[ Pobierz całość w formacie PDF ]

komórki. Wyszedł na dwór. Kristen stanęła w drzwiach, żeby otworzyć je, gdy tylko się
pojawi z naręczem drewna.
Podziwiała Luke a, kiedy coś robił. Każdy jego ruch był celowy, przemyślany,
ekonomiczny. Nie tracił na próżno sił ani czasu. Poruszał się zwinnie, z gracją, nakładał
polana jedno na drugie, aż niemal ugiął się pod ich stosem.
Było w nim coś fascynującego. Dobrze się czuł w swoim ciele, tworzył z nim doskonale
zharmonizowaną całość. Biła z niego naturalna wiara w siebie, która podobała się Kristen od
chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy. Sheri przyprowadziła go pewnego dnia do domu. Był
od niej o parę lat starszy, ale chodzili do tej samej szkoły. Przedtem Kristen prawie go nie
znała; gdy przekroczył próg ich domu, wydał jej się romantycznym bohaterem, Rhettem
Butlerem, Lancelotem albo może Indiana Jonesem. Albo wszystkimi tymi postaciami łącznie.
Zabawiał ich matkę uprzejmą rozmową, podczas gdy Sheri rzucała Kristen
porozumiewawcze spojrzenia. Przyniósł pani Monroe bukiet tulipanów i żonkili, które
najprawdopodobniej zerwał po drodze w ogrodzie któregoś z sąsiadów.
Kiedy przedstawiono mu Kristen, potraktował ją jak dorosłą osobę, a nie zignorował, tak
jak to mieli w zwyczaju inni chłopcy Sheri. W końcu była jeszcze smarkulą, na którą nie
zwracali najmniejszej uwagi.
Miał krótko ostrzyżone włosy z jednym dłuższym kosmykiem opadającym na czoło i
przenikliwie niebieskie oczy, którymi spojrzał prosto w jej twarz i wypowiedział pierwsze
magiczne słowa:
 Cześć, przyjaznisz się z Tricią Hansen, prawda? Jej brat jest moim kumplem.
Serce Kristen mocno zabiło. Zauważył ją! Zaczerwieniła się po cebulki włosów, dłonie jej
się spociły, umysł zmącił. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, dopóki Sheri nie
szturchnęła jej lekko w bok.
 Uhm  mruknęła. Luke skinął głową.
 Myślałem, że jesteś podobna do siostry  zauważył. I uśmiechnął się do niej, błyskając
równymi białymi zębami, tak ujmująco, że straciła głowę. Od tej chwili była zgubiona.
Nie znaczy to, że nie umawiała się z chłopakami, a pózniej nie spotykała z mężczyznami.
Luke spytał ją, dlaczego nie wyszła za mąż. Miała wiele propozycji w ciągu tych wszystkich
lat. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić reszty życia u boku któregoś z tych mężczyzn, którzy
prosili ją o rękę. Wspólnych obiadów i kolacji. Budzenia się rano we wspólnym łóżku... Na
samą myśl o tym przechodził ją dreszcz.
Wszystkie jej znajomości z mężczyznami przebiegały tak samo, niezależnie od tego, czy
kończyły się propozycją małżeństwa, czy nie. Zawsze znajdowała jakiś mankament, jakąś
cechę, która jej nie odpowiadała, i uświadamiała sobie, że nie jest to odpowiedni kandydat.
Wciąż czekała na mężczyznę swego życia.
Przekonywała samą siebie, że to dobrze, iż jest wybredna, że ma wysokie wymagania,
jeśli chodzi o przyszłego partnera życiowego. Ale teraz, kiedy analizowała przeszłość, zaczęła
podejrzewać, że podświadomie każdego spotkanego mężczyznę porównywała z Lukiem.
Próbowała się zakochać, naprawdę próbowała. %7ładen z jej konkurentów jednak nie
dorównywał Luke owi. Nie znalazła nikogo, na czyj widok pociłyby jej się dłonie, drżały
kolana, a serce zaczynało bić przyspieszonym rytmem. Na czyj widok ogarniałoby ją
pożądanie i tęsknota za czymś, co mogłoby się zdarzyć.
Nigdy nie zaznała miłości. A już przed laty przysięgła sobie, że jeśli wyjdzie za mąż,
uczyni to wyłącznie z miłości. Jej siostra popełniła błąd i zapłaciła za niego życiem.
Po śmierci Sheri przestała szukać miłości. Sumienie jej na to nie pozwalało. To przecież
ona namówiła siostrę, żeby odeszła od Dereka, i tym samym przyczyniła się do jej śmierci.
Jak mogła nadal poszukiwać szczęścia, którego jej biedna siostra nigdy nie zaznała?
Tym bardziej że jedynym mężczyzną, który mógł ją uczynić szczęśliwą, jest ten, którego
powinna poślubić Sheri.
Luke przykucnął koło kominka. Ułożył drewno i podpalił. Za chwilę buchnął ogień.
 Zadanie wykonane  oznajmił, otrzepując ręce.  Zaraz się rozgrzejesz.
Tego właśnie Kristen się lękała. Luke miał zdolność rozgrzewania każdej komórki jej
ciała. I nie miało to nic wspólnego z ogniem na kominku.
Musi stłumić w sobie te uczucia, i to jak najprędzej. Zanim przestanie nad nimi panować.
System bezpieczeństwa w przedsiębiorstwie Vincentów był jeszcze bardziej szczelny niż
kiedyś. Co prawda, dotychczas się nie zdarzyło, by ktokolwiek wdarł się na teren firmy i
zagroził jej właścicielowi, ale Derek wolał dmuchać na zimne.
Kompleks budynków był otoczony żelaznym ogrodzeniem zakończonym drutem
kolczastym. Przy bramie przez dwadzieścia cztery godziny dyżurowała ochrona. %7łeby wejść
na teren przedsiębiorstwa, pracownicy musieli okazywać karty identyfikacyjne, a interesanci
z zewnątrz czekać, aż strażnik sprawdzi, czy ich nazwisko znajduje się na liście umówionych
gości. Jeśli tak nie było, nie mieli szans, żeby dostać się do środka.
Chyba że poprosili kuzyna przyjaciela, żeby im wyświadczył przysługę i ukrył w
furgonetce, którą przywoził do firmy posiłki. Tej właśnie metody użył tej nocy Luke.
Skulił się w małym pomieszczeniu obok chłodni wypełnionej hamburgerami. Każdej
nocy, o 1.45, Danny Navarro wjeżdżał na teren przedsiębiorstwa Vincenta, by sprzedać
posiłek pracownikom nocnej zmiany w czasie przerwy o drugiej. W ciągu piętnastu minut
podgrzewał hamburgery i szybkie dania w kuchence mikrofalowej, po czym wydawał je
robotnikom.
%7ładen z nich nie podszedłby do samochodu ani minuty wcześniej, by nie tracić cennych
godzin pracy, tak więc Luke mógł niepostrzeżenie wyskoczyć o godzinie 1.48.
 Dzięki  szepnął do Danny ego.
 Cii.  Danny rozejrzał się dokoła, jakby się obawiał, że lada chwila za ich plecami
wyrośnie któryś z ochroniarzy.  Zmykaj  dodał szybko.
 Odwdzięczę ci się  powiedział cicho Luke. Pochylił głowę i zniknął wśród stojących
na parkingu samochodów, kierując się do najbliższego budynku.
Robotnicy pracowali w innych pomieszczeniach. Budynek biurowy był w nocy zupełnie
pusty i ciemny.
Oświetlał go jednak z zewnątrz szereg reflektorów systemu alarmowego, co utrudniło
Luke owi zadanie. Na szczęście w domach, które budowała jego firma, założył już niejeden
taki system, miał więc nadzieję, że i z tym sobie poradzi.
Pracował szybko, nasłuchując, czy nikt się nie zbliża. Co prawda, Derek nie posunął się
aż tak daleko, by zorganizować patrole obchodzące cały teren w równych odstępach czasu,
ale mogło się zdarzyć, że Luke a zauważyłby któryś z lojalnych pracowników i zaalarmował
strażnika, że ktoś włamuje się do głównej siedziby firmy.
Nareszcie! Alarm wyłączony. W każdym razie Luke miał taką nadzieję. Wkrótce się
zresztą o tym przekona.
Obszedł budynek, aż znalazł boczne wejście, częściowo ukryte wśród krzewów. Tędy już
nikt nie powinien przechodzić. Miał ze sobą zestaw narzędzi na wypadek, gdyby nie mógł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl