[ Pobierz całość w formacie PDF ]

którego Mary Charles spotkała u Anny, mógł mieć
coś wspólnego z Julianem Coxem.
Beth, która nie wiedziała o podstępnym planie
Dee dotyczącym Coxa, nie bardzo rozumiała, o co
chodzi. Wiedziała wprawdzie, że zniknął, lecz
szczerze mówiąc, od powrotu z Pragi inne sprawy
absorbowały ją o wiele bardziej.
Zainwestowała sumę znacznie większą, niż było
jÄ… na to stać, w kupno kryształów. Ta inwestycja po­
chłonęła wszystkie rezerwy finansowe jej i Kelly
i stanowiła ryzyko, gdyż Beth nie chciała posłuchać
rady pewnego mężczyzny, który ewidentnie związany
był z inną fabryką i jego sugestie nie mogły być
obiektywne. Tak, Alex jÄ… sprowokowaÅ‚, a ona pod­
jęła wyzwanie. Tylko za jaką cenę?
119
Dopiero głos Kelly wyrwał ją z tych rozmyślań.
Rozmawiały przecież o Annie.
- Przyznaję, że Julian często zachowywał się
fatalnie - rzekła Beth - lecz nie wyobrażam sobie,
żeby stać go byÅ‚o na jej uprowadzenie czy zro­
bienie jej krzywdy.
Dee sÅ‚uchaÅ‚a w milczeniu. Ona miaÅ‚a wyrobio­
ne zdanie na temat tego człowieka i wiedziała, że
Julian nie szanowaÅ‚ ani cudzych uczuć, ani wÅ‚as­
ności. Nie dbał o to, czy i w jaki sposób kogoś
skrzywdzi. Podczas pobytu u ciotki staraÅ‚a siÄ™ zdo­
być jakieÅ› informacje na temat miejsca jego po­
bytu, niczego się jednak nie dowiedziała. Istniały
wprawdzie poszlaki, że przebywał w Hongkongu,
lecz nie były one potwierdzone.
Czyżby Anna wyjechała razem z tajemniczym
mężczyzną, którego widziała Mary Charles?
Czy możliwe, że był to jej kochanek? A jeśli
nie kochanek, to kto? Mąż jakiejś znajomej?
Takie pytania można było mnożyć bez końca.
- Jeśli do wieczora nie będzie o niej ani od
niej żadnej wiadomoÅ›ci, pozostanie nam tylko jed­
no: zawiadomić policję - oświadczyła stanowczo
Dee.
- Myślisz, że to naprawdę coś poważnego? -
zapytała Beth lekko drżącym głosem.
- Niewykluczone - odparła przyjaciółka.
Kiedy dziesięć minut pózniej Dee jechała sa-
120
mochodem do domu, cieszyła się, że ani Beth, ani
Kelly nie umieją czytać w jej myślach. Wyczuwała
wyraznie, że Kelly intryguje fakt, dlaczego ona tak
bardzo nienawidzi Coxa i co siÄ™ za tym kryje.
Rzeczywiście, miała powody, by nienawidzić
tego człowieka, lecz dotąd trzymała tę tajemnicę
dla siebie. ChciaÅ‚a nawet zwierzyć siÄ™ Annie, ce­
niąc jej powściągliwość i rozwagę, ale jakoś nigdy
do tego nie doszło, a teraz Anna zniknęła.
Gdyby coÅ› jej siÄ™ staÅ‚o, to jaka część odpowie­
dzialności spadała na nią?
Czy miaÅ‚o to zwiÄ…zek z puÅ‚apkÄ…, którÄ… próbo­
waÅ‚y zastawić na Juliana? Czy te pięćdziesiÄ…t ty­
sięcy, które tak zręcznie zgarnął im sprzed nosa,
okazały się niewystarczające? Czyżby zażądał
więcej?
Wyrzuty sumienia nasilały się w Dee z każdą
minutą. Nie bardzo chciała angażować w tę sprawę
policji, ale praktycznie nie miaÅ‚a wyboru. Wystar­
czająco często trafiała w prasie na informacje
o kobietach zaginionych w tajemniczych okolicz­
nościach. Bywało, że po jakimś czasie znajdowano
ciało, ale nie zawsze.
- Boże, uchowaj - szeptaÅ‚a Dee, Å›ciskajÄ…c kur­
czowo kierownicÄ™.
Anna wysiadÅ‚a z pociÄ…gu i nie bardzo wiedzia­
ła, co dalej robić. Była zmęczona po podróży i wy-
121
prana z wszelkich emocji. Przez ostatnie kilka go­
dzin miała aż nazbyt wiele czasu, by wszystko
przemyśleć.
Nie była w stanie wrócić do swojego domu; tam
zaraz zaczęłyby się telefony, znajomi chcieliby się
z nią widzieć, musiałaby odpowiadać na pytania,
a tego by nie zniosÅ‚a. Możliwe, że i Ward próbo­
wałby się z nią skontaktować.
PrzywoÅ‚aÅ‚a taksówkÄ™ i kiedy wreszcie ulokowa­
ła się w środku, z Missie na kolanach i Whitta-
kerem w podróżnym koszyku, prawie bezwiednie
podała kierowcy adres Dee.
Dee byÅ‚a wÅ‚aÅ›nie w kÄ…pieli, pogrążona we wspom­
nieniach i rozmyślaniach, kiedy usłyszała dzwonek do
drzwi frontowych. NiechÄ™tnie wyszÅ‚a z wanny, naÅ‚o­
żyła szlafrok i szybko zbiegła na dół.
Zerknęła przez szybkę w drzwiach i otworzyła,
prawie nie wierząc własnym oczom.
- Anno! Wchodz do Å›rodka! - wykrzyknęła ra­
dośnie.
Anna nie zdążyła jeszcze dojść do siebie po
wszystkich ostatnich wstrząsach i była wyraznie
nieswoja. Dee dostrzegÅ‚a to dopiero po chwili. Mu­
siało ją spotkać coś bardzo złego, lecz instynkt
podpowiadaÅ‚, że nie należy jej wypytywać ani na­
wet zdradzać swego zaniepokojenia.
Zamiast tego zrobiła herbatę i zaczęła szybko
opowiadać o Beth i Kelly, chcąc obudzić zaintere-
122
sowanie przyjaciółki. Anna jednak prawie nie re­
agowała. Siedziała nieruchomo, wpatrując się
w przestrzeń.
Dee postawiÅ‚a przed niÄ… filiżankÄ™ herbaty i de­
likatnie dotknęła jej ręki.
- Co siÄ™ staÅ‚o, Anno? - zagadnęła. - CoÅ› zÅ‚e­
go?
Anna popatrzyła na nią z rozpaczą w oczach.
- Ja, ja... - wyjąkała i nagle zaczęła drżeć.
Dee objęła ją i przygarnęła opiekuńczo.
- Czy chodzi o Juliana i o pieniÄ…dze...? - pró­
bowała zgadnąć, wiedziała bowiem, jak bardzo
Anna się tym martwiła.
- Nie, nie...
- Więc o co?
Anna przysÅ‚oniÅ‚a twarz dÅ‚oniÄ…. Wciąż nie bar­
dzo wiedziała, po co właściwie tu przyjechała. Nie
chciała tylko za nic wrócić do własnego domu.
- Dee, byłam taką idiotką - powiedziała
w końcu ze łzami w oczach. - Powinnam była
wiedzieć, domyślić się, a ja... Nie wiem, co we
mnie wstąpiło... i dlaczego...
Przyjaciółka słuchała przez chwilę cierpliwie,
nic nie rozumiejÄ…c, po czym Å‚agodnie zapropono­
waÅ‚a, by Anna spokojnie opowiedziaÅ‚a jej wszyst­
ko od poczÄ…tku.
Ta jednak wyglÄ…daÅ‚a na spÅ‚oszonÄ…; to czerwie­
niła się, to bladła.
123
- Nie mogę ci wszystkiego opowiedzieć -
rzekła w końcu. - Och, Dee, nie wiem, co mam
teraz robić ani jak zapomnieć...
Już miaÅ‚a powiedzieć, że nie wie, jak ma za­
pomnieć Warda, lecz ugryzła się w język. Przecież
ten Ward, którego kochała, w rzeczywistości wcale
nie istniaÅ‚, a wiÄ™c nie byÅ‚o o kim zapominać. Mu­
siała wciąż sobie to powtarzać.
- Opowiedz mi - powtórzyła cicho Dee.
Anna powoli zaczęła wyjaÅ›niać, co jej siÄ™ zda­
rzyło.
Kiedy w swojej relacji doszÅ‚a do tego, jak uzna­
Å‚a Warda za swego kochanka, przyjaciółka nie kry­
Å‚a oburzenia.
- I on... ten człowiek, który jeszcze niedawno
ci groziÅ‚... nie wyprowadziÅ‚ ciÄ™ z bÅ‚Ä™du? Utwier­
dzał cię w przekonaniu, że jesteście kochankami?
- Dee niemal trzęsła się z wściekłości.
- To moja wina... to ja uznałam, że jesteśmy
parÄ….
- Tylko że ty cierpiałaś wtedy na zanik pamięci,
a ten facet doskonale wiedziaÅ‚, jak naprawdÄ™ wy­
glÄ…dajÄ… wasze stosunki.
- Myślałam, że mnie kocha. - Anna znów
drżała, widać było, że cierpi. - Tymczasem on
mnie nienawidził.
Dee obserwowała ją w milczeniu i wolała nie
pytać, jak daleko zaszli w tym fałszywym zwiąż-
124 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl