[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tylko kilka przecznic i zaraz zobaczy okna swojego domu.
W oknach było ciemno, to znak, że Jerzy jeszcze nie wrócił. Brama otwierana
pilotem bezdzwięcznie przesuwała swoje ramię, robiąc miejsce na wjazd. Na
podwórku stało kilka samochodów. Auta Jerzego nie widziała. To dobrze. Muszę
wiele przemyśleć, zanim wróci do domu.
XII
Pamięta dzień, gdy otrzymała odpowiedz z Domu Opieki Społecznej. Najpierw
zrobiła ksero fotografii znalezionej w szufladzie, potem wysłała je razem z
pytaniem o osobę, która jest na zdjęciu. Okazało się, że był to jeden z
podopiecznych zakładu, długoletni mieszkaniec, samotnik, były artysta rzezbiarz,
alkoholik z nikłymi przebłyskami świadomości. Wybrała się w podróż w pewną
listopadową niedzielę, by dowiedzieć się, skąd jego zdjęcie znalazło się w
szufladzie Jerzego. Przed tym wstąpiła do banku, żeby wypłacić trochę pieniędzy.
Mogły jej być potrzebne. Wypisała czek i poprosiła o zaległe wyciągi.
Jechała szybko. Bała się, że zmoży ją sen. Przemęczone oczy reagowały na światło
i piekły. Poprzedni dzień spędziła, ślęcząc przy komputerze. Jechała sama.
Brzeski nie przyszedł do pracy, podobno był przeziębiony. Trochę się o niego
martwiła. Wyglądał na zmęczonego. Próbowała nakłonić go do zwierzeń, lecz bronił
się zawzięcie, tłumacząc, że to głupstwa i że nie warto sobie tym zawracać
głowy. Dobrze wiedziała, że głupstwami nigdy się nie przejmował. To było coś
poważniejszego, tylko on, jak zwykle, nie chciał wokół siebie robić hałasu. Być
może tak przeżywał pożegnanie ze studentami, a może bał się kolejnego włamania.
Pracował za dużo. Uważał się za tytana i nawet coraz częstsze niedyspozycje nie
mogły wyprowadzić go z takiego przekonania. Perspektywa choroby, a już nie daj
Boże łóżka, była dla Brzeskiego nie do zniesienia. Maria nawet się zdziwiła, że
tego dnia został w domu. Musiał naprawdę zle się poczuć, skoro pozwolił się
zamknąć w mieszkaniu. Obiecała sobie, że gdy upora się ze swoimi sprawami,
namówi Juliana na krótki wyjazd. Powinien trochę odpocząć.
Błądząc bocznymi drogami, dojechała wreszcie do celu po-
177
droży. Parterowy budynek w kształcie litery  U" wcinał się z jednej strony w
gęsty sosnowy las, a z drugiej kończył w starannie przyciętym sadzie. Poskręcane
chłodem liście jabłoni oznaczały początek jesieni. Z prawej strony, pod lasem,
na długich sznurach suszyła się kolorowa pościel. Przed domem na taboretach
siedzieli pensjonariusze. Wzbudzała zainteresowanie swoją osobą. Oczy wszystkich
wędrowały z nią aż pod same drzwi.
Kierownik ośrodka wprowadził ją do pokoju gościnnego. Przy stole siedział
mężczyzna z fotografii. Wyglądał identycznie jak w gazecie, jakby od tego czasu
nie przebierał się i nie czesał. Długie siwe włosy przylegały szczelnie do
szczupłej, owiniętej szalikiem szyi. Ubrany był w stary wojskowy mundur, bez
guzików, i drelichowe spodnie. Spoglądał swoimi błękitnymi oczami i szukał w jej
twarzy odpowiedzi. Siwe brwi, poskręcane jak sfilcowany kożuch, rzucały cienie
na nie ogolone policzki. Dłonie tarł nerwowo o siebie, a osypujący się z nich
piasek opadał na blat stołu.
Usiadła obok. Nie wiedziała, od czego zacząć. Gdy wypowiadała pierwsze słowa,
poczuła strach. Pomyślała, że przyjazd tutaj był błędem. Dała się ponieść
podszeptom wyobrazni i rozbudzonej ciekawości. A ciekawość to zły doradca.
Najchętniej uciekłaby jak najdalej od tego miejsca i pozostała w błogiej
nieświadomości. Bała się tego świata, przerażał ją widok nieszczęśliwych ludzi.
Jednakże o ucieczce nie było mowy. Maria patrzyła na czubki swoich butów, a
mężczyzna taksował ją niepewnym wzrokiem. Też się bał. Strach czaił się w każdym
spojrzeniu, obawa o przyszłość wypalała rumieńce na szczupłej twarzy.
Zdecydowała się wreszcie i wymieniła swoje nazwisko:
 Maria Jaros powiedziała zdecydowanie. Kiwnięcie głową było odpowiedzią ze
strony słuchacza.  Przyjechałam tu zaczęła prosto z mostu  by prosić pana o
pomoc w rozpoznaniu pewnej osoby i zapytać, czy osoba, którą pokażę za chwilę na
zdjęciu, jest panu znana.  Wyjęła kilka zdjęć. Tych najnowszych, zrobionych w
ostatnim roku, i starszych. Rozłożyła je na stole i czekała. Mężczyzna patrzył
długo, przyglądał się dokładnie każdemu z nich z niedowierzaniem i strachem. Nie
wiedział, co powiedzieć, jakby za tymi słowami, które powinien z siebie wydusić,
czaił się wyrok.
178
Milczał i jak zaklęty przeglądał to w jedną, to w drugą stronę ułożone rzędem
fotografie. W końcu zebrał się na odwagę. Spłoszone oczy przez chwilę błądziły, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl