[ Pobierz całość w formacie PDF ]

masz nic do powiedzenia?
Na przykład: pocałuj mnie? Wez mnie do łóżka? Kochaj się ze mną?
Owładnięci pożądaniem, całowali się namiętnie, zaborczo,
pochłaniając się wzajemnie, smakując, spijając. Skóra Jeda w dotyku była
jędrna, gładka i gorąca, jej żar dorównywał jedynie żarowi płonącemu w
samej Meg. Gdy wtulała się w niego, a jego usta sunęły w dół po
delikatniej kolumnie jej szyi, całe jej ciało zdawało się zmieniać w płynny
ogień.
- Jak, do diabła... - Jed uniósł głowę, aby spojrzeć na Meg, ujął w
dłonie jej twarz, zanurzył palce w ciemnej gęstwinie jej włosów i
76
R S
wpatrywał się w nią głodnym wzrokiem. - Jak mogę zejść na dół i jeść
kolację z twoją rodziną, skoro to ciebie mam ochotę schrupać? - jęknął. -
Każdy... - ucałował jej usta -...rozkoszny... - pocałował ją znowu - ...cal....
- znowu pocałunek - ...twego ciała.
W końcu oderwał usta od jej warg; oddychał nierówno, policzki
pokrywał mu rumieniec.
- Co ja mam z tobą zrobić, Meg Hamilton?
- Zrobić ze mną? - powtórzyła rozmarzona. Jed złapał ją za ramiona i
odsunął lekko.
- Nie wiem, czy to zauważyłaś, ale gdy jesteś blisko mnie, nie jestem
w stanie utrzymać rąk przy sobie - jęknął, jakby z pogardą dla swej
słabości.
Zareagowała na jego ton zmarszczeniem brwi.
- Nie prosiłam cię o to.
- Nie, ale... - Potrząsnął niecierpliwie głową i zacisnął silniej dłonie
na jej ramionach. - Jestem typem włóczęgi. Nigdy nie wiem do końca,
gdzie będę za tydzień, mam domy w Nowym Jorku, Vancouverze i Paryżu.
Twoje życie jest związane z Anglią, ze Scottem i twoją pracą. Nie dosyć
zostałaś już skrzywdzona? - dorzucił szorstko.
Miał na myśli - przez ojca Scotta. Jednocześnie ostrzegał ją, że nie
jest bardziej zainteresowany stałym związkiem, niż był ojciec Scotta. Jego
ostrzeżenie byłoby śmiechu warte, gdyby tak bardzo jej nie zraniło.
Kim była, jego zdaniem? Samotną matką, prawdopodobnie
poszukującą męża dla siebie i ojca dla Scotta? Równie szybko, jak
rozpaliło się w niej pożądanie, zmieniło się w tak samo
niepowstrzymywany gniew.
77
R S
- Doprawdy, Jed... - powiedziała lekceważąco, strącając ze swych
ramion jego dłonie. Odsunęła się, oczy rozbłysły jej gniewem. -
Pochlebiasz sobie, jeśli sądzisz, że to... - nonszalancko machnęła ręką,
zamykając w tym geście wszystko, co zaszło między nimi w ciągu
ostatnich chwil -... znaczy dla mnie więcej niż dla ciebie. - Zaśmiała się
ostro, nieprzyjemnie. - Tak się złożyło, że lubię swoje życie, takie jakie
jest, i nie mam zamiaru wikłać się w stały związek. Nigdy! - dorzuciła
gwałtownie.
- Meg...
- Ale to nie znaczy - ciągnęła z naciskiem  że mając dwadzieścia
siedem lat, jestem skazana na celibat. I co, Jed? - spytała szyderczo na
widok jego zachmurzonej twarzy. - Nie podoba ci się takie odwrócenie
ról? Jaka szkoda - zakpiła. - Bo tak to właśnie wygląda. I jeśli o mnie
chodzi, zawsze tak będzie.
Kilkoma długimi krokami dotarła do drzwi łączących ich pokoje. Jed
przyglądał się jej z zaciśniętymi ustami, mrużąc oczy.
- Nie wierzę ci - powiedział w końcu.
I miał rację. Nigdy nie bawiła się w przygodne romanse.
Więc co właściwie robiła w sypialni Jeda Cole'a? Uciekała z niej, tak
szybko, jak to możliwe. Od niego. Od pożądania, które budziło się, ilekroć
znajdowała się blisko tego mężczyzny.
- Możesz wierzyć, w co chcesz - stwierdziła pogardliwie. - Ale na
przyszłość nie wchodz bez zaproszenia do mojej sypialni.
- A jeśli zostanę zaproszony? - Wysunął szczękę, kości policzkowe
uwydatniły się pod skórą, błękitne oczy zlodowaciały.
Meg roześmiała się niewesoło.
78
R S
- Miejmy nadzieję, że będziesz mógł wyjechać jutro. Sądzę, że do
tego czasu zdołam oprzeć się pokusie.
Weszła do swej sypialni i zamknęła za sobą drzwi, zdecydowanie,
lecz - z konieczności - cicho.
Azy upokorzenia przesłaniały jej wzrok, gdy potykając się, przeszła
przez pokój i usiadła na brzegu łóżka. Schowała twarz w dłoniach i
pozwoliła, by łzy zaczęły płynąć.
Przez ponad trzy lata trzymała się z dala od mężczyzn, którzy
okazywali jej zainteresowanie. Nie dlatego, że nie chciała kochać i być
kochaną, ale dlatego że miała Scotta i każdy mężczyzna, który chciałby
dzielić z nią życie, musiałby włączyć w nie jej synka. Nie jako dodatek do
niej, lecz dla niego samego.
Ale w ciągu tych dwóch dni pozwoliła, by Jed Cole przedarł się
przez jej bariery ochronne, tylko po to, aby usłyszeć, że nie chciał wiązać
się z nią - nie mówiąc już o Scotcie - na stałe.
Podniosła głowę, spojrzała na śpiącego syna i znowu poczuła
przypływ ogromnej miłości. Był niewinnym dzieckiem, wartym tego bólu
odrzucenia, który przeżywała od trzech i pół roku, odrzucenia przez
rodzinę, tak zwanych przyjaciół oraz mężczyzn w typie Jeda Cole'a, którzy
nie chcieli komplikować sobie życia.
Tak, naprawdę dobrze to rozegrałeś, stwierdził z niesmakiem Jed,
patrząc na drzwi, które Meg zamknęła mu przed nosem. Bardzo uprzejmie.
W wyjątkowo wyrafinowany sposób.
Ale prawdą było, że ilekroć byli sami, nie mógł utrzymać rąk przy
sobie, wykorzystywał każdą okazję, by ją pocałować i przytulić. I to go
przerażało. Nie było wątpliwości, że jej pragnął, że dotyk jej ciała do-
79
R S
prowadzał go do szaleństwa, ale z drugiej strony pragnął jej bronić, chronić
przed krzywdą. Jak się wydawało, nawet przed samym sobą.
Mój Boże, należało tylko mieć nadzieję, że życzenie Meg się spełni i
że będzie mógł jutro wyjechać - musiał znalezć się od niej daleko, zanim
doprowadzi go do szaleństwa. Jednak trzymanie się z dala od Meg nie było
łatwe, gdy przebywał w domu jej rodziców. Dotarło to do niego, kiedy
przy kolacji okazało się, że siedzi obok niej.
Oczywiście, mógł się tego spodziewać. Tylko sześć osób siedziało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl