[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tym pocałunkom nie broniła się ona, o, nie broniła się wcale, a jeżeli wówczas, o szarej go-
dzinie, czuła to tylko, że przestaje być zatrutą jadem życia i że z niej spada nieszczęście sa-
motności, teraz uczuła, że jest młodą, rozkochaną i nad miarę wszelkiego słowa szczęśliwą.
Jakby wypiła mocnego trunku, tak upojoną się uczuła; szary cień pokoiku zakłębił się jej
przed oczami, obie ręce zarzuciła mu na szyję, do piersi jego przylgnęła i po wiele razy od-
dała mu jego pocałunki. Nie mówili do siebie nic i zanim mieli czas cokolwiek sobie powie-
dzieć, tuż prawie przy sobie usłyszeli szelest bardzo cichych kroków i ujrzeli przesuwającą
się postać, która w zmroku napełniającym pokoik wyglądała jak czarne widmo. Była nim
Szyszkowa. Szła powoli, zgarbiona, mniemając, że jest samą, bo w myślach zatopiona, nie-
obecności młodej pary pośród tańczących nie spostrzegła, tu zaś w szarym zmroku byli oni
dla niej niewidzialnymi. Uszła tak kilka kroków i nagle z łoskotem kolan o podłogę uderzają-
cych u łóżka swego na klęczki upadła. Zarazem z piersi jej wychodzić zaczęły tłumione,
przeciągłe jęki i westchnienia do łkań podobne.
 Mama!  szepnęła do Aleksandra Jadwiga, a Szyszkowa, jakby z twardego snu obudzo-
na, krzyknęła:
 Kto tu?
 Ja, mamo...
I pogarnęła się do matki, a usiłując podnieść ją z klęczek, z prośbą w głosie zaczęła:
 Niech mama tak nie rozpacza, moja kocha... Nie dokończyła, bo czarna w zmroku postać
popędliwie porwała się z ziemi i odtrąciła ją z taką siłą, że byłaby upadła na kuferek, gdyby
jej Aleksander nie podtrzymał. Zarazem szept gwałtowny, świszczący, zjadliwy mówić za-
czął:
 Zmierć, męka, nieszczęście, zgryzota, choroba! Czego ty chowasz się po kątach i matkę
podpatrujesz? Pocieszać mię chcesz? Jezus, Maria! Mnie nikt nie pocieszy, zwłaszcza ty, co
zamiast smucić się razem z matką i modlić się o odzyskanie braci, balujesz sobie, gości spra-
szasz, hece wyprawiasz... jak ta ostatnia, jak... jak... jak...
Szept jej splątał się i urwał, Jadwiga cicho, lecz z wewnętrznym jękiem wymówiła:
 Zawsze tak... zawsze... zawsze tak...
Aleksander, osłupiały, przerażony, milczał, Szyszkowa nie spostrzegając go zaszeptała
znowu:
 Czegóż tu jeszcze stoisz? Plaga egipska! Czemu nie idziesz sobie? Do kawalera swego
idz, do lubego, do ukochanego... Jezus, Maria... wydajże się przynajmniej za mąż... choć raz...
choć tę jedną pociechę zrób matce... Ale gdzie tam! Boże zmiłuj się, Boże zmiłuj się, Boże
zmiłuj się Ty nad nami! Alboż on ciebie wezmie? Czy ktokolwiek cię wezmie?... Jezus, Ma-
ria!...
 Chodzmy!  z gniewem i dość głośno odezwał się Aleksander  chodzmy stąd, Jadziu!
To istna wariacja... niesprawiedliwość, krzywda...
Pociągnął ją ku drzwiom od przepierzenia, w których gdy stanęli obecne w pokoju osoby
od pierwszego rzutu oka spostrzec musiały, że oboje mieli czoła gniewnie zmarszczone, a w
oczach Jadwigi błyszczały daremnie powstrzymywane łzy.
 Pokłócili się! Ot, już i zaczyna się po radości smutek!  szepnęła do narzeczonego Pauli-
na.
 Powiem tobie, że mnie jej szkoda! wachlując się chustką do nosa odszepnął narzeczo-
ny. Zlusarzowa ku Jadwidze poskoczyła.
 Może mamie zrobiło się niedobrze, bo c o ś c i ś taka skrzywiona i przygarbiona z po-
koju wyszła?
Jadwiga przypuszczenie to potwierdziła, a że pora była już dość pózną i ślusarzowa o
dziecko niezupełnie spokojną się czuła, więc poszeptała z mężem, z Pauliną i po wielu ukło-
nach, pocałunkach, podziękowaniach całe towarzystwo mieszkanie Jadwigi opuściło. Poszedł
52
z nim i Stanisław, którego Paulina nagląco zapraszała, aby wraz z jej narzeczonym na pięć
minut, na kwadransik mieszkanie jej odwiedził.
 Bo  mówiła  mam pokoik malutki, ale milutki, i chcę panu pokazać, jak na m a ł y m p
r z e s t r z e n i u sprytnie urządzić się można.
W pustym pokoju Aleksander i Jadwiga obok siebie przy białym szkielecie siedzieli; lam- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl