[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odnalazła oczy męża. Wkrótce jego usta zadrgały powstrzymywaną wesołością. Mary ucieszyła się
widząc, jak Travis sięga po śpiewnik, choć była pewna, że nie przepada za śpiewaniem, zwłaszcza pieśni
religijnych z XIX wieku. Mimo to - ze względu na nią - uczynił zadość konwenansom.
Pastor Kennedy rozejrzał się po zgromadzonych, a gdy jego wzrok padł na Mary i Travisa, uśmiechnął
się z aprobatą. Nabożeństwo minęło bez żadnych zakłóceń. Dzieci trochę się wierciły, ale to było do
przewidzenia.
Skoro tylko przebrzmiały ostatnie tony końcowego hymnu, Travis zerwał się z ławki. Nad głowami
dzieci szepnął do Mary:
- Spotkamy się na zewnątrz! - i przedarł się przez tłum. Mary straciła męża z oczu, gdy wybiegł z
kościoła jeszcze przed pastorem Kennedym.
Kilka osób zatrzymało się, chcąc zawrzeć z nią znajomość. Była wśród nich Klara Morgan, która
zaprosiła Mary na przyjęcie na cześć młodej pary, organizowane w siedzibie Towarzystwa Rozwoju
Rolnictwa. Te pogawędki zajęły Mary dziesięć minut, albo i więcej. Kiedy zeszła wreszcie po stopniach
kościoła, dostrzegła Travisa na parkingu.
- Z kim wujek rozmawia? - spytała Jima.
Chłopiec spojrzał w tamtym kierunku.
- Z szeryfem.
Mary zmarszczyła brwi, zastanawiając się, o czym też Travis może z nim konferować?
- Pewnie go pyta, czy jest coś nowego w sprawie śmierci moich rodziców - wyjaśnił Jim. - Wuj Travis
obiecał, że znajdzie winnego.
- Myślałam, że to był wypadek.
- Ktoś ich zepchnął z szosy - odparł z goryczą Jim. Serce Mary ścisnęło się, gdy usłyszała ból w głosie
chłopca. Położyła mu dłoń na ramieniu, ale Jim strząsnął ją; nie życzył sobie, żeby go pocieszała.
- Wujek przekonał szeryfa, że to była... jezdziecka zbrodnia.
- Zbrodnicza jazda - podpowiedziała Mary. Jim skinął głową. - Mój tata był dobrym kierowcą. Nigdy nie
wpadłby na drzewo, gdyby go ktoś nie zepchnął. Wujek znalazł ślady drugiego wozu na miejscu wypadku
i dalej na drodze. Ktoś jechał zygzakiem.
- Och, Jim! - powiedziała cicho Mary. - Tak mi przykro.
- Niby dlaczego? - odparł naburmuszony. - To nie byli twoi rodzice!
- Ja także straciłam najbliższą rodzinę. Nieważne, czy ma się wtedy dwanaście czy trzydzieści lat. Boli
tak samo.
Jim skinął głową i dodał ze skruszoną miną: - Wuj Travis ciągle naciska na szeryfa w sprawie tego
wypadku. Zmusił policję, żeby zrobiła gipsowe odlewy tamtych śladów.
Mimo że Mary zajęta była rozmową z chłopcem, dotarły do niej gniewne krzyki z parkingu. Wzdrygnęła
się, słysząc przekleństwa Travisa. Wszyscy wierni wylegli na trawnik przed kościołem. Stanęli i
wpatrywali się w niego.
Travis dodał coś jeszcze, czego Mary nie dosłyszała, potem odwrócił się i ruszył do swego wozu.
Dopiero wówczas przypomniał sobie o Mary i o dzieciach. Rozejrzał się niecierpliwie, chcąc jak
najprędzej odjechać.
Mary szybko popędziła dzieci do pikapa. Travis wsiadł do szoferki z ponurą miną; widać było, że z
trudem nad sobą panuje. Gdy opuszczali parking, nie odezwał się ani słowem.
Beth Ann, wepchnięta między małżonków, kurczowo czepiała się Mary. W szeroko otwartych oczach
dziecka widoczny był niepokój. Mary objęła małą ramieniem i przytuliła do siebie.
- Travis... - spróbowała zagadnąć męża, gdy wyjechali za miasto. Jej głos był cichy, bez cienia wyrzutu.
- Co się stało?
- Nic - warknął.
Jego twarz pozostała kamienna, bez wyrazu.
Mary sądziła, że mąż opowie jej o wszystkim pózniej, gdy nie będą przysłuchiwały się temu trzy pary
dziecięcych uszu. Teraz nie powinna więc naciskać; poczeka, aż Travis pokona ogarniającą go frustrację.
Jazda powrotna na ranczo była bardzo niemiła. Zajęła im dwadzieścia minut. Gdy tylko Travis wjechał
na dziedziniec i zatrzymał wóz, wyskoczył z pikapa i ruszył w stronę domu, jakby gnał do szturmu, nie
czekając na żonę ani na dzieci.
Ledwie Mary wprowadziła je do domu, Travis bez słowa minął ją, zmierzając ku drzwiom. Mary była
zdumiona szybkością, z jaką się przebrał. Wydawał się, że nie dostrzega ani żony, ani bratanków.
Zaniepokojona Mary poleciła dzieciom szykować się do lunchu i wyszła za mężem.
- Travis! - zawołała za nim, zbiegając po stopniach ganku.
Zatrzymał się i rzucił jej przelotne spojrzenie.
- Co się stało? - spytała go znowu.
- Nic.
- Więc czemu jesteś taki rozgniewany?
- Nie twój interes.
Mary nie dała po sobie poznać, jak ją te słowa zabolały. Twarz Travisa była twarda i bez wyrazu,
szczęki zaciśnięte. Nawet jego ciemne oczy straciły barwę.
- Ach tak? - szepnęła.
Poczuła się zniechęcona i odtrącona. Niepotrzebnie tak wcześnie zagadnęła go, zwłaszcza że wyraznie
nie chciał rozmawiać z nią o wypadku. Odwróciła się i weszła do domu. Każdy krok wydawał się taki
ciężki... Już miała nadzieję, że się ze sobą porozumieją, a tu nagle zaszło coś nieoczekiwanego i od razu
Travis uświadomił żonie, że nie ma dla niej miejsca w jego życiu - powinna się zająć dziećmi, i tyle.
- Mary! - W głosie Travisa brzmiała skrucha.
Zatrzymała się, potem odwróciła. Travis stał kilka kroków od niej. Twarz miał spiętą, oczy pełne bólu.
- Rozmawiałem z szeryfem. Po tragicznej śmierci mego brata nalegałem, żeby wykonano gipsowe
odlewy śladów, które pozostawiły dwa wozy obecne wtedy na miejscu wypadku. - Zamilkł na moment i
przesunął ręką po twarzy, jakby chciał odpędzić wspomnienie tamtej nocy. - Kilka tygodni temu przy-
słano wyniki badań laboratoryjnych: nie wykryto na oponach żadnych znaków szczególnych. Myślałem,
że znajdą coś więcej, ale się myliłem. - W głosie brzmiała rozpacz. - Przysiągłem sobie, że oddam w ręce
sprawiedliwości tego, kto zabił Lee i Janice, ale ugrzązłem w ślepym zaułku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl