[ Pobierz całość w formacie PDF ]

któregoś dnia...
Powiedział jej o kobiecie, której ciało rozpadło się na jego oczach.
- Wiedziałem, że nie chodziło o krwotok. - Mówił dalej, odczuwając pewnego rodzaju
satysfakcję z faktu przedstawiania swoich odkryć. - Nie wiedziałem, co mam robić. I wtedy,
pewnego dnia przyszło mi do głowy...
- Co? - spytała.
- Wziąłem nieżywego wampira. Włożyłem jego ramię do sztucznie stworzonej próżni.
Potem, wewnątrz próżni przebiłem ramię. Trysnęła krew - przerwał na chwilę. - To było
wszystko.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Nie rozumiesz? - powiedział.
- Mmm... nie - przyznała.
- Kiedy wpuściłem do środka powietrze, ręka rozpadła się - powiedział.
Nadal wpatrywała się w niego.
- Widzisz - powiedział - zarazek może być pasożytem, ale nie musi. Funkcjonuje,
kiedy tlen jest dostępny, ale może także żyć bez tlenu. Jest przy tym pewna różnica. Będąc
wewnątrz organizmu, żyje w symbiozie ze swoim żywicielem. Ciało wampira dostarcza
zarazkowi pożywki w postaci krwi, a zarazek z kolei staje się dla wampira zródłem energii,
aby ten mógł postarać się o świeżą krew. Zarazek powoduje także wyrastanie kłów.
- Tak? - powiedziała.
- Kiedy dostaje się powietrze - ciągnął dalej - sytuacja natychmiast ulega zmianie.
Zarazek staje się bakterią tlenową. Kończy się tym samym symbioza, zarazek staje się złoś-
liwym pasożytem - tutaj przerwał. - Zaczyna zjadać swojego żywiciela - dokończył.
- W takim razie żerdz... - zaczęła.
- Wpuszcza do wewnątrz organizmu powietrze. Oczywiście. Robi w ciele otwór,
wnętrze zostaje otwarte tak, że kleista substancja nie może funkcjonować. Serce nie ma więc
z tym nic wspólnego. Teraz tylko podcinam nadgarstki wystarczająco głęboko, by klej nie
mógł działać - uśmiechnął się lekko. - Kiedy pomyślę o całym zmarnowanym czasie, kiedy
strugałem żerdzie!
Przytaknęła skinieniem głowy i zauważywszy w swojej dłoni kieliszek, odstawiła go.
- To dlatego ciało kobiety, o której ci wspomniałem, rozpadło się tak gwałtownie -
powiedział. - Nie żyła już tak długo, że skoro tylko powietrze dostało się do środka, zarazek
spowodował natychmiastowy rozpad.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
- To potworne - powiedziała.
Patrzył na nią zdziwiony.  Potworne? Czy to nie dziwne? Już przez łata nie myślałem
o tym w ten sposób. Słowo  potworny stało się dla niego przeżytkiem. Nadmiar strachu
wokół niego sprawił, że stał się czymś powszednim, wyświechtaną formułą. Dla Roberta
Neville'a ta makabryczna sytuacja, w której żył, była jedynie czystym faktem. W jej
określaniu nie używał żadnych przymiotników.
- A co... co z tymi, którzy byli jeszcze żywi? - spytała.
- No cóż, kiedy podetnie się im żyły, zarazek od razu staje się pasożytem. Ale w
większości przypadków powodem ich śmierci jest po prostu krwotok.
- Po prostu...
Odwróciła się szybko i zacisnęła wargi w cienką linię.
- Co się stało - spytał.
- N... nic. Nic - powiedziała.
Uśmiechnął się. - Człowiek przyzwyczaja się do tych rzeczy - powiedział. - Musi się
przyzwyczaić.
Znów po jej ciele przebiegł dreszcz. Przełknęła ślinę.
- Nie sposób przestrzegać pewnych zasad w dżungli, w której żyję - powiedział. -
Wierz mi, to jedyne, co mogę zrobić. Lepsze to niż pozostawienie ich własnej śmierci z po-
wodu zarazka, żeby następnie powrócili; byłoby to o wiele bardziej przerażające, czyż nie?
Zacisnęła dłonie.
- Ale sam powiedziałeś, że wielu z nich jeszcze żyje - rzuciła nerwowo. - Skąd twoja
pewność, że nie będą żyli?
- Wiem, po prostu mam tę pewność - powiedział - znam zarazek, wiem, jak potrafi się
rozmnażać. Nie ma znaczenia, czy ich organizm walczy z zarazkiem, tak czy inaczej ta walka
jest przegrana. Przygotowałem antybiotyki, wstrzykiwałem całe tuziny szczepionek. Nie
działały, po prostu nie mogą być skuteczne, kiedy choroba jest już bardzo zaawansowana.
Organizm nie może jednocześnie walczyć z zarazkiem i wytwarzać antyciał. To jest
niemożliwe, wierz mi. To jest pułapka, z której nie ma wyjścia. Jeśli ja ich nie zabiję, prędzej
czy pózniej przejdą przez śmierć i powrócą, by mnie dopaść. Nie mam wyboru. Nie mam
żadnego wyboru.
Zapanowała cisza, a jedynym dzwiękiem w pokoju było zgrzytanie igły gramofonowej
po wewnętrznych rowkach płyty. Nie patrzyła na niego, jej pusty wzrok utkwiony był w
podłogę.
 To dziwne - myślał -  w jakiś mało określony sposób stałem się obrońcą tego, co
wczoraj było koniecznością, z którą się pogodziłem. W ciągu minionych lat nawet nie dopu-
szczał do siebie możliwości, że może się mylić. Jej obecność przyniosła mu te dziwne, obce
myśli.
- Czy ty rzeczywiście myślisz, że nie mam racji? - zapytał z niedowierzaniem w
głosie.
Przygryzła dolną wargę.
- Ruth - powiedział.
- Nie do mnie należy wydanie osądu - odparła.
Rozdział 18
- Virge!
Ciemny kształt cofnął się do ściany, kiedy zachrypły krzyk Roberta Neville'a rozdarł
mroczną ciszę.
Gwałtownym ruchem podniósł się z tapczanu i pogrążonymi jeszcze w sennej mgle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl