[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zażąda, żeby markiz albo wracał do gospody  Pod
Owcą i Królikiem", albo jechał prosto do Londynu.
Niech się zabiera w diabły, wszystko jedno dokąd.
Jack należał do ludzi, którzy pochwycą całą rękę,
gdy dasz im palec, i wypadek na pewno nie osłabił
w nim tej cechy.
- Nic wielkiego - uspokajał doktor Theę, kiedy pół
godziny pózniej usiedli we dwoje w bibliotece. - Guz
na głowie i płytka rana od strzały, poza tym żadnych
obrażeÅ„. Nie ma wstrzÄ…Å›nienia mózgu, wszystko w nor­
mie, o ile mogłem się zorientować. Pod pani troskliwą
opieką w tydzień stanie na nogi.
Thea patrzyła na doktora bez słowa. Nie pomyślała,
że Jack może zaziębić się na deszczu. Niepotrzebnie
czekała, zwlekała. Ale żeby miał teraz kurować się w jej
domu, w dodatku w jej własnym łóżku!
- On nie może tu zostać! - zawołała wzburzona. -
Drogi doktorze Ryland, to nie przystoi! W domu nie
mieszka nikt poza mojÄ… rodzinÄ… i paniÄ… Skeffington.
Niech pan dopilnuje, żeby przeniósł się do gospody.
Doktor Ryland dopił wino i odstawił kieliszek na
stolik, po czym pokręcił głową.
- Teraz nie wolno go przenosić, moja droga. Po pier­
wsze rana po strzale, po drugie głowa, po trzecie deszcz.
Nie, wszystko to razem sprawia, że markiz musi pozo­
stać w łóżku i na razie nie ruszać siÄ™ z Oakmantle. Prze­
nosiny mogłyby wpłynąć na pogorszenie jego stanu.
- Co w takim razie robić?
- Pozostawić go przez kilka dni w spokoju i obserwo­
wać, jak szybko wraca do zdrowia - odparł doktor. - Poza
tym, czy powierzyłaby pani, droga panno Shaw, lorda Mer-
lina opiece pani Prosper? Wie pani przecież, że ta kobieta
ma dwie lewe ręce, niczego nie potrafi zrobić jak należy, na
niczym się skupić. Zmarnowałaby biedaka w tydzień.
Thea uśmiechnęła się niewesoło. Pani Prosper, osoba
niezwykle prostacka, Å›wietnie nadawaÅ‚a siÄ™ na szynkar­
kę i wiedziała, jak sobie radzić z wiejskimi pijaczkami,
ale to byÅ‚y wszystkie jej talenty. Nie miaÅ‚a za grosz cier­
pliwości i gotowała wręcz okropnie.
Mimo wszystko Thea czuła się niezręcznie. Nie
chciaÅ‚a okazać siÄ™ niegoÅ›cinna, ale nie mogÅ‚a wytÅ‚u­
maczyć doktorowi Rylandowi, że jej opory wobec per­
spektywy zatrzymania Jacka w Oakmantle nie wypÅ‚y­
wały ani z poczucia, co wypada, a co nie wypada, ani
z obawy przed kosztami. Chodziło o samego Jacka i
o to, jakie uczucia w niej wywoływał.
- Poza tym - ciÄ…gnÄ…Å‚ doktor pogodnie, zbierajÄ…c siÄ™
do wyjÅ›cia - bÄ™dzie pani miaÅ‚a do pomocy lokaja mar­
kiza, Hodgesa. Wydaje się bardzo poukładany. Jest na
sÅ‚użbie u markiza od dziesiÄ™ciu lat. - Ramiona mu za­
drgały jak od tłumionego śmiechu. - Do pioruna, czego
on musiał się przez ten czas napatrzyć.
Thea odprowadziła doktora do drzwi, odebrała od
niego solenną obietnicę, że zajrzy następnego dnia, po
czym poszÅ‚a na górÄ™ zobaczyć, jak siÄ™ miewa jej niepro­
szony i niechciany gość. Już podniosła dłoń, by za-
pukać do drzwi, kiedy z sypialni doszły ją podniesione
głosy. Zamarła i zaczęła nasłuchiwać.
- I co myślisz o tym domu, Hodges? - rozległ się
gÅ‚os Jacka, rzeÅ›ki, jakby nie zdarzyÅ‚ siÄ™ wypadek. - Ma­
lowniczo tu, co? Chyba zmieniÄ™ zdanie na temat wsi.
- Bardzo miłe miejsce, milordzie - przytaknął lokaj
zgodnie.
- Tak jak i sama panna Shaw - dodał Jack. - Te jej
staroświeckie poglądy, ta cudaczna suknia, zupełnie jak
z balu przebierańców!
Thea spojrzała po sobie. Zrozumiałaby, że Jack mógł
wziąć suknię ślubną za kostium, ale szary muślin? Zje-
żyła się.
- Wydaje się bardzo miłą i dobrze ułożoną damą -
powiedział Hodges.
Thea usłyszała przeciągłe ziewnięcie Jacka.
- A jaka przy tym śliczna, chociaż z opowiadań Ber-
tiego wnoszę, że sytuacja przedstawia się cokolwiek
inaczej, niż to sobie wyobrażał mój ojciec.
- W rzeczy samej, milordzie. - W gÅ‚osie lokaja za­
brzmiaÅ‚a wyrazna dezaprobata. - Trudno sobie wyob­
razić, by taka dama jak panna Shaw chciała usidlić
dżentelmena i zmuszać go do małżeństwa.
Thea wciągnęła gwałtownie powietrze, oblała ją fala
gorąca. A więc oto, co pomyślał książę Merlin, kiedy
usłyszał o jej ślubie z Bertiem. Zrobiło się jej jeszcze
bardziej gorąco, gdy skonstatowała, że książę wcale nie
był daleki od prawdy.
Usłyszała hałas, oprzytomniała i zapukała głośno.
Głosy natychmiast zamilkły i Hodges otworzył drzwi.
Miała wrażenie, że jest trochę speszony.
- Witam, proszÄ™ pani. - PrzemknÄ…Å‚ obok niej. - Prze­
praszam, zostawię panią samą z jego lordowską mością.
Zapewne woli pani rozmawiać z nim w cztery oczy.
Thea zdecydowanie nie wolała, ale było za pózno,
żeby zatrzymać Hodgesa; był już na schodach. Weszła
do pokoju, zostawiajÄ…c drzwi szeroko otwarte.
Jack siedziaÅ‚ w łóżku, oparty o poduszki. WyglÄ…daÅ‚ tro­
chÄ™ komicznie w starej koszuli ojca Thei. Najwidoczniej
nie miaÅ‚ w torbie podróżnej rzeczy tak niezbÄ™dnej jak noc­
ne odzienie. Być może w ogóle nie używaÅ‚ czegoÅ› takie­
go, przemknęło Thei przez głowę, lecz natychmiast odgo-
niła tę nieprzyzwoitą myśl.
Niestety, stara koszula niewiele skrywała, przeciwnie,
uwydatniała tylko imponującą muskulaturę lordowskiego
torsu. Thea szybko odwróciÅ‚a wzrok, mówiÄ…c sobie w du­
chu, że nie muskulatura Jacka powinna ją obchodzić, tylko
jego stan ogólny oraz temperatura. Tymczasem to jej pod­
nosiła się temperatura w obecności Jacka.
UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do niej i Thei zrobiÅ‚o siÄ™ jeszcze bar­
dziej gorąco. Najchętniej okręciłaby się teraz na pięcie
i uciekła; z trudem się powstrzymała, by tego nie uczynić.
- Przykro mi, że jestem dla pani ciężarem, panno
Shaw - przemówiÅ‚ grzecznie Jack. - Postaram siÄ™ spra­
wiać jak najmniej kłopotów.
Thea bardzo w to wątpiła.
- A mnie przykro, że moja siostra pana trafiÅ‚a - od­
parÅ‚a tym samym poprawnym tonem. - Doprawdy fa­
talny wypadek.
Jack uśmiechnął się.
- Tak, trochÄ™ nietypowe zachowanie, strzelać do go­
ści, ale nie powinno mnie to dziwić, jesteście nietypową
rodziną. - Uśmiech zniknął z ust Jacka i Thea miała
wrażenie, że dostrzegła na jego twarzy zakłopotanie. -
Mówiłem zupełnie poważnie, panno Shaw. Nie chcę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl