[ Pobierz całość w formacie PDF ]

westchnęła Rusty. - Nie miałam pojęcia, \e są urządzenia
wytwarzające śnieg. - I po co w ogóle go wytwarzać? Ona w
ka\dym razie wcale za nim nie tęskniła.
- Je\eli jest taka maszyna, Harvey ją znajdzie. Tak czy
owak, wujkowie urządzają te zabawy na trawniku przed
kościołem od wielu lat, zawsze w niedzielę przed Bo\ym
Narodzeniem. Jest gorąca czekolada, ciastka, a chór śpiewa
kolędy. Dzieci to uwielbiają. Clarence jest sędzią w zawodach
na najlepszego bałwana.
- Bijecie się śnie\kami?
- Oczywiście - uśmiechnął się Trent - tylko \e rzadko
mamy dość śniegu. Wymyśliłem, \e jedno z nas mogłoby iść
do kościoła, a drugie pokazać się po południu na zabawie. W
ten sposób i ty, i ja moglibyśmy popracować osobno.
Rusty przytaknęła głową. Ona te\ musiała spokojnie
pomyśleć nad swoimi sprawami, a w obecności Trenta nie
potrafiła się skupić.
Wskazał głową kuchenne drzwi, na których tle rysowała
się sylwetka Agnes.
- Ju\ trzeci raz wychodzi na próg. Gdybyśmy się
pocałowali na dobranoc, mieliby o czym rozmawiać. -
Powiedział to całkiem obojętnym tonem.
Rusty usiłowała przybrać podobny, choć miała wra\enie,
\e serce wyskoczy jej z piersi.
- Całkowicie się zgadzam. Całkowicie - powiedziała. -
Tak się ucieszą, \e nawet nie zauwa\ą, czy jutro spędzimy
czas razem.
- To będzie nasza polisa ubezpieczeniowa - rzekł,
przysuwając się do niej.
- Niewielka domieszka realizmu - odparła, pochylając się
ku niemu.
Rusty nie wiedziała, jak daleko Trent chce się posunąć w
realizmie, lecz faktem było, \e kiedy ich usta złączyły się w
namiętnym pocałunku, po paru sekundach on gwałtownie
przerwał i oddychając głęboko, odsunął się od niej.
- Wystarczy tymczasem. Z trudem wracała do siebie, więc
tylko skinęła głową.
- Co ty tu robisz? Trent stał zdumiony na progu chaty.
Kiedy zobaczył na polanie niebieski, wynajęty przez Rusty
samochód, myślał, \e wzrok go myli.
- Odbijam projekt. - Stała koło jego laserowej drukarki,
którą ustawiła na krześle, \eby kabel sięgnął do kontaktu. - A
co ty tu robisz? Miałeś być w kościele i wymknąć się po
południu w czasie zabawy.
- Sądziłem, \e ty idziesz do kościoła. Powiedziałaś, \e nie
lubisz śniegu.
- Rzeczywiście, nieszczególnie.
- Wspaniale. - Zatrzasnął drzwi i podszedł do stołu. -
Czym wytłumaczysz, \e nie poszłaś do kościoła? - Zciągnął
kurtkę.
- Bólem głowy. A ty? Rzucił kurtkę na oparcie krzesła.
- Wstałem pózniej i miałem ich dogonić, ale samochód mi
się popsuł:
Powiodła wzrokiem po jego ubraniu.
- Twój strój by to potwierdzał. Zabrudz sobie trochę
koszulę smarem i wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję. - Trent zdjął krawat i odpiął guziki
kołnierzyka i mankietów. Rusty wpatrywała się w niego z nie
skrywanym zachwytem. On sam odczuwał niezwykłe
po\ądanie, chocia\ nadal nie zamierzał mu się poddawać.
Zdawał sobie sprawę po owym krótkim, wieczornym
pocałunku, \e to nie będzie łatwe. Skoro jednak tak
zaplanował sobie najbli\sze dni, najlepiej będzie unikać
fizycznego kontaktu.
I nie zostawać z nią sam na sam, tak jak teraz. Drukarka
skończyła pracę, a Rusty tego nie zauwa\yła. Trent zabębnił
palcami po stole. Ona nie powinna w ten sposób na niego
patrzeć.
Miała słabość do mę\czyzn ubranych w eleganckie
garnitury i nieskazitelnie wyprasowane koszule.
Wyglądał dobrze w koszuli w kratę, wspaniale bez
koszuli, lecz w garniturze władczo. Co mogła na to poradzić,
\e w głębi duszy pragnęła mę\czyzny z silniejszą ni\ jej
osobowością, właśnie władczego. Nie napawało jej dumą to
sekretne pragnienie, ale tak było.
Dawno temu dość podobał się jej George Kaylee i trwało
to do chwili, gdy jeden z jej pomysłów został oceniony wy\ej
ni\ jego. Wtedy stracił dla niej cały urok.
A Trent... Podobał się jej coraz bardziej...
- Skończyłaś? Spojrzała nieprzytomnie na drukarkę.
- Aaa, tak. Patrzył na nią wyczekująco, więc wyłączyła
komputer.
- Ja... przywiozłam parę puszek z napojami - powiedziała,
kierując się ku drzwiom. - Przyniosę je, są w samochodzie.
Skinął głową, nie odrywając oczu od ekranu, a ona nucąc
pod nosem, wyszła z chaty.
Uspokój się. Otrząśnij. Wez głęboki oddech i skup się na
reklamie  Blisko natury". Otworzyła samochód i wyjęła sześć
puszek z napojami. Mogłaby popracować w domu. Z dala od
Trenta. Tak zrobi. Co z oczu, to z serca.
- Panno Rusty, czy za\yła ju\ pani te nowe, ulepszone
proszki firmy Anderson na ból głowy? - spytał troskliwie
Harvey.
- Tak, dziękuję panu. Harvey przyglądał się jej uwa\nie.
- Ciągle jest pani blada. Mo\e powinna pani zrezygnować
z naszej wyprawy po południu?
- Ma stracić taką zabawę? - zagrzmiał Clarence. - Bzdura.
Jej potrzeba trochę świe\ego powietrza i rozrywki. Wiem, co
mówię.
Rusty przyło\yła palce do pulsujących bólem skroni. Choć
bardzo się starała, nie zdołała zrobić wszystkiego, co
zaplanowała na przedpołudnie. Prezentacja w Wigilię. To było
wstrętne, nawet jak na George'a. A ona jeszcze nie
zdecydowała, czy ma wracać do Chicago, czy zostawić
prowadzenie pokazu Alisie.
Agnes i Doc coś ze sobą szeptali, rzucając spojrzenia w jej
kierunku. Po chwili babcia wzięła ją za ramię i odciągnęła na
bok.
- Rachel Marie, nigdy nie słyszałam, \ebyś miewała bóle
głowy.
- Babciu, jestem w takim stresie...
- A jeszcze do tego spędzasz cały czas przed
komputerem...
- Nie spędzam całego czasu przed komputerem!
Praktycznie mieszkam w kuchni!
- W ka\dym wolnym momencie powinnaś przebywać z
Trentem. - Babcia pochyliła się ku niej. - Widziałam wczoraj
wieczorem, jak cię ledwie cmoknął. śałosne.
- Babciu, zapomniałaś ju\, \e to ty chciałaś przyjechać na
wieś?
- Niczego nie zapomniałam, ale mam przed sobą młodą
kobietę, która zaprzepaszcza szansę swojego \ycia.
Rusty utkwiła w babci ponury wzrok.
- Zgadzam się z tobą.
- Rachel Marie, przestań mi tak odpowiadać. - Agnes
wiedziała, \e wnuczka ma na myśli pracę. - Jak tylko coś
wymyślimy dla was dwojga, to zaraz któreś znika. A teraz
jeszcze mówisz, \e nie chcesz iść na zabawę.
- Babciu... - Rusty skrzywiła się z bólu. Proszki Harveya
jeszcze nie podziałały.
- Niech będzie, dziecko. Zostań w domu i odpocznij.
Mo\e wieczorem pośpiewasz z nami kolędy.
Rusty skinęła głową i spojrzała w kierunku Trenta, \eby
zobaczyć, jak on daje sobie radę. Otoczony wujkami
majstrował pod maską samochodu dla uprawdopodobnienia
swej wersji o kłopotach z silnikiem.
- Ja dotrzymam Rusty towarzystwa - rzekł, wycierając
szmatą ręce. To ułagodziło babcię i wujków, którzy wkrótce
wyruszyli w drogę. Rusty i Trent odprowadzili ich wzrokiem.
- Dobra robota - rzekł.
- Tyle \e mnie naprawdę boli głowa.
- Chcesz zostać w domu? Zastanawiała się przez chwilę.
- Zostawiłam w chacie komputer, więc muszę z tobą
wrócić. Mo\e do tego czasu poczuję się lepiej.
Nie poczuła się lepiej, poniewa\ Trent włączył prądnicę.
Nie mogła znieść tego hałasu. Nie cierpiała George'a Kaylee.
Z niechęcią myślała, \e ma poświęcić choćby jeszcze minutę
projektowi.
Mimo to usiadła przy stole, włączyła komputer i wło\yła
do uszu zatyczki.
Trent machnął jej przed nosem ręką, dając znak, \e chce
coś powiedzieć.
- Muszę zatelefonować - rzekł.
Prądnica jakoś nigdy mu nie przeszkadzała. Po prostu
przekrzykiwał stukot. Zapulsowało jej w skroniach na myśl o
dodatkowym hałasie.
- Wiesz co? Poło\ę się na tapczanie i mo\e zdołam się
trochę zdrzemnąć. Obudz mnie, jak tylko skończysz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl