[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie mam adresu rzucił Bret, wychodząc.
ROZDZIAA 14
W normalnych warunkach nie wyobrażał sobie, że mógłby
wziąć taksówkę do Glendale, ale teraz pieniądze przestały
mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Miał około czterystu,
pięciuset dolarów w kieszeni i kolejne kilka tysięcy w banku
i był pewien, że to powinno wystarczyć, by doprowadzić
sprawę do końca. Szkoda mu było tylko czasu, gdyż wiedział,
że nie ma go zbyt wiele.
Półgodzinną podróż do Glendale spędził pochylony do
przodu w swoim fotelu, jakby chciał popędzić taksówkę. Tak
bardzo potrzebował pewności, tak bardzo nie chciał tracić dni
czy tygodni na oczekiwaniu i podążaniu fałszywymi tropami,
że zdołał przekonać już sam siebie o winie Burtona Gartha.
Cockalorum, bar z nowym, rzęsiście oświetlonym czarno-
pomarańczowym frontem, znajdował się w centrum Glendale,
tuż przy East Broadway. Taylor kazał taksówkarzowi czekać.
Tak, zastał pan pana Gartha miękkim głosem powie
dział młody mężczyzna stojący za barem. Jest w swoim
biurze na zapleczu. Proszę chwilę zaczekać, zaraz go poproszę.
Chciałbym z nim porozmawiać w jego biurze.
Oczywiście, proszę pana. Ostatnie drzwi na prawo.
141
Drzwi do biura były lekko uchylone. Bret zapukał i wszedł
do środka. Garth siedział przy zupełnie nowym, metalowym
biurku, które zajmowało prawie połowę ciasnego pomieszcze
nia. Był mężczyzną po czterdziestce, łysym, z podwójnym
podbródkiem i grubym karkiem, kontrastującym z ostrym
nosem i maleńkimi oczkami. Sportowa marynarka, którą miał
na sobie, musiała być bardzo droga i pasowała do histerycznie
wrzaskliwego krawata z ręcznie malowanym motywem zacho
dzącego słońca. Dopóki miał pieniądze i szastał nimi na prawo
i lewo, w gronie pijaków, durniów, prostytutek i złodziei, mógł
uchodzić za człowieka z klasą. Bret nienawidził go, choć na
razie bezpodstawnie. Facet wyglądał na zbyt ostrożnego
i przebiegłego, by wikłać się w morderstwo w afekcie.
Czym mogę panu służyć? zapytał chropawym te
norem.
To długa historia.
Przepraszam, ale jestem zajęty. Może mi pan przynaj
mniej powie, czego pan sobie życzy...
Nazywam się Taylor. Lorraine Taylor była moją żoną.
Nie znam nikogo takiego. A powinienem? Uśmiech
na jego ustach zgasł i facet zaczął nerwowo wodzić wzrokiem
po pokoju.
Blefował, więc czemu Bret miałby postąpić inaczej.
Sądzę, że tak. Widziano pana z nią na ulicy w dniu
morderstwa.
To musi być jakaś pomyłka powiedział głośno
i wyraznie, wychylając się jednocześnie zza biurka i domyka
jąc drzwi. Bret poczuł przebiegającą przez jego ciało falę,
w której zmieszała się odraza z klaustrofobią. Czyżby to miał
być finał? Siedzi teraz zamknięty w pozbawionej okien celi
z podstarzałym gościem.
Proszę usiąść, panie Taylor. Nie mam pojęcia, o czym
pan mówi, ale chętnie panu pomogę, jeśli tylko potrafię.
142
Mówi pan, że zamordowano pańską żonę? mlasnął ję
zykiem.
Wieczorem, dwudziestego trzeciego maja ubiegłego
roku około dwudziestej drugiej trzydzieści. Widziano z nią
pana na krótko przed tą godziną. Zaprzecza pan?
Oczywiście, że zaprzeczam. Nie był tak zły i obu
rzony, jak powinien. Niech pan posłucha, panie Taylor. Co
pan mi tu próbuje wciskać? To chyba jakiś żart.
Sprawa jest zbyt poważna, żebym żartował. Zresztą
wcale pan nie wyglÄ…da na rozbawionego.
To chyba oczywiste, że nie widzę nic zabawnego w tym,
że ktoś nagle przychodzi i mówi, że jestem zamieszany
wjakieś morderstwo. Usiłował się uśmiechnąć, ale w ma
łych oczkach czaił się strach. Nawet nie pamiętam, co
robiłem dwudziestego trzeciego maja.
Owszem, pamięta pan. Tego wieczoru był pan w Golden
Sunset Cafe. Zapytał pan moją żonę, czy może ją odprowadzić
do domu, a ona odmówiła. Kiedy wyszła, pan poszedł za nią
i zaproponował przejażdżkę swoim samochodem.
Ktoś usiłuje pana wprowadzić w błąd, panie Taylor,
opowiadajÄ…c o mnie niestworzone historie. Kto to panu
powiedział?
Pozna go pan w sądzie rzekł Bret z naciskiem. Do tej
pory mężczyzna nie popełnił żadnego błędu, ale Bret był
przekonany, że Garth coś ukrywa. Chcę, żeby poszedł pan
ze mną na policję. Tam porównają pańskie odciski palców
z odciskami znalezionymi w moim domu.
Idz pan do diabła! wrzasnął Garth. Był to ni skowyt,
ni warknięcie.
Jeśli pan nie pójdzie do nich, oni przyjdą tutaj.
Złość, która gościła dotychczas na twarzy Gartha, nagle
zniknęła niczym powietrze z dziurawego balonu.
Dobry Boże, człowieku, nie może mi pan tego zrobić!
143
Mam żonę i dzieci. Właśnie rozpocząłem legalny biznes. Nie
może pan nasłać na mnie glin bez żadnego powodu.
Ja też miałem żonę. Był pan z nią, kiedy umierała?
Nie! Nie byłem! Na miłość boską, panie Taylor, niech
pan siada i posłucha mnie. Nie może mi pan tego zrobić.
Nigdy nie zamierzałem skrzywdzić ani pana, ani pańskiej
żony. Czy może pan usiąść i posłuchać, dlaczego nie może
pan nasyłać na mnie policji? Kiedy przestałem zajmować się
szwindlami, narobiłem sobie wielu wrogów. Bardzo by się
ucieszyli, gdybym wylądował w więzieniu.
Nie interesuje mnie pańska przyszłość. Interesuje mnie
tylko prawda.
Właśnie panu mówię prawdę, panie Taylor. Jego
kształtna brązowa czaszka błyszczała jak topniejący lód.
Na razie nic pan nie powiedział.
Jestem niewinny. Przecież pan to widzi. Nie dopuścił
bym się takiej zbrodni. Moja córka ma prawie tyle lat co
pańska żona.
Bert oparł się całym ciężarem ciała o biurko i spojrzał na
niego z góry.
Powiedział pan, że jej nie znał.
Znałem. Oczywiście, że znałem. Podwiozłem ją wtedy
do domu. Ale to jeszcze nie znaczy, że jestem mordercą,
prawda? Panie Taylor, pan jest rozsądnym człowiekiem.
Przecież nie powiedziałbym panu tego, gdybym był winny.
Jestem tak samo niewinny jak pan. Proszę usiąść.
Bret usiadł na innym krześle, kolana miał przyciśnięte do
biurka. Garth wyjął z kieszeni na piersi białą jedwabną
chusteczkę i przetarł nią spoconą twarz.
Gorąco tu powiedział ochrypłym głosem.
Nie mam zamiaru dłużej czekać.
Tak, oczywiście. Proszę mi wierzyć, nie gram na zwło
kę. Zaczął szybko opowiadać swoją wersję wydarzeń.
144
Proszę pamiętać, że nie miałem pojęcia, iż ta młoda dama jest
mężatką. Była po prostu śliczną dziewczyną, którą widziałem
raz czy dwa w Golden Sunset Cafe, i spodobała mi się, ale
w zupełnie niewinny sposób. Czułem się samotny, między
moją żoną i mną nie układa się najlepiej, no i postanowiłem
nawiązać znajomość. Przysięgam, że miałem na myśli tylko
znajomość.
Pózniej będzie pan przysięgał. Proszę mówić dalej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
Nie mam adresu rzucił Bret, wychodząc.
ROZDZIAA 14
W normalnych warunkach nie wyobrażał sobie, że mógłby
wziąć taksówkę do Glendale, ale teraz pieniądze przestały
mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Miał około czterystu,
pięciuset dolarów w kieszeni i kolejne kilka tysięcy w banku
i był pewien, że to powinno wystarczyć, by doprowadzić
sprawę do końca. Szkoda mu było tylko czasu, gdyż wiedział,
że nie ma go zbyt wiele.
Półgodzinną podróż do Glendale spędził pochylony do
przodu w swoim fotelu, jakby chciał popędzić taksówkę. Tak
bardzo potrzebował pewności, tak bardzo nie chciał tracić dni
czy tygodni na oczekiwaniu i podążaniu fałszywymi tropami,
że zdołał przekonać już sam siebie o winie Burtona Gartha.
Cockalorum, bar z nowym, rzęsiście oświetlonym czarno-
pomarańczowym frontem, znajdował się w centrum Glendale,
tuż przy East Broadway. Taylor kazał taksówkarzowi czekać.
Tak, zastał pan pana Gartha miękkim głosem powie
dział młody mężczyzna stojący za barem. Jest w swoim
biurze na zapleczu. Proszę chwilę zaczekać, zaraz go poproszę.
Chciałbym z nim porozmawiać w jego biurze.
Oczywiście, proszę pana. Ostatnie drzwi na prawo.
141
Drzwi do biura były lekko uchylone. Bret zapukał i wszedł
do środka. Garth siedział przy zupełnie nowym, metalowym
biurku, które zajmowało prawie połowę ciasnego pomieszcze
nia. Był mężczyzną po czterdziestce, łysym, z podwójnym
podbródkiem i grubym karkiem, kontrastującym z ostrym
nosem i maleńkimi oczkami. Sportowa marynarka, którą miał
na sobie, musiała być bardzo droga i pasowała do histerycznie
wrzaskliwego krawata z ręcznie malowanym motywem zacho
dzącego słońca. Dopóki miał pieniądze i szastał nimi na prawo
i lewo, w gronie pijaków, durniów, prostytutek i złodziei, mógł
uchodzić za człowieka z klasą. Bret nienawidził go, choć na
razie bezpodstawnie. Facet wyglądał na zbyt ostrożnego
i przebiegłego, by wikłać się w morderstwo w afekcie.
Czym mogę panu służyć? zapytał chropawym te
norem.
To długa historia.
Przepraszam, ale jestem zajęty. Może mi pan przynaj
mniej powie, czego pan sobie życzy...
Nazywam się Taylor. Lorraine Taylor była moją żoną.
Nie znam nikogo takiego. A powinienem? Uśmiech
na jego ustach zgasł i facet zaczął nerwowo wodzić wzrokiem
po pokoju.
Blefował, więc czemu Bret miałby postąpić inaczej.
Sądzę, że tak. Widziano pana z nią na ulicy w dniu
morderstwa.
To musi być jakaś pomyłka powiedział głośno
i wyraznie, wychylając się jednocześnie zza biurka i domyka
jąc drzwi. Bret poczuł przebiegającą przez jego ciało falę,
w której zmieszała się odraza z klaustrofobią. Czyżby to miał
być finał? Siedzi teraz zamknięty w pozbawionej okien celi
z podstarzałym gościem.
Proszę usiąść, panie Taylor. Nie mam pojęcia, o czym
pan mówi, ale chętnie panu pomogę, jeśli tylko potrafię.
142
Mówi pan, że zamordowano pańską żonę? mlasnął ję
zykiem.
Wieczorem, dwudziestego trzeciego maja ubiegłego
roku około dwudziestej drugiej trzydzieści. Widziano z nią
pana na krótko przed tą godziną. Zaprzecza pan?
Oczywiście, że zaprzeczam. Nie był tak zły i obu
rzony, jak powinien. Niech pan posłucha, panie Taylor. Co
pan mi tu próbuje wciskać? To chyba jakiś żart.
Sprawa jest zbyt poważna, żebym żartował. Zresztą
wcale pan nie wyglÄ…da na rozbawionego.
To chyba oczywiste, że nie widzę nic zabawnego w tym,
że ktoś nagle przychodzi i mówi, że jestem zamieszany
wjakieś morderstwo. Usiłował się uśmiechnąć, ale w ma
łych oczkach czaił się strach. Nawet nie pamiętam, co
robiłem dwudziestego trzeciego maja.
Owszem, pamięta pan. Tego wieczoru był pan w Golden
Sunset Cafe. Zapytał pan moją żonę, czy może ją odprowadzić
do domu, a ona odmówiła. Kiedy wyszła, pan poszedł za nią
i zaproponował przejażdżkę swoim samochodem.
Ktoś usiłuje pana wprowadzić w błąd, panie Taylor,
opowiadajÄ…c o mnie niestworzone historie. Kto to panu
powiedział?
Pozna go pan w sądzie rzekł Bret z naciskiem. Do tej
pory mężczyzna nie popełnił żadnego błędu, ale Bret był
przekonany, że Garth coś ukrywa. Chcę, żeby poszedł pan
ze mną na policję. Tam porównają pańskie odciski palców
z odciskami znalezionymi w moim domu.
Idz pan do diabła! wrzasnął Garth. Był to ni skowyt,
ni warknięcie.
Jeśli pan nie pójdzie do nich, oni przyjdą tutaj.
Złość, która gościła dotychczas na twarzy Gartha, nagle
zniknęła niczym powietrze z dziurawego balonu.
Dobry Boże, człowieku, nie może mi pan tego zrobić!
143
Mam żonę i dzieci. Właśnie rozpocząłem legalny biznes. Nie
może pan nasłać na mnie glin bez żadnego powodu.
Ja też miałem żonę. Był pan z nią, kiedy umierała?
Nie! Nie byłem! Na miłość boską, panie Taylor, niech
pan siada i posłucha mnie. Nie może mi pan tego zrobić.
Nigdy nie zamierzałem skrzywdzić ani pana, ani pańskiej
żony. Czy może pan usiąść i posłuchać, dlaczego nie może
pan nasyłać na mnie policji? Kiedy przestałem zajmować się
szwindlami, narobiłem sobie wielu wrogów. Bardzo by się
ucieszyli, gdybym wylądował w więzieniu.
Nie interesuje mnie pańska przyszłość. Interesuje mnie
tylko prawda.
Właśnie panu mówię prawdę, panie Taylor. Jego
kształtna brązowa czaszka błyszczała jak topniejący lód.
Na razie nic pan nie powiedział.
Jestem niewinny. Przecież pan to widzi. Nie dopuścił
bym się takiej zbrodni. Moja córka ma prawie tyle lat co
pańska żona.
Bert oparł się całym ciężarem ciała o biurko i spojrzał na
niego z góry.
Powiedział pan, że jej nie znał.
Znałem. Oczywiście, że znałem. Podwiozłem ją wtedy
do domu. Ale to jeszcze nie znaczy, że jestem mordercą,
prawda? Panie Taylor, pan jest rozsądnym człowiekiem.
Przecież nie powiedziałbym panu tego, gdybym był winny.
Jestem tak samo niewinny jak pan. Proszę usiąść.
Bret usiadł na innym krześle, kolana miał przyciśnięte do
biurka. Garth wyjął z kieszeni na piersi białą jedwabną
chusteczkę i przetarł nią spoconą twarz.
Gorąco tu powiedział ochrypłym głosem.
Nie mam zamiaru dłużej czekać.
Tak, oczywiście. Proszę mi wierzyć, nie gram na zwło
kę. Zaczął szybko opowiadać swoją wersję wydarzeń.
144
Proszę pamiętać, że nie miałem pojęcia, iż ta młoda dama jest
mężatką. Była po prostu śliczną dziewczyną, którą widziałem
raz czy dwa w Golden Sunset Cafe, i spodobała mi się, ale
w zupełnie niewinny sposób. Czułem się samotny, między
moją żoną i mną nie układa się najlepiej, no i postanowiłem
nawiązać znajomość. Przysięgam, że miałem na myśli tylko
znajomość.
Pózniej będzie pan przysięgał. Proszę mówić dalej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]