[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzienne zwierzę, w nocy ślepe i bezradne, nie odróżniam dymu od kamienia, możliwości od
niemożliwości. Mają mnie na haczyku, złowiły Jana Hermana Trudnego.
- O, popatrz. Takie. Takie.
Spojrzał na podsunięty przez Lee rysunek. Nie rozpoznał góry i dołu. Obrócił kartkę
kilkakrotnie, przekrzywiając przy tym głowę. Potwora wyśnionego przez Lee, pomimo
szczerych wysiłków, nie ujrzał. We własnym skojarzeniu zobaczył na tym prostokącie papieru
skrzyżowanie mapy Europy z którymś z dzieł tego szalonego Picassa oraz rozdeptaną meduzą.
- Aadne, ładne.
15.
Grążel i Paniebuda byli na ciężkim kacu. Główki ich bolały, światło w oczka raziło i
okrutne wprost pragnienie cierpieli.
- A niech ja kapucynem zostanę, panie szefie, jeśli się dzisiaj albo jutro do getta,
kurrwa, ruszę.
- Czy ja ci mówię, że dzisiaj? Czy ja ci mówię, że do getta? Macie mi tylko wyniuchać
jakiegoś wyedukowanego starozakonnego, na którego znalazłoby się coś takiego, żeby mu w
razie czego buzkę przymkniętą utrzymać. A jak mówię wyedukowanego, to mam na myśli
raczej rabina, aniżeli jakiegoś lichwiarza spryciulę.
- W razie czego, to każden jeden, kurrwa, bohater, za pańskim przeproszeniem, panie
szefie, siostrzyczkę rodzoną na tacy Szwabom poda. Uch...! Może jednak znalazłoby się coś
dla oczyszczenia oddechu?
- A nalejcie sobie, moja strata... Słuchajcie no, draby głupie: przecie nie chodzi mi o
męczennika, bo to i żadna specjalnie trefna sprawa, tyle żeby zaraz potem nie porozpowiadał
wszędzie naokoło, co i jak. To jest prosta robota; to w ogóle nie byłaby robota, gdyby nie
getto i nie Niemce.
- Ale ich pan, panie Trudny, nie ten-tego, nie wyrzucisz do śmieci... No to i jest robota,
a my teraz, kurrwa, forrmy nie mamy.
- Tajes. My bez formy. My sflaczali. Patrz pan. Palcem bym nie ruszył, chociażby tu
na mnie spadła gołodupna blondyna. Amen. Kaput. Finito. Grążel i Paniebuda do
wulkanizacji.
To oczywiście były targi i rzecz stanęła na dziesięcioprocentowym upuście w
kolejnym przemytniczym transporcie z getta. Bandyci wywlekli się z biura Trudnego pośród
chrapliwych westchnień i bulgotliwych inwokacji do bóstw o niecenzuralnych imionach.
Wyszli na miasto o dziesiątej; o trzynastej trzydzieści Paniebuda przekręcił do firmy
Trudnego z ciastkarni w śródmieściu. - Notuj pan - zamamrotał. - Notujesz?
- No.
- Notuj. Urszulańska siedem. Pukasz pan do mieszkania numer jeden i pytasz o
Zdzisia. Zdzisio jest ślepy na jedno oko i pluje, jak mówi; poznasz go pan. Zdzisiowi
rzekniesz, żeś od Apollina. Nie wiem, co to za syf, ten Apollin, ale tak trzeba wołać, więc
lepiej pan nie przekręć. Zanotowałeś pan?
- No.
- To już ten Zdzisio dalej pana zaprowadzi. %7łydek jest młodziak, ale podobnież
strasznie mądry i uczony, i w ogóle. Czyta i pisze po ichniemu, bo chciał pan wiedzieć, to się
spytałem. Graba.
Trudny poszedł na Urszulańska 7. Była to stara, czteropiętrowa kamienica z
zaśmieconym podwórkiem studnią; wchodziło się doń przez ciemną, tunelową bramę. Do-
zorca spod numeru pierwszego, inkryminowany Zdzisio, odpowiadał obrazowemu opisowi
Paniebudy w dwustu procentach. Mówił bardzo dużo, a miał katar oraz zapewne jeszcze z pół
tuzina innych wirusowych infekcji, i Trudny większą część swej uwagi poświęcał na
utrzymywanie stosownego dystansu od owej chodzącej wszechzarazy, co wszakże nie zawsze
było możliwe. Zdzisio poprowadził Jana Hermana wąskimi, niskimi schodami piwnicznymi,
w dół, w mrok, w zimne i wilgotne podziemie budynku. Wyglądało na to, iż posiada on aż
dwie równoległe piwniczne kondygnacje, a wejście do tej drugiej znał jedynie Zdzisio, o czym
nie omieszkał poinformować zasłaniającego usta rękawiczką Trudnego. Zeszli zatem do
podpiwnicy i tu dozorca włączył latarkę. Nieszczęsne owo urządzenie wydawało już z siebie
ostatnie błyski, świecąc słabo i z przerwami; gdy odmawiało posłuszeństwa, straszliwy
Zdzisio walił nim na oślep (bo właśnie po ciemku) gdzieś w bok, w ścianę; zazwyczaj kilka
takich ciosów wystarczało, by na powrót stała się światłość. Wszelako nie zawsze, i wówczas
w ciasnych, brudnych, cuchnących lochach Urszulańskiej 7 rozlegała się taka seria przerazli-
wego łomotu, kontrapunktowanego jazgotliwym słowotokiem Zdzisia, iż w Trudnym poczęły
się lęgnąć wątpliwości co do sensu tajności całego tego interesu z ukrywaniem tu osób [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl