[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiednim narzędziem wewnętrzną okiennicę przepiłował, zamykającą ją zasuwę usunął, przez
okno do komory wlazł i tyle dobra z niej wyciągnął. Okno komory wychodziło na ogród, w
tej póznej jesiennej porze pusty i tylko błotem pokryty, noce jesienne długie są i ciemne...
Piotrowa rozpaczała; Piotr stratę poniesioną mniej żywo do serca biorąc zmartwił się jednak i
nade wszystko oburzył się przeciw nieznanemu złoczyńcy. Ludzie, którzy tu obradowali i
obrady swej nie tylko nie skończyli, ale po razy kilka jeszcze kończyć nie mieli, rozeszli się z
wolna; w izbie pozostał Piotr, w zamyśleniu na ławie siedzący i łokciami na stole rozparty, i
trzy kobiety, które przed ogniem, żywo płonącym w piecu, głośno o zaszłym wypadku roz-
prawiały. Były to trzy Dziurdziowe: żony Piotra, Stepana i Szymona Dziurdziów. Były to
także trzy zupełnie różne z sobą typy chłopek i trzy wyraznie różne dole kobiece. Niemłoda
już i schorowana, ale spokojna i jeszcze dość urodziwa Piotrowa, żona męża dobrego, gospo-
dyni chaty dostatniej i matka dwóch dorastających synów, skrzyżowała na piersi ramiona i
smutnie już tylko nad stratą swoją głową kiwała, z cicha powtarzając:
J a k i j e złe ludzie! a j, j a k i j e niegodziwe!
Zwinna jak żmijka, czarnooka, śniada i ognista Stepanowa, sławna na całą okolicę złośnica
i plotkarka, o której zresztą wszyscy wiedzieli, że mąż jej cierpieć nie mógł i że wiecznie biła
go lub przez niego bitą była, na pierwszą wieść o tym, co się w chacie Piotra przytrafiło, po-
rzuciła niedawno urodzone a przez cztery lata małżeńskiego pożycia jedyne dziecko i przyle-
ciawszy tu krzyczała, złodziejów przeklinała i miotała się tak srodze i hałaśliwie, jakby ją
samą i stokroć od tej większa strata spotkała. Szymonowa, przeciwnie, przywlekła się z wolna
i z dzieckiem na ręku, które już było szóstym czy siódmym. Niestarą była jeszcze i niebrzyd-
32
ką, ale strasznie wymizerowaną, z czołem zmarszczonym i wiecznie skrzywionymi usty. Pio-
trowa, choć starsza i schorowana, daleko lepiej od niej wyglądała. Wiadomo, żona pijaka sie-
dzącego po uszy w długach, u %7łyda arendarza zaciągniętych, mająca chatę kurną jeszcze i
drobnych dzieci pełną, a komorę prawie pustą, toć i wesoło sobie b a j d u r z y ć nie mogła.
Na Agacie wyraznie odbijały się spokój i dobrobyt, na Rozalii Stepanowej charakter zapal-
czywy a złym pożyciem małżeńskim do stopnia prawie wściekłości rozjątrzony; na Parasce,
żonce pijaka Szymona skłopotanie i nędza. Tuląc i kołysząc dziecko, które w piersi matczy-
nej mało znajdowało pokarmu i rozkrzyczało się wniebogłosy, z podziwem pełnym świąto-
bliwego jakby poszanowania wciąż powtarzała:
Dwa sadła i dziesięć ś c i a n płótna! oj, Bożeż mój, Boże! dwa sadła, dziesięć ś c i a n
płótna i dwanaście par kiełbas... oj, Bożeż, mój Boże!...
Bogactwu takiemu, które aż tyle rzeczy bez ostatecznego ogłodzenia poszkodowanych z
komory ukraść pozwalało, dosyć nadziwić się i nalubować nie mogła! Nie zazdrościła,
owszem, żałowała krewniaków, że im się taka szkoda stała, ale oczy jej zachodziły łzami.
Dawało to jej miarę i żywe uczucie biedy własnej. Zaś czarne oczy Rozalki rozpalały się co-
raz bardziej, błyskały i latały jak u oszalałej, a język szybciej jeszcze latał niż zrenice. Prze-
kleństwa najstrachliwsze na nieznanego złodzieja miotała, lecz wiadomym to już było, że
zawsze coś lub kogoś przeklinać musiała; podobno sprawiało to ulgę nieustannej zgryzocie,
która u innych roztopiłaby się w łzy, a ją napełniała warem i płomieniem.
Zasmucony, lecz już ułagodzony głos Piotrowej przebił się przez wrzaskliwe zawodzenia
Rozalki.
%7łeby tam nie wiem co rzekła ja taki będę wiedzieć, kto to ten złodziej.
Zwróciła się do Piotra.
Pietruk rzekła głosem, który objawiał zgodny i przyjacielski stosunek jej z mężem i d
z i do Akseny... p o p y t a j s i a, może ona zna co takiego, żeby tego złodzieja odkryć...
Nad wszelkie spodziewanie niewiast Piotr ani jednym słowem nie sprzeciwił się temu żą-
daniu, wstał, na głowę czapkę baranią włożył i z chaty wyszedł.
Wieczór to był jesienny, ciemny; wiatr szumiał w ogrodach i miotał drzewami; pod niebem
szmaty chmur, lecąc jak ciężkie ptaki, przysłaniały, to znowu odsłaniały gwiazdy. Błotnistą
ścieżką wijącą się pomiędzy ścianami obór i gumien a opłotkami ogrodów wysoki, barczysty
chłop, w kożuchu i baraniej czapce, z grzbietem nieco przygarbionym, szedł szerokim i cięż-
kim krokiem w kierunku zagrody kowala. Z dala już widać było kuznię buchającą czerwonym
światłem i słychać turkot odjeżdżających wozów. Przed tą kuznią zawsze jak na odpuście
albo jarmarku. Z całej okolicy ludzie do Michała Kowalczuka przyjeżdżają, bo takiego jak on
kowala nigdzie nie ma. Ale teraz już wieczór i ci, co tu dziś konie podkuwali, obręcze na koła
i siekiery robić, a pługi i wozy naprawiać kazali, jadą do domów drogą pomiędzy wierzbami i
bzami, w których puszczyki i lelaki gnieżdżą się i skomlą. Przed otwartymi drzwiami kuzni
nie ma już nikogo, tylko leży szeroko błoto straszne, kołami wozów i kopytami końskimi roz-
bite i pogłębione. Piotr Dziurdzia w błocie tym stanął i przez chwilę we wnętrze kuzni wpa-
trywał się z przyjemnością niejaką. Czerwonym światłem napełnione jaskrawo odbijało ono
od ciemności panujących na zewnątrz. W tym świetle pięknie przedstawiała się postać mło-
dego kowala, który pracować jeszcze nie przestał. W majtkach i koszuli z wysoko odwinię-
tymi rękawami, silny i zgrabny, chłop żwawo podnosił żylaste ramię, co siły bił młotem po
rozpalonym żelastwie, skry spod młota sypały się w dół deszczem, a słupem tryskały w górę,
śniada twarz z czarnym wąsem i czarna jego czupryna stały w czerwonym blasku. %7łwawo
pracował i wesoło. Nade wszystko wesoło. Co chwilę zagadywał coś do pomagającego mu
chłopaka, czasem i przyśpiewywał sobie albo gdy uderzenie silniejszym czy zręczniejszym
być musiało, podnosząc i opuszczając ramię niby do tańca wykrzykiwał sobie:
Hu, ha!
33
Piotr, z zadowoleniem niejakim na tę razną i wesołą pracę popatrzawszy, uszedł jeszcze ze
dwadzieścia kroków i wszedł do chaty kowala.
Izba tam była takaż prawie jak u Piotra, obszerna, z drewnianą podłogą i wolna od dymu,
który przez komin uchodził, tylko spostrzegać się w niej dawały pewne wymysły, jakich u d
z i- d ó w i p r a d z i d ó w nie bywało. Oprócz stołów i ław stały tam trzy drewniane
krzesła, u sporych okien zieleniało w wazonach kilka niskich roślin, na małej szafce z dwoma
szybkami połyskiwał blaszany samowar. Wymysły te przywiózł z sobą Kowalczuk z szero-
kiego świata, a może też zapoznała się z nimi i Pietrusia w tym szlacheckim dworku, w któ-
rym za dziewkę folwarczną służyła. Wymyślność ta jednak nie doszła do tego stopnia, aby
gdzie indziej umieścić ogromny piec z okopconym wnętrzem, w którym, jak o tej porze w
każdej z chat chłopskich, palił się ogień wielki. Nie dosięgła też ta wymyślność ani świec, ani
lampy; pomiędzy cegły pieca wetknięte łuczywo paląc się czerwonawym i dymnym płomie-
niem oświetlało postać starej Akseny w ten sposób, że komuś wchodzącemu do izby musiała
ona naprzód rzucać się w oczy. Według starego swego zwyczaju kościana babka siedziała na
piecu i w dostatniej siermiężce, w czarnym czepcu, wyprostowana, jedną ręką wyciągała z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
wiednim narzędziem wewnętrzną okiennicę przepiłował, zamykającą ją zasuwę usunął, przez
okno do komory wlazł i tyle dobra z niej wyciągnął. Okno komory wychodziło na ogród, w
tej póznej jesiennej porze pusty i tylko błotem pokryty, noce jesienne długie są i ciemne...
Piotrowa rozpaczała; Piotr stratę poniesioną mniej żywo do serca biorąc zmartwił się jednak i
nade wszystko oburzył się przeciw nieznanemu złoczyńcy. Ludzie, którzy tu obradowali i
obrady swej nie tylko nie skończyli, ale po razy kilka jeszcze kończyć nie mieli, rozeszli się z
wolna; w izbie pozostał Piotr, w zamyśleniu na ławie siedzący i łokciami na stole rozparty, i
trzy kobiety, które przed ogniem, żywo płonącym w piecu, głośno o zaszłym wypadku roz-
prawiały. Były to trzy Dziurdziowe: żony Piotra, Stepana i Szymona Dziurdziów. Były to
także trzy zupełnie różne z sobą typy chłopek i trzy wyraznie różne dole kobiece. Niemłoda
już i schorowana, ale spokojna i jeszcze dość urodziwa Piotrowa, żona męża dobrego, gospo-
dyni chaty dostatniej i matka dwóch dorastających synów, skrzyżowała na piersi ramiona i
smutnie już tylko nad stratą swoją głową kiwała, z cicha powtarzając:
J a k i j e złe ludzie! a j, j a k i j e niegodziwe!
Zwinna jak żmijka, czarnooka, śniada i ognista Stepanowa, sławna na całą okolicę złośnica
i plotkarka, o której zresztą wszyscy wiedzieli, że mąż jej cierpieć nie mógł i że wiecznie biła
go lub przez niego bitą była, na pierwszą wieść o tym, co się w chacie Piotra przytrafiło, po-
rzuciła niedawno urodzone a przez cztery lata małżeńskiego pożycia jedyne dziecko i przyle-
ciawszy tu krzyczała, złodziejów przeklinała i miotała się tak srodze i hałaśliwie, jakby ją
samą i stokroć od tej większa strata spotkała. Szymonowa, przeciwnie, przywlekła się z wolna
i z dzieckiem na ręku, które już było szóstym czy siódmym. Niestarą była jeszcze i niebrzyd-
32
ką, ale strasznie wymizerowaną, z czołem zmarszczonym i wiecznie skrzywionymi usty. Pio-
trowa, choć starsza i schorowana, daleko lepiej od niej wyglądała. Wiadomo, żona pijaka sie-
dzącego po uszy w długach, u %7łyda arendarza zaciągniętych, mająca chatę kurną jeszcze i
drobnych dzieci pełną, a komorę prawie pustą, toć i wesoło sobie b a j d u r z y ć nie mogła.
Na Agacie wyraznie odbijały się spokój i dobrobyt, na Rozalii Stepanowej charakter zapal-
czywy a złym pożyciem małżeńskim do stopnia prawie wściekłości rozjątrzony; na Parasce,
żonce pijaka Szymona skłopotanie i nędza. Tuląc i kołysząc dziecko, które w piersi matczy-
nej mało znajdowało pokarmu i rozkrzyczało się wniebogłosy, z podziwem pełnym świąto-
bliwego jakby poszanowania wciąż powtarzała:
Dwa sadła i dziesięć ś c i a n płótna! oj, Bożeż mój, Boże! dwa sadła, dziesięć ś c i a n
płótna i dwanaście par kiełbas... oj, Bożeż, mój Boże!...
Bogactwu takiemu, które aż tyle rzeczy bez ostatecznego ogłodzenia poszkodowanych z
komory ukraść pozwalało, dosyć nadziwić się i nalubować nie mogła! Nie zazdrościła,
owszem, żałowała krewniaków, że im się taka szkoda stała, ale oczy jej zachodziły łzami.
Dawało to jej miarę i żywe uczucie biedy własnej. Zaś czarne oczy Rozalki rozpalały się co-
raz bardziej, błyskały i latały jak u oszalałej, a język szybciej jeszcze latał niż zrenice. Prze-
kleństwa najstrachliwsze na nieznanego złodzieja miotała, lecz wiadomym to już było, że
zawsze coś lub kogoś przeklinać musiała; podobno sprawiało to ulgę nieustannej zgryzocie,
która u innych roztopiłaby się w łzy, a ją napełniała warem i płomieniem.
Zasmucony, lecz już ułagodzony głos Piotrowej przebił się przez wrzaskliwe zawodzenia
Rozalki.
%7łeby tam nie wiem co rzekła ja taki będę wiedzieć, kto to ten złodziej.
Zwróciła się do Piotra.
Pietruk rzekła głosem, który objawiał zgodny i przyjacielski stosunek jej z mężem i d
z i do Akseny... p o p y t a j s i a, może ona zna co takiego, żeby tego złodzieja odkryć...
Nad wszelkie spodziewanie niewiast Piotr ani jednym słowem nie sprzeciwił się temu żą-
daniu, wstał, na głowę czapkę baranią włożył i z chaty wyszedł.
Wieczór to był jesienny, ciemny; wiatr szumiał w ogrodach i miotał drzewami; pod niebem
szmaty chmur, lecąc jak ciężkie ptaki, przysłaniały, to znowu odsłaniały gwiazdy. Błotnistą
ścieżką wijącą się pomiędzy ścianami obór i gumien a opłotkami ogrodów wysoki, barczysty
chłop, w kożuchu i baraniej czapce, z grzbietem nieco przygarbionym, szedł szerokim i cięż-
kim krokiem w kierunku zagrody kowala. Z dala już widać było kuznię buchającą czerwonym
światłem i słychać turkot odjeżdżających wozów. Przed tą kuznią zawsze jak na odpuście
albo jarmarku. Z całej okolicy ludzie do Michała Kowalczuka przyjeżdżają, bo takiego jak on
kowala nigdzie nie ma. Ale teraz już wieczór i ci, co tu dziś konie podkuwali, obręcze na koła
i siekiery robić, a pługi i wozy naprawiać kazali, jadą do domów drogą pomiędzy wierzbami i
bzami, w których puszczyki i lelaki gnieżdżą się i skomlą. Przed otwartymi drzwiami kuzni
nie ma już nikogo, tylko leży szeroko błoto straszne, kołami wozów i kopytami końskimi roz-
bite i pogłębione. Piotr Dziurdzia w błocie tym stanął i przez chwilę we wnętrze kuzni wpa-
trywał się z przyjemnością niejaką. Czerwonym światłem napełnione jaskrawo odbijało ono
od ciemności panujących na zewnątrz. W tym świetle pięknie przedstawiała się postać mło-
dego kowala, który pracować jeszcze nie przestał. W majtkach i koszuli z wysoko odwinię-
tymi rękawami, silny i zgrabny, chłop żwawo podnosił żylaste ramię, co siły bił młotem po
rozpalonym żelastwie, skry spod młota sypały się w dół deszczem, a słupem tryskały w górę,
śniada twarz z czarnym wąsem i czarna jego czupryna stały w czerwonym blasku. %7łwawo
pracował i wesoło. Nade wszystko wesoło. Co chwilę zagadywał coś do pomagającego mu
chłopaka, czasem i przyśpiewywał sobie albo gdy uderzenie silniejszym czy zręczniejszym
być musiało, podnosząc i opuszczając ramię niby do tańca wykrzykiwał sobie:
Hu, ha!
33
Piotr, z zadowoleniem niejakim na tę razną i wesołą pracę popatrzawszy, uszedł jeszcze ze
dwadzieścia kroków i wszedł do chaty kowala.
Izba tam była takaż prawie jak u Piotra, obszerna, z drewnianą podłogą i wolna od dymu,
który przez komin uchodził, tylko spostrzegać się w niej dawały pewne wymysły, jakich u d
z i- d ó w i p r a d z i d ó w nie bywało. Oprócz stołów i ław stały tam trzy drewniane
krzesła, u sporych okien zieleniało w wazonach kilka niskich roślin, na małej szafce z dwoma
szybkami połyskiwał blaszany samowar. Wymysły te przywiózł z sobą Kowalczuk z szero-
kiego świata, a może też zapoznała się z nimi i Pietrusia w tym szlacheckim dworku, w któ-
rym za dziewkę folwarczną służyła. Wymyślność ta jednak nie doszła do tego stopnia, aby
gdzie indziej umieścić ogromny piec z okopconym wnętrzem, w którym, jak o tej porze w
każdej z chat chłopskich, palił się ogień wielki. Nie dosięgła też ta wymyślność ani świec, ani
lampy; pomiędzy cegły pieca wetknięte łuczywo paląc się czerwonawym i dymnym płomie-
niem oświetlało postać starej Akseny w ten sposób, że komuś wchodzącemu do izby musiała
ona naprzód rzucać się w oczy. Według starego swego zwyczaju kościana babka siedziała na
piecu i w dostatniej siermiężce, w czarnym czepcu, wyprostowana, jedną ręką wyciągała z [ Pobierz całość w formacie PDF ]