[ Pobierz całość w formacie PDF ]

torowi szpitala Robertowi Cordellowi. Wydał mu się
człowiekiem przyzwoitym i rozważnym. Budził jego za-
ufanie. Tym bardziej więc jego postępowanie trzydzieści
pięć lat wcześniej wydało się Leandrowi co najmniej
zagadkowe. O jego życiu prywatnym Leandro wiedział
tylko tyle, że nie jest żonaty. Nie wypytywał o szczegóły,
by uniknąć plotek.
%7łałował, że nie zapytał o to Becky.
Obiecał jednak, że nie będzie jej nękał, a zależało
mu, by wiedziała, że on zawsze dotrzymuje słowa. Nie
S
R
pozostawało mu nic innego, jak po dyżurze zapukać do
gabinetu doktora Cordella.
- O, Leandro, witaj. - Ordynator powitał go szerokim
uśmiechem. - Słyszałem, że już się u nas zadomowiłeś.
- Chyba tak.
- Co cię do mnie sprowadza?
Zapewne spodziewał się jakiejś prośby związanej z pra-
cą: o przydzielenie większej liczby personelu, o nowy'
sprzęt, ewentualnie pytań na temat szkoleń.
- Hm... - Jak to powiedzieć? - Chciałbym poroz-
mawiać.
- Nie ma sprawy. Jeżeli chcesz u nas zostać po po-
wrocie Davida, nie widzę żadnych przeszkód. Jesteś
ozdobą naszego szpitala.
Hm, zmieni zdanie, jak pogadamy.
- Nie chodzi o pracę. To sprawa osobista. Wiem, że
może nie jest to dobrze widziane... ale czy moglibyśmy
pójść na drinka w jakieś spokojne miejsce?
- Sprawa osobista? - Doktor Cordell ściągnął brwi.
Zmieszanie na twarzy ordynatora podsunęło Leand-
rowi podejrzenie, że być może obawia się on niestosow-
nych wyznań z jego strony.
- To nie to, o czym myślisz - powiedział lekko roz-
bawiony, ale chwilę pózniej spoważniał. - To jest spra-
wa, która nie powinna dotrzeć do niepożądanych uszu.
- Chodzi o coś bardzo poważnego.
- Tak.
- Leandro, moja sekretarka już wyszła do domu. Sia-
daj. Zrobię nam kawę i zamknę drzwi na klucz. - Chwilę
pózniej postawił na biurku dwa kubki. - O co chodzi?
- Nie będę niczego owijał w bawełnę, zapytam
wprost: czy mówi ci coś nazwisko Maricella Garcia?
S
R
- Tak. Dlaczego o to pytasz?
- Jej pełne nazwisko brzmi Maricella Garcia Herrera.
- Jesteś jej synem? - domyślił się, a Leandro przytak-
nął. - Znałem twoją matkę w studenckich czasach.
- Wiem.
- Opowiadała o mnie?
- Tak, rok temu.
- Więc twój ojciec, pan Herrera...
- Nie ma pana Herrery - Leandro wszedł mu w sło-
wo. - Nie noszę nazwiska ojca, jedynie nazwisko matki.
Rok temu poważnie zachorowała.
- Maricella zachorowała? - przestraszył się Robert
Cordell. - Jak się teraz czuje?
- Jest już zdrowa, dziękuję. Inaczej nie wyjechałbym
z Barcelony.
- Ostatni raz ją widziałem trzydzieści sześć... - Cor-
dell zawahał się, po czym gwałtownym ruchem położył
dłoń na sercu. - Panie święty... Ty masz trzydzieści pięć
lat, tak? Chcesz mi powiedzieć, że jesteś moim...?
Jeszcze nie teraz. Coś jeszcze trzeba wyjaśnić.
- Dlaczego wyjechałeś z Barcelony?
Robert Cordell puścił to pytanie mimo uszu.
- Jesteś moim synem?
- Dlaczego wyjechałeś z Barcelony?
Robert Cordell westchnął.
- Bo rodzice mieli wypadek. Ciotka telegraficznie
wezwała mnie do powrotu do Anglii, żebym zajął się
młodszym rodzeństwem, bo rodzice wylądowali w szpi-
talu. - Zawahał się. - Ale zanim wyjechałem, poszedłem
do domu Mancelli, żeby jej powiedzieć, co się stało
i zapewnić, że wrócę, jak tylko będę mógł. %7łe codziennie
będę do niej pisał.
S
R
- Więc dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Bo jej nie zastałem. Gosposia mnie poinformowała,
że razem z matką pojechała w odwiedziny do ciotki.
Zostawiłem gosposi swój adres w Anglii oraz numer
telefonu i wyjaśniłem, dlaczego muszę wyjechać i że
skontaktuję się z Maricellą. - Ponuro pokiwał głową. -
Przez dwa miesiące codziennie wysyłałem do niej listy.
Co rano wyczekiwałem listonosza w nadziei, że dostanę
odpowiedz. Nie przyszedł ani jeden list. Potem na uczelni
rozpoczął się semestr, a ona dalej milczała. Dotarło wów-
czas do mnie, że pewnie jej na mnie tak bardzo nie
zależało. %7łe to był wakacyjny romans i że się skończył.
Leandro ze zrozumieniem pokiwał głową. To, co łą-
czy go z Becky, to też zaledwie epizod. Zgoda, tak sobie
obiecali, ale sytuacja uległa zmianie. Pokochał ją.
- Więc zająłeś się swoimi sprawami i o niej zapom-
niałeś?
- Niezupełnie. Zająłem się swoimi sprawami, ale
o niej nie zapomniałem. Nie było kobiety, która by jej
dorównywała.
Takie przeświadczenie nie było obce Leandrowi. %7ład-
na kobieta nie budziła w nim takich uczuć jak Becky.
- I dlatego nigdy się nie ożeniłeś?
- Masz teczkę na mój temat?
- Cienką - odparł Leandro. - Ale nie mogłem ciągnąć
ludzi za język, żeby czegokolwiek o tobie się dowiedzieć,
bo i oni zaczęliby zadawać mi pytania, a nie chciałem na
nie odpowiadać, dopóki nie porozmawiam z tobą.
- Też bym tak zrobił. Więc to dlatego wybrałeś nasz
szpital?
- %7łeby osobiście się przekonać, jaki jesteś. Tak. Nie
ożeniłeś się?
S
R
- To by nie miało sensu, jeśli nie mogłem połączyć
się z kobietą mojego życia - odparł z prostotą.
Leandro nie miał wątpliwości, że była to szczera praw-
da. Robert Cordell kochał Maricellę. Gorąco.
A Maricella kochała jego.
- Mama też o tobie nie zapomniała.
- I też nie wyszła za mąż? - Robert Cordell wyraznie
się rozpogodził.
- Nie wyszła.
- Ale miała ciebie - stwierdził Cordell zmienionym
głosem. - Mimo że jej rodzice...
- Nie byli zachwyceni - dokończył Leandro lakoni-
cznie.
- Jesteś moim synem.
- Tak.
- Nie wiem, co powiedzieć... Nawet w najśmielszych
marzeniach nie przyszło mi to do głowy.
Podobnie Leandrowi, gdy Becky poinformowała go
o dziecku. To nim wstrząsnęło.
- Przyznam się, że i ja jestem speszony. Jak byłem
dzieckiem, wyobrażałem sobie, że jesteś jednym z ryce-
rzy króla Artura. - Wzruszył ramionami. - Tyle że nie
przyjechałeś na białym koniu mamie na ratunek.
- Gdybym wiedział - zaczął Robert Cordell ostrym
tonem - wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdybym
wiedział, że Maricella spodziewa się dziecka... wrócił-
bym do Barcelony, wyważyłbym drzwi w domu twoich
dziadków, gdyby je przede mną zatrzasnęli, i zabrał
ją do Anglii. Miałbyś wtedy dziadków, którzy by za
tobą świata nie widzieli, ciotki i wujków, którzy by cię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • akte20.pev.pl