[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyjaśnienia nie mają wpływu na czas. On po prostu jest. Jeśli przyjrzy się pan poszczególnym chwilom, to
przekona się pan, że  jak już wspomniałem  wszyscy jesteśmy owadami w bursztynie.
 Mówi pan tak, jakby pan nie wierzył w wolną wolę  powiedział Billy Pilgrim.
 Gdyby nie moje długoletnie studia nad Ziemianami  odpowiedział Tralfamadorczyk  nie
wiedziałbym w ogóle, co to znaczy  wolna wola". Byłem na trzydziestu jeden zamieszkanych planetach i
studiowałem materiały dotyczące stu innych. Ziemia jest jedyną planetą, na której wspomina się o czymś takim
jak wolna wola.
5
Billy Pilgrim mówi, że mieszkańcom Tralfamadorii Wszechświat nie przedstawia się w postaci
mnóstwa świecących punktów na niebie. Oni widzą wszystkie miejsca, w których każda z gwiazd była i będzie,
tak więc dla nich niebo jest wypełnione jakby rozrzedzonym, świetlistym makaronem. Również ludzie nie są dla
Tralfamadorczyków istotami dwunogimi. Widzą oni ludzi jako ogromne krocionogi, z nóżkami niemowlęcia na
jednym końcu i nogami starca na drugim końcu, jak powiada Billy Pilgrim.
* * *
Billy poprosił o coś do czytania w drodze na Tralfamadorię. Ci, którzy go porwali, wiezli mikrofilmy
pięciu milionów ziemskich książek, ale nie mogli wyświetlić ich w kabinie Billy'ego. Mieli tylko jedną normalną
książkę w języku angielskim, którą chcieli umieścić w tralfamadoriańskim muzeum. Była to Dolina lalek
Jacąueline Susann. Billy przeczytał ją i uznał, że miejscami jest całkiem niezła. Jej bohaterowie niewątpliwie
bywali raz na wozie, raz pod wozem, ale Billy nie chciał czytać w kółko tylko o zmianach pozycji, poprosił więc
o coś lepszego.
 Mamy powieści tralfamadoriańskie, ale obawiam się, że byłyby dla pana niezrozumiałe  odezwał się
głośnik na ścianie.
 Chciałbym zobaczyć choć jedną z nich.
Przysłano mu kilka. Były bardzo cienkie. Tuzin takich książeczek musiałby się złożyć na jedną Dolinę
lalek z jej raz na wozie, raz pod wozem, raz na wozie, raz pod wozem.
* * *
Billy oczywiście nie umiał czytać po tralfamadoriańsku, ale widział przynajmniej, jak wygląda wnętrze
takiej książki  krótkie akapity oddzielone gwiazdkami. Billy wspomniał, że te grupki symboli przypominają mu
telegramy.
 Słusznie  powiedział głos.
 Więc to są rzeczywiście telegramy?
 Na Tralfamadorii nie używa się telegramów, ale w zasadzie ma pan rację: każda taka grupka symboli
to krótka, pilna informacja opisująca jakąś sytuację czy wydarzenie. My, Tralfamadorczycy, czytamy je
wszystkie naraz, a nie jedną po drugiej. Wiadomości te nie mają ze sobą żadnego szczególnego związku, ale
autor dobrał je starannie w ten sposób, aby widziane jednocześnie składały się na obraz piękny, zaskakujący i
głęboki. Nie ma początku, środka ani końca, nie ma sensacyjnej fabuły, morału, przyczyn ani skutków. My
cenimy w naszych książkach głębię, jaką daje jednoczesne oglądanie wielu pięknych momentów życia.
* * *
W chwilę pózniej latający talerz pokonywał barierę czasu i Billy'ego odrzuciło z powrotem do
dzieciństwa. Miał dwanaście lat i trząsł się ze strachu stojąc wraz z rodzicami w Miejscu Jasnego Anioła na
skraju Wielkiego Kanionu. Mała ludzka rodzina patrzyła na dno Kanionu, które rozciągało się o milę niżej.
 Tak  powiedział ojciec Billy'ego odważnie strącając butem kamyk w przepaść  otóż i on.
Przyjechali do tego słynnego miejsca samochodem. Po drodze siedem razy łapali gumę.
 Warto było przyjechać  powiedziała matka Billy'ego z zachwytem.  O Boże, naprawdę warto było.
Billy nienawidził Kanionu. Miał uczucie, że zaraz tam wpadnie. Matka dotknęła jego ramienia i wtedy
popuścił w spodnie.
* * *
Obok nich stali inni turyści, również zaglądając do Kanionu, i przewodnik, który miał odpowiadać na
pytania. Jakiś Francuz, który przyjechał tutaj aż z Francji, spytał go łamaną angielszczyzną, czy wielu
samobójców skacze stąd w przepaść.
 Owszem  odpowiedział przewodnik.  Zrednio trzy osoby rocznie.
Zdarza się.
* * *
Billy zrobił bardzo krótką podróż w czasie, maleńki, zaledwie dziesięciodniowy przeskok, tak że nadal
miał dwanaście lat i nadal zwiedzał z rodziną Dziki Zachód. Byli teraz w grotach Carlsbad i Billy modlił się
gorąco, aby Bóg pozwolił mu wydostać się stąd, zanim strop spadnie im na głowy.
Przewodnik opowiadał, że jaskinie odkrył pewien cowboy, kiedy zobaczył wielką chmarę nietoperzy
wylatujących z dziury w ziemi. Potem powiedział, że zgasi wszystkie światła i że większość obecnych zapewne
po raz pierwszy w życiu znajdzie się w doskonałych ciemnościach.
Zwiatła zgasły. Billy nie wiedział nawet, czy jeszcze żyje. Nagle w powietrzu z jego lewej strony
ukazał się jakiś upiór. Upiór składał się z cyferek. To jego ojciec wyjął swój kieszonkowy zegarek z
fosforyzującą tarczą.
* * *
Billy przeskoczył z całkowitej ciemności do całkowitej jasności i znalazł się znowu na wojnie. Był z
powrotem w odwszalni. Prysznic się skończył. Niewidzialna ręka zakręciła kurek.
Kiedy Billy dostał z powrotem swoje ubranie, nie było ono ani odrobinę czystsze, ale wszystkie
gnieżdżące się w nim drobne zwierzątka wyginęły. Zdarza się. Jego nowy płaszcz odtajał i nie sterczał już
sztywno. Był o wiele za mały na Billy'ego. Miał futrzany kołnierz i jedwabną szkarłatną podszewkę. Został
widocznie uszyty na jakiegoś impresaria o posturze małpy kataryniarza. Poza tym był cały podziurawiony
kulami.
Billy Pilgrim ubrał się i włożył ten swój za mały płaszcz, który trzasnął na plecach i w ramionach, tak
że rękawy oderwały się całkowicie. Z płaszcza zrobiła się więc kamizelka z futrzanym kołnierzem. Płaszcz miał
być wcięty w pasie, ale Billy'emu wcięcie wypadło pod pachami. Niemcy uznali Billy'ego za najśmieszniejszą
rzecz, jaką widzieli podczas całej drugiej wojny światowej. Zarykiwali się ze śmiechu.
* * *
A potem kazano jeńcom ustawić się piątkami i Billy był prawoskrzydłowym. Wyszli na dwór i znowu
przedefilowali przez kolejne bramy. Widzieli teraz więcej zagłodzonych Rosjan z twarzami jak fosforyzujące
cyferblaty. Amerykanie wracali nieco bardziej ożywieni. Polanie gorącą wodą poprawiło im nastrój. Wreszcie
przyszli do baraku, gdzie jednoręki i jednooki kapral wpisał nazwisko i numer ewidencyjny każdego z nich do
wielkiej czerwonej księgi. W ten sposób zostali prawnie zaliczeni do grona żyjących. Przed wpisaniem ich
nazwisk i numerów do tej księgi byli uznani za zaginionych na polu bitwy, czyli prawdopodobnie zabitych.
* * *
Kiedy Amerykanie stali na dworze, w ostatnim szeregu wybuchło zamieszanie. Jeden z jeńców mruknął
coś, co nie spodobało się konwojentowi. Konwojent, który znał angielski, wyciągnął Amerykanina z szeregów i
powalił go na ziemię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl