[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kule rykoszetują od mokrej stali. Któraś trafia w klosz wiszącej lampy, przechylony
podmuchem płomień liże ścianę, tapeta zajmuje się ogniem.
Abuelo Acero jest już przy skrzyżowaniu korytarzy. Jeden żołnierz uciekł, wzywając
pomocy, lecz drugi pozostał  zastawia się karabinem, bije kolbą w pancerny łeb  i temu
Belua wydziera serce.
Skręca w prawo. Ledwo się wyłania zza rogu, dostaje salwę z pięciu luf, kule biją w
żelazo jak grad w glinę  tu i ówdzie pojawiają się wgniecenia. Rykoszety zygzakują z
wizgiem w zamkniętej przestrzeni.
Z boku wypada kolejny wojak, w samych portkach z niedopiętym pasem, w ręce ściska
jednak nagą szablę i tą szablą poczyna siec Dziadka Stal po plecach, po barku  ciosy
ześlizgują się po krzywiznie dzwonu. Abuelo Acero, nie zwalniając, łapie szermierza pod
ramię i w pachwinie i ciska nim w strzelców. Uskakują.
Formują żywą barykadę przed ostatnimi drzwiami. Carnicero idzie na nich z
pochylonym młotem łba, kolebiąc barami, nierówne paluchy już się rozcapierzają. Za nim, w
tle, powstaje żółty blask, gdy ogień rozlewa się po ścianach korytarza.
Archanioł Północy, Archanioł Prawdy, Uriel, stoi za plecami żołnierzy i przez błękitne
płomienie pentagramu wskazuje drugiego od lewej, wysokiego bruneta o krzywych zębach.
Ten jest mój! Ten należy do Narodu Wybranego! Tego chronić będziesz!
Krzyki z przodu, krzyki z tyłu, krzyki za drzwiami. Abuelo Acero nie zważa już na nic.
Wbija się w barykadę, miażdżąc kości, wyciskając z mięsa ciepłą krew. Bruneta odrzucił pod
ścianę, niech nie wchodzi mu w drogę. Lewą łapą naciska złoconą klamkę. Przybiegło jeszcze
więcej ludzi, żołnierzy i cywilów, odzianych i półnagich, wieszają mu się na tym ramieniu,
próbują odciągnąć, tłuką pięściami w stal, kalecząc sobie dłonie na ostrych krawędziach i
chropowatych zadziorach. Belua strząsa ich z siebie.
Wchodzi do sypialni. Aoże jest puste, pościel rozrzucona. W bocznym przejściu stoi
rudy wielkolud w pistoletami w obu dłoniach. Mierzył w głowę, oba strzały odbijają się od
tarczy grawerowanego oblicza, pojawia się na niej nowa rysa, pozioma blizna w metalu,
sięgająca od nie-nosa do nie-oka.
Abuelo Acero zwraca się ku wielkoludowi: to tędy cesarz uciekł. Wielkolud daje krok
wstecz, zatrzaskuje drzwi. Tymczasem za Dziadkiem Stalą wpadają do sypialni kolejni
żołnierze, ktoś porywa z szafki zapaloną lampę naftową i ciska nią w Dziadka. Nafta rozlewa
się po szerokich plecach, spływa ognistą grzywą do żelaznych bioder i ud... Gdy Marcus
przebija się przez zamknięte drzwi i z krótkiego przedpokoju wychodzi w oświetlony tuzinem
świec gabinet, rozwijają się za nim wysokie skrzydła płomienia, niebieska łuna.
Płomień gnie się i trzepoce w przeciągu: w przeciwległej ścianie gabinetu otwiera się
wąska klatka schodowa, zazwyczaj ukryta za przemyślnie zamontowanym regałem
bibliotecznym, teraz uchylonym.
Wielkolud poderwał w powietrze dębowe krzesło i wali nim z furią w Carnicero,
gromkim głosem wzywając pomocy, boskiej i człowieczej. Carnicero wyrywa mu fotel, ciska
go w głąb wąskiego przedpokoju. Chwyta wielkoluda w pół i miażdży mu w soczystym
uścisku wszystkie kości tułowia, po czym ciska w ślad za fotelem. Na koniec podnosi biurko i
nim do reszty blokuje przejście. Kotłuje się tam zwarta ludzka masa, błyskają ostrza szabli, co
i raz huczy pistolet.
Abuelo Acero podchodzi do okna. Na zewnątrz, na podjezdzie dziedzińca, panuje
chaos, gwardziści miotają się w te i we w te, obudzeni cywile wybiegają w negliżu w
deszczową noc, odgania się ich precz, oficer w niedopiętej kurcie usiłuje zorganizować
podwładnych, wrzeszczy i wymachuje pejczem. Zajechał powóz, po schodach tarasu zbiega
ku niemu grupa kilku osób: żołnierze, w środku kobieta i mężczyzna w nocnych strojach,
mężczyzna ogląda się w biegu za siebie i w górę, na oświetlone okna na piętrze  czy dojrzał
tam okopconą płaskorzezbę Carnifexowej fizjonomii? Od jego ognia zajęły się sute zasłony,
stoi w aureoli pożaru, ujęty w ramy czarnych futryn: tableau piekła.
Stoi, wali łbem w szybę, rzuca się w przód, skacze. Ciężkie żelazo spada na kamienny
taras z wielkim hukiem, grzmot jakby niebo się oberwało, wszyscy na moment zamierają i
oglądają się na powstającego Beluę, stopy szeroko rozstawione, łeb pochylony, bary już się
kołyszą, już rusza ku powozowi, raz, raz, raz, raz.
Nie zdąży jednak, nie ma szans, mężczyzna i kobieta wsiedli, zatrzasnęli drzwiczki,
woznica strzela z bata... Dziadek Stal nigdy ich nie dogoni.
Zstępuje po schodach tarasu. Flankują je niskie kolumienki zwieńczone kamiennymi
kulami. Carnicero zbacza w lewo, wyciąga pancerne łapy, obejmuje kulę, ona ma ponad pół
metra średnicy, odrywa ją od podstawy, wznosi nad głowę i, z zamachu całego tułowia ciska
nią prosto w ruszające właśnie konie. Kula trafia w bok bliższego zwierzęcia, oba konie walą
się w błoto, żałosne kwiki przeszywają powietrze, kamień zgruchotał siwkowi żebra,
czerwone ułamki przebijają jasną skórę; konie usiłują się podnieść, padają z powrotem,
rozkolebany powóz przewraca się wraz z nimi, woznica zeskoczył w ostatniej chwili.
Abuelo Acero nie zatrzymał się, by obserwować rozwój wypadków, maszeruje ku
powozowi. Krzyczą wszyscy.
Oficer zdołał zorganizować kilkunastu gwardzistów, teraz wydaje komendę.  Pal! 
Salwa dosięga Carnicero w pół kroku. Traci równowagę, musi cofnąć nogę, to go opóznia o
sekundę.
Zdesperowany oficer chce za wszelką cenę zagrodzić mordercy drogę. Prowadzi ludzi
do frontalnego ataku, opadają Dziadka Stal gęstą gromadą, wszyscy wyżsi odeń o głowę,
ginie bez reszty pod ruchomą masą ich ciał. Wówczas niektórzy z uciekających z pałacyku
cywili przystają: czekają rezultatu walki, obserwują dziką kotłowaninę. Pojawia się kilku
nowych żołnierzy, ci nie przyłączają się do walczących, tylko przyklękają z gotowymi do
strzału karabinami. Równocześnie tuzin osób biegnie ku wywróconemu powozowi, kobiety i
mężczyzni.
Nie ma zaskoczenia: odrzuciwszy ostatniego trupa, Carnicero wygrzebuje się spod
sterty zwłok. Gwardziści strzelają. Ignoruje ich. Deszcz i ludzkie ciała stłumiły ogień na jego
plecach, pozostała czarna plama spalenizny, a odbijające się kule kreślą na niej jasne kropki i
przecinki.
Przez ten czas mężczyzna zdążył się częściowo wyczołgać spod przewróconego
powozu szarpanego bez przerwy przez konające konie. Trzech żołnierzy próbuje go teraz
unieść, inni jednocześnie wyciągają uwięzioną kobietę od góry. Abuelo Acero wchodzi na
powóz, miażdży drewno, mocarne nogi wbijają się w kruchą konstrukcję, bucha z niej
przerazliwy krzyk kobiety, której żelazna stopa zgruchotała miednicę. Belua prze naprzód.
Mężczyzna częściowo już się oswobodził, leży zwrócony twarzą do ziemi, błoto zlepia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl