że i tak kiedyś będziesz musiała to robić. Teraz, kiedy ludzie w
mieście cię zaakceptowali, wykorzystaj to. Musisz postarać się, aby byli z
ciebie dumni, i sprawa rozwiązana. Pomogą ci.
- Myślisz, że to się uda? Susan była pewna.
- Miałaś wspaniały pomysł, zakładając to pogotowie. Po prostu musi się
nam udać.
Jej entuzjazm udzielił się w końcu i MacKenzie. Pogotowie miało szansę
przetrwania i to było najważniejsze.
Wkrótce wycieczki szkolne organizowane przez Susan zostały wpisane
w stały rozkład codziennych zajęć.
- Wszystkim się zajmę - obiecywała. - O nic nie musisz się martwić. A
kiedy dzieci polubią to miejsce, sprowadzę tu także rodziców.
Daily dokonała również cudu - do pomocy w pogotowiu wciągnęła braci
Johnsonów. Zanim Kendall zdążyła się zorientować, Hiram już karmił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl