[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słabe stały się ich rządy, widział rodzące się niezadowolenie wśród najwyższych oficerów,
włączając w to generała Shalmanezera najnowszego członka jego sekty, wiedział, jak bardzo
podatni na buntownicze hasła stali się niżsi rangą żołnierze. Królestwo Baalur było jak dojrzały
owoc gotowy do zerwania, a czciciele Seta mieli wystarczająco dużo siły, by potrząsnąć
drzewem i dokonać tego.
W tym właśnie celu ze Stygii płynęło złoto, broń i buteleczki z trucizną, niezbędne składniki takiej
operacji. Dzisiaj przybyła także specjalna przesyłka trzeci już sarkofag, który miał uzupełnić
świętą galerię. Ta wspaniała nowa trumna niewątpliwie zawierała doczesne szczątki jakiegoś
wielkiego stygijskiego króla kapłana, będzie więc stanowić przepiękny klejnot w koronie
kapłańskich artefaktów Bandar Heka. Czuł, że już wkrótce dostąpi zaszczytu wkroczenia w trzeci
krąg arkanów kultu, a potem czekała go jeszcze większa chwała.
Na ironię zakrawał fakt, że mroczna przeszłość królowej Rufii powróciła doń teraz, by ukarać ją
za niezliczone grzechy z minionych dawno lat. Zemsta czarownicy dosięgła i osłabiła miasto, a
Bandar Hek i jego współwyznawcy będą tymi, którzy najbardziej skorzystają z tego, co się dzieje.
Była w tym ręka przeznaczenia. W odróżnieniu od cierpiących na nocne koszmary mieszkańców,
Bandar Hek miał tylko jeden proroczy sen. Znajdował się w nim w wielkiej, bogato zdobionej
świątyni, a u jego stóp leżała i zanosiła modły niezliczona ilość wyznawców. Obrzędom
przewodziła Zeriti, czarownica, którą znał bardzo dobrze, odziana w czarne szaty. Złożyła krwawą
ofiarę z jakiegoś niewielkiego pokrytego futrem zwierzątka, które zarżnęła zakrzywionym ostrzem
noża. Potem zaczęła wzywać jakieś bóstwo, którego bezcielesną obecność wyczuwał za ołtarzem
stały element koszmarów, jakie zsyłała mieszkańcom miasta. Tym razem jednak jej bóg
zmaterializował się, podszedł ku Zeriti wyszedłszy z cienia ołtarza i pozdrowił wiernych łaskawym
uśmiechem. Bóg, którego ujrzał Bandar Hek w swym śnie, miał jego twarz.
Odrzucił te wspomnienia, gdy przekroczył bramę świątyni. Rozejrzał się uważnie po oświetlonym
kagankami wnętrzu. Nie było tu żadnych wyznawców Mitry, najwyrazniej porzucili już wiarę w
pomoc granitowego posągu, który spoglądał na nich z wysokości swego, pokrytego bogatą
ornamentyką, tronu. W dodatku ciche sanktuarium zbyt kusiło, by zasnąć, a nie zapewniało żadnej
ochrony przed nocnymi koszmarami, od nich nie było tu ucieczki.
I dobrze, że nikogo nie było. Spóznił się nieco na sekretną ceremonię, która miała się odbyć w
krypcie poniżej, a spóznienie to byłoby większe, gdyby musiał pobłogosławić jakieś resztki
wyznawców swego dawnego pana.
Bandar Hek wsunął się za wysoki posąg bóstwa i zielonkawym kluczem w kształcie żmii, który
nosił zawieszony na szyi, otworzył kryjące się tam sekretne drzwi. Zszedł na dół po kręconych
schodach. W dole, w okrągłej komnacie, której centralny punkt stanowiła jama dla żmij, oczekiwali
już prawdziwi wierni.
Przybyli tu dyskretnie przez tylne drzwi świątyni i teraz stali okryci ciemnymi płaszczami, w
maskach na twarzach, pomiędzy kolumnami otaczającymi centralną jamę, a światło pochodni
powodowało, że ich grozne cienie pełzały po ścianach komnaty. Nie znali się nawzajem, ale
Bandar Hek znał ich wszystkich, wiedział też dobrze, jak bardzo ucierpiałaby ich pozycja społeczna
i polityczna, gdyby kiedykolwiek ich udział w tych obrzędach stał się jawny. Nawet teraz, podczas
kryzysu. A jeśliby kryzys nieoczekiwanie się zakończył, on i tak miałby wielką władzę na tymi
ludzmi.
Sethissa fa Sathan! wysyczało czterdzieści ust na powitanie Bandar Heka, gdy ten,
wdziawszy ornat z wężowej skóry, stanął przed wiernymi.
Jego dwaj półnadzy, muskularni pomocnicy, weterani gwardii królewskiej , stali już w pełnej
gotowości po obu stronach ołtarza, który wzniesiono tuż przy jamie dla żmij. Pomiędzy nimi,
rozciągnięta na zielonym kamieniu, leżała naga dziewczyna, przeznaczona na ofiarę dzisiejszego
wieczora. Jej nadgarstki i kostki u nóg zostały przymocowane do ołtarza żelaznymi obręczami. Była
rzadko spotykaną pięknością o jasnej karnacji skóry, choć teraz wyglądała na śmiertelnie
przerażoną i zmęczoną bezskuteczną walką o życie. Leżała na boku, a jej kształtne piersi drżały od
cichego płaczu. Nie mógł dostrzec twarzy dziewczyny, ale sądząc po jedwabistej kaskadzie jasnych, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl akte20.pev.pl
słabe stały się ich rządy, widział rodzące się niezadowolenie wśród najwyższych oficerów,
włączając w to generała Shalmanezera najnowszego członka jego sekty, wiedział, jak bardzo
podatni na buntownicze hasła stali się niżsi rangą żołnierze. Królestwo Baalur było jak dojrzały
owoc gotowy do zerwania, a czciciele Seta mieli wystarczająco dużo siły, by potrząsnąć
drzewem i dokonać tego.
W tym właśnie celu ze Stygii płynęło złoto, broń i buteleczki z trucizną, niezbędne składniki takiej
operacji. Dzisiaj przybyła także specjalna przesyłka trzeci już sarkofag, który miał uzupełnić
świętą galerię. Ta wspaniała nowa trumna niewątpliwie zawierała doczesne szczątki jakiegoś
wielkiego stygijskiego króla kapłana, będzie więc stanowić przepiękny klejnot w koronie
kapłańskich artefaktów Bandar Heka. Czuł, że już wkrótce dostąpi zaszczytu wkroczenia w trzeci
krąg arkanów kultu, a potem czekała go jeszcze większa chwała.
Na ironię zakrawał fakt, że mroczna przeszłość królowej Rufii powróciła doń teraz, by ukarać ją
za niezliczone grzechy z minionych dawno lat. Zemsta czarownicy dosięgła i osłabiła miasto, a
Bandar Hek i jego współwyznawcy będą tymi, którzy najbardziej skorzystają z tego, co się dzieje.
Była w tym ręka przeznaczenia. W odróżnieniu od cierpiących na nocne koszmary mieszkańców,
Bandar Hek miał tylko jeden proroczy sen. Znajdował się w nim w wielkiej, bogato zdobionej
świątyni, a u jego stóp leżała i zanosiła modły niezliczona ilość wyznawców. Obrzędom
przewodziła Zeriti, czarownica, którą znał bardzo dobrze, odziana w czarne szaty. Złożyła krwawą
ofiarę z jakiegoś niewielkiego pokrytego futrem zwierzątka, które zarżnęła zakrzywionym ostrzem
noża. Potem zaczęła wzywać jakieś bóstwo, którego bezcielesną obecność wyczuwał za ołtarzem
stały element koszmarów, jakie zsyłała mieszkańcom miasta. Tym razem jednak jej bóg
zmaterializował się, podszedł ku Zeriti wyszedłszy z cienia ołtarza i pozdrowił wiernych łaskawym
uśmiechem. Bóg, którego ujrzał Bandar Hek w swym śnie, miał jego twarz.
Odrzucił te wspomnienia, gdy przekroczył bramę świątyni. Rozejrzał się uważnie po oświetlonym
kagankami wnętrzu. Nie było tu żadnych wyznawców Mitry, najwyrazniej porzucili już wiarę w
pomoc granitowego posągu, który spoglądał na nich z wysokości swego, pokrytego bogatą
ornamentyką, tronu. W dodatku ciche sanktuarium zbyt kusiło, by zasnąć, a nie zapewniało żadnej
ochrony przed nocnymi koszmarami, od nich nie było tu ucieczki.
I dobrze, że nikogo nie było. Spóznił się nieco na sekretną ceremonię, która miała się odbyć w
krypcie poniżej, a spóznienie to byłoby większe, gdyby musiał pobłogosławić jakieś resztki
wyznawców swego dawnego pana.
Bandar Hek wsunął się za wysoki posąg bóstwa i zielonkawym kluczem w kształcie żmii, który
nosił zawieszony na szyi, otworzył kryjące się tam sekretne drzwi. Zszedł na dół po kręconych
schodach. W dole, w okrągłej komnacie, której centralny punkt stanowiła jama dla żmij, oczekiwali
już prawdziwi wierni.
Przybyli tu dyskretnie przez tylne drzwi świątyni i teraz stali okryci ciemnymi płaszczami, w
maskach na twarzach, pomiędzy kolumnami otaczającymi centralną jamę, a światło pochodni
powodowało, że ich grozne cienie pełzały po ścianach komnaty. Nie znali się nawzajem, ale
Bandar Hek znał ich wszystkich, wiedział też dobrze, jak bardzo ucierpiałaby ich pozycja społeczna
i polityczna, gdyby kiedykolwiek ich udział w tych obrzędach stał się jawny. Nawet teraz, podczas
kryzysu. A jeśliby kryzys nieoczekiwanie się zakończył, on i tak miałby wielką władzę na tymi
ludzmi.
Sethissa fa Sathan! wysyczało czterdzieści ust na powitanie Bandar Heka, gdy ten,
wdziawszy ornat z wężowej skóry, stanął przed wiernymi.
Jego dwaj półnadzy, muskularni pomocnicy, weterani gwardii królewskiej , stali już w pełnej
gotowości po obu stronach ołtarza, który wzniesiono tuż przy jamie dla żmij. Pomiędzy nimi,
rozciągnięta na zielonym kamieniu, leżała naga dziewczyna, przeznaczona na ofiarę dzisiejszego
wieczora. Jej nadgarstki i kostki u nóg zostały przymocowane do ołtarza żelaznymi obręczami. Była
rzadko spotykaną pięknością o jasnej karnacji skóry, choć teraz wyglądała na śmiertelnie
przerażoną i zmęczoną bezskuteczną walką o życie. Leżała na boku, a jej kształtne piersi drżały od
cichego płaczu. Nie mógł dostrzec twarzy dziewczyny, ale sądząc po jedwabistej kaskadzie jasnych, [ Pobierz całość w formacie PDF ]